Resident Evil 2, czyli jak przeżyć życiową apokalipsę?

Yes, I’m a zombie fan, no, I don’t like horrors, we exist. Dziwne połączenie, wiem, tym dziwniejsze było, kiedy się okazało, że Resident Evil 2 to gra moich marzeń.

17 lutego 2022

Sam nie jestem do końca pewien czemu. Moją bibliotekę wypełniają gry z nieumarłymi, to wie nie tylko każdy, kto mnie zna choć trochę, ale także ci, którzy tylko czytali co nieco z tego, co piszę. Killfesty takie jak Killing Floor, bardziej fabularne koszenie truposzy w stylu Dying Light czy Days Gone, kooperacyjne tytuły typu Left 4 Dead lub WWZ, nawet poważne survivalowe State of Decay – nic nie umywa się do RE2. 

Żeby było jasne, mówię o remake’u. Chociaż dzieli go od oryginalnej produkcji dwadzieścia lat, ocieka rozwiązaniami i klimatem w stylu ‘98. Bardzo ograniczony ekwipunek, manualny system save’ów przy użyciu maszyn do pisania, łamigłówki w oldschoolowym stylu. Po prostu bomba. Polecam w ciemno każdemu. Atmosfera, mechaniki, historia – wszystko perfekcyjnie zrobione. Nawet elementy horroru nie przeszkadzają w docenieniu tego arcydzieła.

Tu się kończy część, w której polecam grę, i zaczyna fragment pełen filozofowania. Więc jeśli ktoś nie chce czytać wywodów byle jakiego wyrostka z Wrocławia, to polecam po prostu kupić Resident Evil 2. Jeszcze mi podziękujecie.

No więc dlaczego, drogi gołowąsie, RE2 jest niby alegorią życia? Co żeś takiego wysnuł genialnego tym razem, gnojku?

Po pierwsze nie gnojku, może nie mam zmarszczek na czole i problemów z prostatą, ale młody to ja nie jestem, a przynajmniej się tak nie czuję, pomimo niedawnego rozpoczęcia studiów.

Po drugie, i to jest bardzo ważne, grałem dłużej i w więcej gier niż prawie każdy człowiek na tej planetce. I proszę mi wierzyć, jak mówię, że coś stanowi alegorię życia, to tak jest, więc trzeba zawiesić niewiarę.

Po trzecie… A zresztą po co ja to gadam, po prostu zacznę wyjaśniać.

Ci, którzy czytali moje wypociny o Post Void, zauważą parę podobieństw w analizie tych dwóch tytułów. Nietrudno zauważyć, że w RE2 dysponujemy bardzo ograniczonymi zasobami, zupełnie jak w życiu. Nigdy nie mamy wszystkiego, ale często posiadamy przynajmniej to, co niezbędne, chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy. Bardzo często jedyne, czego możemy potrzebować, to sprytna strategia. Po co ryzykować zdrowie, żeby zadźgać truposza na śmierć, skoro można go po prostu ominąć. Z drugiej strony, jeśli planujemy przechodzić tędy często, to może jednak poradzenie sobie z problemem będzie mimo wszystko lepszą opcją niż zadawanie się z zombiakiem za każdym razem, kiedy akurat będziemy chcieli przemierzyć okupowany przez niego korytarz.

To był tylko taki przykład, a ich można znaleźć dość sporo w RE2. Żeby reszta z nich miała sens, to powinienem trochę powiedzieć o tym, co się dzieje, kiedy człowieka spotyka taka jego mała, prywatna apokalipsa.

Zdefiniujmy apokalipsę. No… to koniec. Koniec świata. A przynajmniej takiego, jaki znamy. W religii najczęściej utożsamiany z Sądem Ostatecznym, dobrzy ludzie idą do raju, źli do piekła. Czyli koniec, tak. Zmierzch starego, początek nowego. Nowego, dzikiego, strasznego świata. Ale co? Ten świat, nasz świat, też wydawał się kiedyś nieposkromiony i przerażający. Więc o czym jest RE2? O ujarzmianiu rzeczywistości. O przeżyciu apokalipsy, tego mało płynnego przejścia starego w nowe. Resident Evil 2 to historia o przeżyciu, kiedy wszystko się wali.

Czy kiedyś zdarzyło ci się doświadczyć czegoś takiego? Uczucia, że to już koniec? Że możesz to odkładać, ale i tak skończy się twoją śmiercią? Albo gorzej, zostaniesz chodzącym trupem, będziesz zasuwać od 8:00 do 16:00 do pracy przy biurku w korpo, nie mając życia poza rolą niewolnika systemu, zarabiając tylko tyle, żeby dotrwać do kolejnego miesiąca. Ja tam byłem. Byłem w Racoon City mojego życia.

Może nie będzie to tak mrożąca krew w żyłach opowieść jak ta Leona i Claire, ale dość podobna. To opowieść, jak uzbrojony jedynie w umysł sam stanąłem naprzeciw armii nieumarłych, próbując przeżyć moją prywatną apokalipsę.

Koniec świata zaczyna się, jeszcze zanim się zacznie. Coś, ktoś zawsze jest winny, nic się nie dzieje bez powodu. W każdym Racoon City jest Umbrella. W każdej Umbrelli jest pewna fiolka. W każdej takiej fiolce jest wirus T.

Zawsze trudno powiedzieć, co to jest, gdzie to jest – na tym polega moc Umbrelli. Nic o niej nie wiemy, dopóki nie okazuje się za późno. Dość często wirus T to zaś… serce. Uczucia. A co się dzieje, jak ktoś wykorzystuje serce kogoś innego? Co, gdyby ktoś wziął tę fiolkę i zaczął się nią bawić? Albo po prostu rzucił bezpardonowo na ziemię? Apokalipsa, to się dzieje.

Znowu nie wiadomo dokładnie, kiedy coś się zepsuło, choć w sumie nic nam nie da ta wiedza po fakcie. Jedyna mądrość, jaka nam się obecnie przyda, to ta dotycząca przeżycia. Nie jest to epicka walka, wybijanie nieumarłych, setek, tysięcy chodzących trupów. Nie stać cię na to. Bardzo często masz za mało siły czy niewystarczająco nabojów, żeby rozwalić nawet jednego zarażonego.

Zmuszony do przemierzania, kiedyś bezpiecznych i spokojnych, zakamarków świata, boisz się tego, co jest. Nie tego, co będzie, nie tego, co było. Boisz się tego, co znajduje się przed tobą, z czym się mierzysz. Pewnie wmawiasz sobie, że już nie masz jak czuć strachu, i to jest w porządku. Ale jesteś człowiekiem, dlatego przez to przechodzisz. Dopóki się nie poddasz w swoim postanowieniu pozostania nim, dopóty nie zarażą cię osoby, które ludźmi już nie są. W momencie, kiedy to sobie uświadomisz, wola staje się zasobem, w zasadzie hapekami.
Czasami jedno ugryzienie jest lekką irytacją na zasadzie „cholera, mogłem tego uniknąć”, a czasami niewiele różni się od natychmiastowej śmierci. I nie, nie ma regeneracji. Czas może i leczy rany, ale nie przywraca magicznie woli, żeby iść dalej. Do tego potrzebujesz umiejętności łączenia stoicyzmu, epikureizmu i czegoś, co można nazwać tylko “spontaniczną chęcią opierania się światu”. I tak, jest to megapokręcona przenośnia dotycząca ziółek z gry. Zielona zdolność dostrzegania małych plusów życia sama dużo nie zrobi, ale stosunkowo łatwo ją w sobie odnaleźć. W połączeniu z czerwoną niezłomnością daje takiego kopa, że można przenosić góry. Znacznie trudniejszy do osiągnięcia jest stoicyzm. Praktycznie bezużyteczne niebieskie zioło jest tylko okazjonalnie przydatne, kiedy toksyczni ludzie zatruwają twoje powietrze. Ale! Czerwone i niebieskie zioło skutkuje poczuciem niezniszczalności, a bardzo często rzeczywiście czyni niezniszczalnym. Te trzy składniki tworzą kolorową, moralną kokainę. Dosłownie przywracająca do życia mieszanka jest czymś niezwykłym. To najlepsze uczucie, jakiego można doznać. Doświadczyłem go tylko raz w całym moim życiu, w dniu po mojej śmierci, 4 sierpnia 2021 o godzinie 7:07.

Z przyczyn prawnych nie powinienem namawiać do rozwiązywania problemów bronią palną. Jednak wszyscy wiemy, że niektórym należy się to, na co zasłużyli. Prawda jednak jest taka, że podobne rozwiązania bardziej przypominają wbiegnięcie w grupę zombi z tykającą bombą w ręku. Działa, to na pewno. Ale na zawsze przekreśla nasze szanse rozwiązania problemu Racoon City. Priorytetem jest przeżycie, nie eliminacja jak największej liczby już i tak nieżyjących kreatur. Utrzymuj dystans za pomocą swojej moralnej wyższości, twój wzrok wzbudza winę w oprawcy, jak naboje 9 mm świdrując dziurę w jego głowie. Kiedy truchło będzie za blisko, wystrzel ze strzelby krótkie przypomnienie, że przez niego znajdujesz się na tej paradzie trupów. W ostateczności użyj noża z inskrypcją „Cierpię przez Ciebie”. Szukaj tego, co potrzebujesz, aby uciec. Nie zatrzymuj się na długo w zwodniczo przytulnych pomieszczeniach z dużymi skrzyniami pełnymi złych wspomnień. Tak, są po to, żeby ci pomóc. Ale to tylko przystanki. Przejrzyj ekwipunek, stwórz amunicję z momentów, w których postąpiłeś tak, jak należy, a nie tak, jak się opłaca. I szukaj wszystkiego, co pomoże ci się wydostać. Trudno powiedzieć, co to jest. Pokrętło, przenośny sejf, może książka. Na pewno gdy już to znajdziesz, będziesz wiedzieć, że to coś ważnego.

Raczej prędzej niż później pojawią się inni ludzie na twojej drodze. Jedni są w tej samej sytuacji, co ty, inni już przeistaczają się w oportunistyczne truposze i wiedzą o tym, ale i tak postarają się ci pomóc. Ale prędzej czy później poznasz kogoś. Kogoś, kto wpakuje się w to wszystko tylko dla ciebie. Da ci rakietnicę załadowaną powodami do życia i skieruję cię ku temu.

Temu, co goniło cię przez ten cały czas. Temu, co wydawało się nie do pokonania. No i było. Ale nie teraz. Teraz jest jak najbardziej do rozwalenia. I rozwalisz. O, jak rozwalisz. 

Racoon City zostanie rozpieprzone do gruntu atomówką zapomnienia. Jasne, czasem przypomnisz sobie o nim. Ale będziesz to wspominać z dumą, z refleksją, że to ci było potrzebne. Zmieniło twoje postrzeganie siebie ze spanikowanego biedaka w weterana życia. Zmieniło cię w głównego bohatera twojej prywatnej apokalipsy i ustanowiło obywatelem tego nowego, lepszego świata, już bez Racoon City na mapie.

Jasne, to nie koniec twoich przygód. Każda dobra gra ma sequel. Może w nim będziesz pomagał komuś innemu? Może będziesz tylko easter eggiem? A może pozostawisz notatki stanowiące jako taki podręcznik przeżycia w apokalipsie? Może, może nie. Ale na pewno nie będzie tak trudno i męcząco jak wtedy, gdy żyłeś w RC. Nie ma takiej opcji.

Bartłomiej Gawryszuk

Gracz od urodzenia, wielbiciel rachunku prawdopodobieństwa, projektant gier, poeta, człowiek. Dumny posiadacz bardzo imponującej kolekcji gier (o wiele za dużej zdaniem wielu), mnogiej osobowości i słodkiego kota potrafiącego wyłączyć komputer trzy razy w ciągu minuty. Z jakiegoś powodu uwielbia gry z motywem nieumarłych, piesze wędrówki i wszelkiej maści gry kooperacyjne. Godzinami potrafi gadać dlaczego World War Z Maxa Brooksa to najlepsza książka na świecie, pomimo wrodzonej awersji do horrorów.
UWaga! Gorące informacje!