Złap wszystkie edycje gry
Tradycja została zachowana i otrzymaliśmy dwie produkcje o nazwach Violet i Scarlet. Różnice są niewielkie – wszystkie postacie z Akademii, do której i my zostajemy przyjęci będą nosić stroje akcentowane właśnie tymi kolorami. Główny ekran ładowania również będzie w jednym z dwóch kolorów, ale co ważniejsze, nie złapiemy kilku Pokemonów, które są unikalne dla każdej z edycji. Nie ma ich jakoś szczególnie dużo, bo po około dziesięć, ale jeśli chcemy mieć je wszystkie, musimy albo znaleźć znajomego z drugą wersją, albo liczyć na szczęście przy losowych wymianach stworków z ludźmi z całego świata.
Schody zaczynają się przy dwóch czy trzech Pokemonach z tej dziesiątki, które określane są jako rzadko występujące. Dodatkowo, jeden wymaga żmudnego szukania duchowej filiżanki, żeby z jej części zbudować pancerz i za jego pomocą ewoluować Charcadeta. Jego druga forma jest różna dla obu edycji. To wszystko zaczyna komplikować łatwość uzupełnienia kolekcji. Poważnie rozważam pożyczenie od córki wersji Scarlet, żeby samemu sobie te stworki złapać i przesłać, głównie dlatego, że mamy zupełnie różne podejścia do rozgrywki, ale o tym za chwilę.
Legendarny Pokemonie, wybieram cię!
Kolejną, już ostatnią różnicą jest legendarny Pokemon, którego możemy znaleźć w danej edycji. Po raz pierwszy jednak dostajemy go już na samym początku fabuły, ale jako środek transportu. Oba wyglądają jak skrzyżowanie motocykla z dinozaurem. Z tą różnicą, że mój faktycznie korzystał z kół i prowadziło się go jak motocykl, a ten ze Scarlet w domyślnej formie biega. Wyróżnik trochę na siłę, jeśli spytacie mnie o zdanie, ale tak, różnią się. Wszystko co później się dzieje jest tożsame dla obu edycji, także ta zmiana nie jest jakoś szczególnie uciążliwa.
Legenda głosi, że w regionie Paldea, gdzie dzieje się gra są ukryte jeszcze cztery starożytne Pokemony. Te jednak odnajdą tylko naprawdę najwięksi szperacze i poszukiwacze niezwykły stworzeń. Tak, oczywiście, że je mam. Do takich zadań jednak seria nas już przyzwyczaiła i bardzo często unikalne Pokemony do zdobycia są wyłącznie w serii dodatkowych, pobocznych wyzwań. Warto jednak się podjąć takich aktywności, gdyż dzięki nim bardzo często natrafiamy na drogie przedmioty, rozrzucone po zapomnianych zakątkach czy równie rzadkie stworzenia do uzupełnienia kolekcji. A wierzcie mi, niektóre z nich są naprawdę super ukryte.
Trzy historie w jednym
Nowością w serii jest podejście do fabuły. Oczywiście, standardowo musimy pożegnać się z mamą i wyruszyć ku przygodzie. Ta zaczyna się na terenie akademii Uva (lub Naranja dla tych grających w Scarlet). Tu poznajemy aż trzy różne wątki, które możemy przejść w dowolnej kolejności. Niestety jest kilka haczyków. Pierwszy, to brak skalowania świata. To znaczy, że gdzieś są Pokemony na dwudziestym poziomie, a gdzie indziej na sześćdziesiątym. Nawet najlepsi trenerzy na świecie nie dadzą rady w starciu z taką siłą już od początku. Trzeba więc rozważnie stawiać kroki.
Drugi, to nagrody za wykonanie kolejnych etapów w wątkach. Za pokonanie liderów sal gimnastycznych poświęconych danemu typowi stworków otrzymujemy cenny dar w postaci możliwości łapania i kontrolowania Pokemonów na odpowiednim poziomie. I jasne, mając limit ustawiony na 45 udało mi się złapać Dragonite na 75, ale próba wydania mu polecania ataku w dziewięciu przypadkach na dziesięć kończyła się odmową, albo samookaleczeniem smoka. Jest to więc ważny czynnik.
Kolejna równie istotna ścieżka, to ta, w której mamy się zmierzyć z Pokemonami klasy tytan (od potężnych i wielkich stworzeń, nie od twardości metalu o tej nazwie). Każde zwycięstwo to nowa umiejętność dla naszego środka transportu. Kolejno odblokujemy przyspieszenie, wyższy skok, szybowanie, wspinaczkę i pływanie. Każda z nich jest przypisana do konkretnego tytana, w związku z tym, jeśli chcemy pływać, to nie możemy pokonać dowolnego z nich. Ułatwienia w poruszaniu się zawsze były oczekiwane, gdyż dawały możliwość dostania się w miejsca wcześniej niedostępne, pełne skarbów i nowych stworków.
Jak pokonać 30 trenerów w symultanicznej bitwie?
Ostatnia ścieżka jest najbardziej nastawiona na szaleństwo, a w nagrodę odblokowujemy schematy TM, które pozwalają naszym podopiecznym poznać ciosy i akcje, inaczej dla nich niedostępne. Nie dostajemy jednak gotowych dysków, a możliwość ich wytworzenia za nową walutę – punkty Ligii Pokémon oraz z przedmiotów, które wypadają z samych stworków, jak ich części pancerza czy pióra. Nagroda może najmniej istotna, ale warto wziąć udział w operacji Upadek Gwiazdy, z angielskiego Starfall. Jest to gra słów, gdyż w tytule tymi złymi jest właśnie drużyna Star.
Ten fragment rozgrywki wykorzystuje znane już z Pokémon Arceus wysyłanie stworka do samodzielnej, automatycznej walki. Tutaj również możemy to zrobić i chodzić sobie z naszym ulubieńcem poza Pokéballem. Niektóre stworki wymagają nawet tego, żeby ewoluować! W starciach z drużyną Star wybieramy trzech swoich wojowników, którzy staną w szranki i w ciągu dziesięciu minut muszą pokonać aż trzydziestu przeciwników rozsianych po całej wrogiej bazie. Tutaj również musimy zwrócić uwagę jaki typ Pokemonów jest preferowany i wybrać nasze, żeby były skuteczne. Jeśli tylko to zrobimy, to całość nie powinna nam zająć więcej niż dwie minuty.
Kiedy to już się uda, pozostaje nam tylko pokonać szefa danej bazy w prawie zwyczajnej walce. Czemu prawie, zapytacie. Otóż drużynie Star udało się opatentować samochód napędzany dwoma Pokemonami, z którym również należy sobie poradzić. Dzięki temu zyskamy trochę więcej informacji o motywach założenia grupy i podziale na specjalizacje w tejże. Całość historii zlecana jest przez tajemniczą postać, na której usługach jest Penny, dziewczyna z plecakiem w kształcie pluszowego Eevee. Było to ciekawe doświadczenie.
Trzy historie i koniec?
Absolutnie nie, gdyż jest to dopiero początek najważniejszej części przygód i odkrycie niesamowitości kryjących się w strefie Zero. Nawet jednak koniec fabuły, nie kończy tego co możemy robić. Jak wspomniałem gra jest pełna dodatkowych aktywności. Jeśli tylko nie chcecie się zaraz rozstać z tytułem, to możecie zacząć odkrywać uroki Paldei. Ja ukończyłem produkcję po pięćdziesięciu jeden godzinach mając 340 Pokemonów, moja córce zajęło to niecałe trzydzieści godzin, ale zebrała jedenaście razy mniej stworków ode mnie. Nadal jednak jest to solidny wynik.
Co robić zatem? Przede wszystkim możecie dokończyć rok szkolny w akademii. Tak, są lekcje! Ba, są też egzaminy i to po dwa na każdy przedmiot. Z zajęć dowiemy się wielu ciekawostek o świecie, ale też wzorów matematycznych na to jak obliczyć atak naszego Pokemona w zależności od różnych efektów na nim działających, czy tego, ile mocy dodaje uderzenie krytyczne. Nawet jeśli siedzicie w temacie mocno, może się okazać, że dowiecie się z tych zajęć czegoś nowego. Dodatkowo możecie zaprzyjaźnić się z nauczycielami czy innymi osobami funkcyjnymi w szkole, dzięki czemu zyskacie nowe zadania i nowe nagrody.
Mało? Dodajcie do tego możliwość rozgrania całości w kooperacji ze znajomym, rajdy dla czterech osób na leża skrystalizowanych (chociaż oficjalnie powinienem napisać sterastalizować) Pokemonów, czy wymienianie się stworkami z innymi graczami. Nie zapominajmy też, że aby uzupełnić Pokédex trzeba uzbierać 400 Pikatchu, Meowth czy Psyducków. Zdecydowanie jest co robić. Podczas podróży po mapie rozsiane są też przedmioty. Czasem jako Pokéballe, a czasem jako błyszczące punkty na ziemi. Te pierwsze zawierają najczęściej użytkowe, a te drugie bardziej naturalne rzeczy. Przykładowo – eliksir życia i jagody.
Krzystały są najlepszym przyjacielem trenera
Wspomniałem o nowym systemie terastalizacji Pokemonów. Pamiętacie Dynamaxowanie, czyli powiększenie stworków do rozmiarów Godzilli czy King Konga? To coś podobnego. Możemy z tego skorzystać tylko raz na odwiedziny w Pokécenter i możemy to zrobić tylko dla jednego, wybranego Pokemona. Terastalizacja powoduje, że dany stworek zmienia swój typ na jeden konkretny. Zyskuje wtedy większą ochronę od ataków niewłaściwych typów i sam wzmacnia ten wybrany typ. Najczęściej prowadzony przeze mnie trawiasty kot miał kryształ trawy, ale można spotkać połączenia, kiedy wodny Pokemon stawał się ognisty. Jeśli nam się nie podoba styl, możemy go zmienić na dowolny inny.
Należy jednak pamiętać, że nie do końca się to nam może opłacać, jeśli Pokemon nie ma żadnego ataku w tym samym typie co kryształ. Z drugiej strony, daje to możliwość obrony przed typem, który normalnie byłby dla nas bardzo skuteczny. Możliwości strategiczne są dzięki temu bardzo rozbudowane. Odnoszę też wrażenie, że nasze stworki zyskały możliwość nauczenia się bardzo różnorodnych ataków, w sposób nie spotykany do tej pory. Dzięki temu możemy grać tymi, które naprawdę lubimy, a nie omijać je ze względu na mniejszą przydatność. Dzięki temu mój kot miał atak typami: robaczy, wróżkowy, trawiasty i mroczny. Rzadko musiałem go zmieniać mając takich wachlarz możliwości.
Co się nie udało?
Zdecydowanie pierwsze przejście serii do kategorii gry z otwartym światem nie udało się idealnie. Jest to pierwszy tytuł, który tak często mi się zawieszał i pokazywał pulpit konsoli. Nie jest to coś, do czego jestem przyzwyczajony na Switchu. Dodatkowo sporo Pokemonów czy przedmiotów do podniesienia wbijało się w tekstury. Podczas podróży, szczególnie w dół, kamera wariowała i pokazywał co znajduje się pod teksturą. Kamera nie radziła sobie też z moim Dragonitem, przy walkach z innymi trenerami na otwartej przestrzeni nie umiała wyświetlić obu stworków na raz. Mój smok nie mieścił się w kadrze…
Seria przyzwyczaiła nas też do zaglądania ludziom do domów. Często mieli oni dla nas jakieś zadanie, cenny przedmiot albo po prostu ciekawą historię. Violet i Scarlet albo nie wyrobiły się w tym temacie, albo technicznie byłoby to zbyt duże obciążenie dla konsoli. Faktem jest, że zakupy robimy tylko w postaci zwykłego menu wyboru. Sklepy nie mają wnętrz. Trochę szkoda i brakuje tego, kiedy chce się złapać oddech.
Problemy nie opuściły też trybu wieloosobowego. Po kilku próbach łączenia się innymi graczami przez internet by wspólnie poradzić sobie z rajdem na leże silnego Pokemona dałem sobie z tym spokój. Lagi, rozłączenia trenerów w czasie walki czy zawieszenia się na ekranie podsumowania, co skutkowało brakiem zdobycia nagród, skutecznie mnie do tego zniechęciły. Co innego lokalne połączenie. Z córką nie mieliśmy żadnych problemów, żeby się połączyć.
Czy warto złapać je wszystkie?
Moim zdaniem, nawet mimo błędów technicznych, warto spróbować. Czytałem artykuły przedpremierowe, które krytykowały projekty nowych stworków. Jasne, wodny Diglett – Wiglett, może nie zostanie moim ulubionym Pokemonem, ale wiele z nich jest świetnych i nie raz dość głośno okazywałem radość z odkrycia jakiegoś nowego, którego nie widziałem wcześniej. Często leciałem do żony i pokazywałem jej ekran, mówiąc podekscytowany – patrz, patrz, jaki fajny. Całe szczęście wytrzymała ze mną ostatni tydzień.
To jest niesamowita moc tej serii. Przy tak olbrzymim wyborze, każdy znajdzie tu swoich ulubieńców, a dzięki możliwości uczenia ich różnorodnych typów ataków produkcja jeszcze bardziej nam to ułatwia. Jasne, techniczna strona leży. Pewnie, Nintendo nie jest znane z wypuszczania łatek. Oczywiście, to wkurza. Nie można jednak przejść obojętnie tego, ile ta gra daje frajdy. Do tego serwuje nam jedną z najlepszych historii w serii, która autentycznie wciąga. A każdy kto pozna Larrego – korporacyjnego średniaka, który do walki używa wyłącznie normalnych Pokemonów, nie przejdzie obok niego obojętnie. Uwielbiam tę postać.
Pozdrawiam w tym miejscu Gracjana Korpo – mojego kolegę, wrestlera. Gdyby Pokemony istniały takimi by właśnie walczył. Mamy też rap bitwy czy konieczność wygrania aukcji na targu rybnym. Przypominam o walkach z samochodami i z trzydziestoma trenerami na raz. Widać, że twórcy chcieli dać nam coś wyjątkowego i od strony kreatywnej należy im się wyłącznie tylko ciepło i wsparcie. Liczę na to, że pokonają przeciwności techniczne i naprawią obie edycje. Z niecierpliwością też czekam na ich kolejny tytuł.
Violet czy Scarlet?
Nie ma to większego znaczenia, ale gdybym miał wybrać, to ponownie chwyciłbym po wersję Violet. Kocham jeździć motocyklami w grach. Do tego jakoś przyjemniejszy jest dla mnie tutejszy fiolet. Córka wielokrotnie narzekała na swój ciemny róż, że raził ją kolorystycznie. Są to jednak na pewno kwestie indywidualne. Nie ważne, którą edycję wybierzecie, ważne żebyście zagrali w najnowszą odsłonę Pokemonów. Odnajdziecie tu wiele miłości do serii i chęci przedstawienia czegoś nowego w uwielbianej produkcji, która w ciągu trzech dni trafiła do dziesięciu milionów domów na całym świecie! Ja polecam.