Rok 2022 zbliża się ku końcowi, czas więc powoli rozpocząć podsumowania. Zaczynamy od tego co nas smuciło, denerwowało lub zawiodło. Zapraszamy w podróż po największych growych zawodach 2022 roku.
Spod pióra Tomasza Wasiewicza
Kiedy dwa lata temu ukazał się Cyberpunk 2077 wydawało się, że twórcy wzięli sobie do serca błędy jakie popełnili nasi rodacy. Przez kolejny rok wszystkie produkcje były przesuwane tak, by zapewnić jak najlepszą jakość już na premierę. Wydawałoby się, że ten trend się utrzyma. Chociaż nadal kolejne gry zaliczają obsuwę na niewiele się to zdaje. Właściwie każda z ostatnich dużych produkcji miała obniżoną przeze mnie ocenę w recenzji ze względu na jakość techniczną. Płacimy co raz większe pieniądze i chociaż rozumiem, że koszty rosną, to faktycznie trzeba przyznać, że jest to niepoważne.
Muszę się też przyznać, że sam często ulegam radości z grania i ciężko mi było uwzględnić to w ocenie końcowej. Często też słyszę od innych, że wystawiam za wysokie oceny grom, które technicznie niedomagają. Żeby daleko nie szukać. Call of Duty Modern Warfare 2 z każdą kolejną aktualizacją wprowadza więcej błędów niż ich naprawia. Najnowsze Pokemony choć wciągnęły mnie bez reszty, nie może to przysłaniać faktu, że technicznie niedomagają. To pierwsza gra na Nintendo Switch, która wyrzucała mnie na pulpit raz za razem.
Nawet teraz, kiedy piszę te słowa zachwycam się najnowszą produkcją – Marvel’s Midnight Suns. Rozgrywka jest satysfakcjonująca i uważam, że to najlepsza gra sygnowana gigantem komiksowym, bijąca na głowę Avengers czy Strażników Galaktyki. Nie zmienia to faktu, że zepsuł mi się zapis gry, co powodowało wyrzucanie do pulpitu, ciężka walka z bossem zakończyła się zawieszeniem produkcji, a Kapitan Ameryka raz tak oberwał, że przez następne pół godziny cały czas przelatywał z góry na dół przez mapę. Nie wspominając o tym, że tryb fotograficzny przez 10 dni nie działał poprawnie dla osób grających z włączonym HDR-em.
Mam tego dość, chcę się świetnie bawić, chcę poznawać te wszystkie światy, cieszyć się miłością twórców do tematu (Pokemony), niesamowitymi mechanikami połączenia gry turowej i karcianki (Midnight Suns) czy jarać się możliwościami konfiguracji broni (Modern Warfare 2). Nie chcę się wstydzić, że daję wysoką ocenę takim produkcjom. Nie chcę też długo rozmyślać nad samą oceną ważąc jakość techniczną nad pomysły twórców. #CyberpunkPAMIĘTAJCIE
Spod pióra Bartka Sobolewskiego
Jednym z największych zawodów był dla mnie Overwatch 2. Owszem, po ograniu bety byłem zadowolony, ale nie było w niej największego mankamentu, czyli Battle Passa. W pierwszej części lepiej odczuwało się progres, ponieważ z każdym poziomem dostawaliśmy faktyczne nagrody w postaci skrzynek. Teraz owszem, poziom się wbija, ale przy darmowej wersji gry niewiele nam to daje. Większość nagród jest dostępna wyłącznie za opłaceniem przepustki, a te darmowe pozostawiają wiele do życzenia. Zdaję sobie sprawę, że to jedyny sposób, by Blizzard dalej mógł zarabiać na grze, skoro rozdaje ją za darmo, ale kiedy niektórzy gracze mają natychmiastowy dostęp do nowej postaci, to tytuł staje się trochę pay2win, a tego typu rozgrywki nie są najprzyjemniejsze. Dodatkowo obecnie można „zarobić” maksymalnie 60 sztuk waluty tygodniowo i to przy założeniu, że codziennie kończymy wszystkie wyzwania. Ciekawsze skiny zaczynają się od 1000, więc pozyskanie wymarzonej skórki może trwać miesiącami.
Spod pióra Maksymiliana Matuszaka
Kiedy mówimy o serii Dead Space, przed oczami mamy jeden z najsłynniejszych survival horrorów, osadzonego w świecie science-fiction. Produkcje, których rdzeń historii, kojarzy się z filmowym obcym, stały się odrębnym wyjątkowym medium, posiadającym ogromną rzeszę fanów. Dość szerokim echem rozniosła się, więc informacja o trwających pracach nad rebootem serii. Gracze zaczęli wyszukiwać sposobu na skonstruowanie wehikułu czasu, jednak gdy okazało się to niemożliwe. Świat obiegła informacje o powstającym duchowym spadkobiercy Dead Space’a, czyli The Callisto Protocol, wszyscy oszaleli. Dodatkowo oliwy do ognia dodał ojciec pierwowzoru Glen Schonefield, który to odpowiedzialny był za reżyserie produkcji. Twórcy obiecali nam nie tylko mrok i horrorowy klimat, ale i niezwykły system walki i bardzo inteligentnych przeciwników. Dodajmy do tego ograniczoną amunicje do broni, zabawę fizyką i interaktywne w czasie potyczki otoczenie. Twórcy gry, wydanej w końcu dość niedawno, bo 2 grudnia, od początku intensywnie reklamowali swój zestaw przedpremierowy i dwie wyjątkowe edycje… niestety jest to kolejny tytuł potwierdzający regułę „remember no pre-order”, bo nawet z dodatkami dla PlayStation okazał się katastrofą. Wielu graczy, szczególnie na konsoli Xbox i PC, narzekało na problemy nie tylko z glitchami, ale i płynnością. W skrócie, produkcja zachorowała na to samo co polski Cyberpunk 2077. O ile jeszcze Redzi mogli się bronić fabułą, światem czy mechanikami, tak, Striking Distance Studios ma o wiele większy problem. Powtarzalne łamigłówki, znikoma różnorodność przeciwników i do tego mało straszny horror, to wszystko czego nie naprawi żadna aktualizacja. Nie ma jednak tego złego, bo produkcja nadal ma całkiem dobrą muzykę i oprawę graficzną (jeśli można to tak nazwać), a system ulepszania broni jest pomysłowy i wyjątkowy.
Niestety twórcy obiecali gruszki na wierzbie, a zamiast tego dostaliśmy ambitny projekt, którego efekt wcale nie zadowala. Może kilka miesięcy dłuższych testów i więcej na pewno nie wykorzystanych pomysłów, a mielibyśmy całkiem dobrego duchowego spadkobiercę serii Dead Space.
Spod Pióra Bartłomieja Gawryszuka
Growe rozczarowania to temat, który nie jest mi obcy. Gdyby nie możliwość zwrotu gier na Steam, moja biblioteka byłaby zaśmiecona wysoko budżetowymi średnikami, a i w portfelu byłoby mniej kasy. Podążając trendem z poprzednich lat, wielkie studia uznały, że da się jeszcze bardziej obniżyć jakość wypluwanych gier: jeszcze nudniejszy Assassin czy Far Cry, jeszcze więcej mikrotransakcji w takim Darktide czy Midnight Suns, jeszcze więcej porażek na polu technicznym jak w The Calisto Protocol. Gry drożeją, content topnieje i aby zaspokoić kaca na wielkobudżetowe produkcje, przechodzę po raz setny gry, które już najlepsze lata mają za sobą (uwierzycie, że GTA V ma już prawie 10 lat?).
To smutne, ale zostałem wytresowany, aby ignorować premiery nowych tytułów, tylko dlatego, żeby uniknąć władowania kasy, w coś, co po kilku godzinach przestanie mieć jakiekolwiek walory rozrywkowe. Co ciekawe, odwrotną tendencją wykazuje się dział gier niezależnych. Jasne, też podrożały (średnio o 20%), ale miodnych produkcji nie brakuje. Vampire Survivors, Dave the Diver, Against the Storm (i inne indyki) są jak cukierki: stosunkowo tanie, wypełnione po brzegi cukrem i uzależniające, ale od czasu do czasu wypadałoby zjeść coś porządnego, nie? Padam z głodu a następne żarło, które nie zafunduje mi sraki, będzie dopiero w następnym roku. Inna sprawa, że głównie czekam na pecetową wersje The Last of Us, więc w zasadzie czeka na mnie odgrzewany kotlet, który może i jest naprawdę dobry, ale nadal dogrzewany (no i cholernie drogi, 260 zyla).
Czy to znaczy, że nie obchodzą mnie żadne inne premiery? Oczywiście, że nie, na liście mam całą masę wyczekiwanych tytułów, natomiast najzwyczajniej w świecie boję się, że one również będą rozczarowujące. No to co, ktoś chętny na partyjkę Left 4 Dead’a?
Spod pióra Adriana Strzelczyka
Growych rozczarowań w tym roku było sporo (patrz powyżej). Ja chciałbym natomiast przypomnieć o „piekle”, jakie przeżyły osoby, które chciały kupić nowy sprzęt, żeby te wszystkie next-genowe tytuły można było sprawdzić. Przez ograniczenia, jakie wprowadziła pandemia, nawet dwa lata po premierze PlayStation 5 zakup konsoli jest naprawdę trudny — przynajmniej w sugerowanej przez Sony cenie. Dostępność sprzętu w hurtowniach pozostaje niewielka, fabryki w Chinach nadal ograniczają produkcję. Niestety polskie sklepy elektroniczne skutecznie to wykorzystują i „żerują” na Bogu ducha winnych graczach.
Przez pewien czas nawet memem stało się dodawanie do zestawu z PlayStation 5 telewizora, ogromnego pakietu gier czy nawet… pralki. Sklepy starają się sprzedawać konsole po mocno zawyżonych cenach, oferując „dodatki”, które trzeba odsprzedać, by cena sprzętu była na satysfakcjonującym poziomie. Mimo wszystko za nowe PlayStation 5 nadal zapłacimy powyżej 3000 zł.
Na zachodzie taka sytuacja również występuje, jednak tam Sony prowadzi także bezpośrednią sprzedaż, dzięki czemu gracze mogą zdobyć konsolę w standardowej cenie. Rynek kart graficznych obecnie się normuje, jednak przez cały 2022 rok zakup takiego sprzętu graniczył z cudem. Można było nawet zobaczyć sytuację, w której podzespoły kupione kilka lat wcześniej okazywały się droższe jako używany egzemplarz i można było je odsprzedać z zyskiem.
2022 rok nie był najlepszy dla osób, które chciały kupić sprzęt do grania, o czym wspomniałem powyżej. Sytuacja z czasem się normalizuje, ale wciąż daleko tutaj do ideału. Największym zawodem dla mnie pozostaje jednak podejście polskich sklepów oraz producentów sprzętu, którzy wykorzystali ograniczoną dostępność i pandemię dla swoich zysków. Gracze ucierpieli zawartością portfeli oraz zmęczeniem psychicznym podczas poszukiwania choćby używanego egzemplarza PlayStation 5 lub nowszej karty graficznej.
Spod pióra Michała Kaźmirczaka
Pamięta ktoś jeszcze Diablo Immortal? I całą serie różnego rodzaju bojkotów graczy, które miały się wydarzyć? Bo jako gracze i fani serii Diablo, wszyscy się oburzaliśmy na praktyki Blizzarda i mówiliśmy jak ten bezsprzeczny skok na pieniądze nie może się udać. No właśnie to tak świetnie te bojkoty idą, że Diablo Immortal w zeszłym miesiącu przebiło 300 mln dolarów dochodu.
To nie jedyny przykład kiedy nam graczom wydaje się, że obszerne nawoływanie do bojkotu konkretnych tytułów sprawi, że wydawcy zauważą nasz głos i zmienią w przyszłości swoje praktyki wydawnicze. Bo prawda jest taka, że niestety zagorzali fani jakichś serii, pasjonaci gier czy znawcy rynku przestają być targetem, dla których produkuje się wysokobudżetowe gry. Co z tego, że będziemy krytykować każdą kolejną FIFĘ, skoro istnieje bardzo duże grono ludzi, którzy w ciągu roku kupują tylko jedna grę i jest to kolejna odsłona ich ulubionej piłkarskiej produkcji. I właśnie na takich ludziach zarabiają często najwięksi wydawcy.
I nie zrozumcie mnie źle – nie mam za złe tego, że komuś podoba się jakaś gra, mimo że ja, czy nawet większość recenzentów ją skrytykuję. Mam bardziej problem, że mimo że zmienia się profil odbiorcy rynku, to nie koniecznie zmienia się konstrukcja jego reklam. Przy reklamowaniu gier takich jak Diablo Immortal, marketing mówi nam, że to gra dla fanów Diablo. Tylko, że to tak na prawdę nie jest gra dla nich i to nie oni są ostatecznymi jej odbiorcami.
Dlatego myślę, że musimy przyjąć że rynek razem z rozrostem – powszechnieje. W gry zaczyna grać ogromna ilość nowych odbiorców, dla których rzeczy takie jak „historia marki Diablo” czy „powtarzalność mechanik, które były już w setkach innych gier” nie są ważne. Oni jeszcze nie znają schematów rynku i one ich nie obchodzą. Chcą po prostu zagrać w tę nową FIFĘ co widzieli w telewizji, w to świeże Call Of Duty, co wszyscy znajomi grają, czy w te Diablo co takie popularne podobno było, a teraz w końcu mogę w to zagrać na telefonie. Tyle że razem z naszym zrozumieniem tego, czas by rynek i wielcy wydawcy dostosowali także swój marketing do nowej sytuacji, a nie tylko czerpali z niej zyski.
Wielu autorów