fbpx

Najciekawsze minimalistyczne filmy science fiction o androidach, klonach i sztucznej inteligencji z ostatnich lat

Kino science fiction ma to do siebie, że pod przykrywką gatunkowego kostiumu potrafi opowiadać o sprawach uniwersalnych i bardzo nam bliskich. Mówiąc o przyszłości, jednocześnie opisuje nasze nadzieje i obawy związane z teraźniejszością. Czy da się w jednym zdaniu ująć wszystko, nad czym współcześnie zastanawiamy się w historiach science fiction? Zdecydowanie nie, chyba że byłoby to zdanie na co najmniej kilka kartek. Ale można skupić się na jednym przykładzie.

12 sierpnia 2022

Rozwój technologii sprawił, że (tak naprawdę nie od dzisiaj) wyobrażamy sobie, że nie tylko człowiek to istota świadoma. W filmach od dawna spotykamy postaci obdarzone sztuczną inteligencją, androidy, roboty, syntetyczne klony, nawet bezcielesne programy, które myślą, kwestionują rzeczywistość i są zdolne do wyrażania emocji. I twórcy, i widzowie pytają nieustannie, co czyni człowieka człowiekiem, czym jest świadomość, czy sztuczna inteligencja może mieć uczucia i własne przekonania, skoro została przez nas wcześniej zaprogramowana… A że mamy do czynienia z filmem, możemy puścić wodze fantazji i rozgrzebywać temat na wszystkie strony oraz szukać w nim zagrożeń albo inspiracji.

Eron Keen z filmu Upgrade
Upgrade (2018), reż. Leigh Whannell

Ale temat to tylko połowa zabawy. Jest jeszcze sposób pokazania historii. Bo można przecież stworzyć wysokobudżetową produkcję ze scenami akcji pełnymi efektów specjalnych i zapewnić widzowi wielkie widowisko, na którym nie ma prawa nudzić się nawet przez kilka sekund. Można też postawić na spokój, ograniczając efekty, scenografię i obsadę do minimum, żeby w kameralny sposób skupić się na zaledwie kilku bohaterach i ich emocjach. I to nie to, że jedna metoda jest lepsza, a druga gorsza – chodzi bardziej o wybranie odpowiedniej formy do opowieści. Jest coś jednak w tym minimalistycznym kinie science fiction, co potrafi mocno przyciągnąć, a później zostaje z człowiekiem długo po seansie.

Co więc dzieje się, gdy połączymy treść z formą? Bardzo prosta odpowiedź – dostaniemy minimalistyczne i wciągające filmy o sztucznej inteligencji, która przekracza granice swojego programowania. Czasami jest w nich strach przed buntem maszyn, innym razem optymizm widzący w tym nowe możliwości. Postaci androidów, klonów i robotów mogą działać jak lustro, dzięki któremu lepiej poznamy bohaterów ludzkich, a w efekcie też nas samych. Dlatego na dzisiaj proponuję krótki przegląd kilku filmów z ostatnich lat, które świetnie łączą minimalizm z science fiction.

Robot GERTY z filmu Moon
Moon (2009), reż. Duncan Jones

Ex Machina (2014), reż. Alex Garland

Zanim Alex Garland samodzielnie siadł na reżyserskim stołku, zdążył już wyrobić sobie nazwisko w świecie science fiction. Jako scenarzysta pracował przy 28 dniach później i W stronę słońca z Dannym Boylem, a także przy za mało docenianym Dredzie z 2012 (a przecież to świetne kino akcji z Karlem Urbanem, który pojawił się już w prawie każdej ważniejszej serii w popkulturze). Ex Machina to debiut reżyserski Garlanda i popis zaledwie kilku aktorów: Domhnalla Gleesona, Oscara Isaaca, Alicii Vikander i milczącej Sonoyi Mizuno. Młody programista Caleb (Gleeson) zostaje wytypowany przez szefa swojej firmy, Nathana (Isaac), aby sprawdzić czy stworzona przez niego sztuczna inteligencja Ava (Vikander) faktycznie osiągnęła świadomość równą człowiekowi. Szybko okazuje się, że zdanie testu Turinga to dla niej nie problem. Nawet więcej, Ava wydaje się być zdolna do odczuwania i wyrażania emocji. To sprawia, że Caleb coraz bardziej się do niej przywiązuje i z niepokojem patrzy na zachowanie narcystycznego Nathana, który nie miałby oporów, żeby zniszczyć swoje dzieło i stworzyć nowy, lepszy model.

Co jednak, gdy robot zaczyna się buntować przeciwko swojemu stwórcy? Czy nie jest to ryzyko, które zawsze bierze się pod uwagę przy tworzeniu sztucznej inteligencji? Ava wyraźnie obawia się, że Nathan posiada władzę, która pozwala mu wyłączyć ją w dowolnej chwili. Sama nie jest jednak w stanie uwolnić się ze szklanej klatki – dosłownie, bo jej pokój jest przeszklony i obwarowany kamerami – więc to na ramionach Caleba spoczywa misja jej uratowania. Tyle, że nic nie jest takie proste. Przy okazji Ex Machina staje się świetnym filmem o manipulacji. Zwłaszcza przy pierwszym seansie zastanawiamy się, która z postaci tak naprawdę jest górą i kontroluje działania pozostałych. Kto jest ofiarą, a kto prowokatorem? Układ sił wydaje się nieustannie zmieniać, a bohaterowie potrafią zaskoczyć swoją wiedzą lub przenikliwością. Z tym, że na końcu zwycięzca może być tylko jeden.

Moc opowiadania Ex Machiny to przede wszystkim budowanie napięcia. Bohaterowie nie bez powodu są zamknięci w domu-laboratorium na odludziu, do którego można dostać się tylko helikopterem (ekscentryczny Nathan nie pozwoliłby zresztą na coś, co nie robi tak dużego wrażenia). Skazani na siebie rozmawiają o technologicznej osobowości, big dacie, zabawie w boga i Jacksonie Pollocku. Czasami się kłócą, piją, sprawdzają czy sami nie są androidami, a nawet tańczą. Nikt nie powiedział, że przy tworzeniu technologii, która ma zmienić świat, nie można tańczyć.

Ona (2013), reż. Spike Jonze

Sztuczna inteligencja a uczucia to rozległy temat. W Ex Machinie poznajemy androidkę Avę, ale nie każda postać w science fiction ma tyle szczęścia, by dostać własne ciało. Czasami jest po prostu głosem, jak Samantha w filmie Ona, która pojawia się w życiu Theodore’a (Joaquin Phoenix). Zmagający się z własnym rozwodem bohater decyduje się kupić nowe oprogramowanie do swojego sprzętu i jest to strzał w dziesiątkę. Samantha zostaje nie tylko jego wirtualną asystentką, ale też przyjaciółką i powiernicą, której można zwierzyć się z sekretów. Dodatkowo należy do nieustannie rozwijającego się i uczącego rodzaju A.I., więc relacja między bohaterami szybko przeradza się w coś więcej. Czy da się chodzić na randki ze sztuczną inteligencją, której nie można zobaczyć ani dotknąć, a można jedynie usłyszeć? Theodore i Samantha udowadniają, że tak (a w świecie filmu nie jest to odosobniony przypadek), choć nie obejdzie się bez pewnych problemów.

Ona to jednak nie tylko pomysł na niecodzienną relację. Choć dzieje się w niedalekiej przyszłości, opowiada o samotności we współczesnym świecie i potrzebie bliskości. W końcu to jest powód, dla którego Theodore tak bardzo się angażuje i spędza z Samanthą coraz więcej czasu, jakby bał się być sam. W filmie Spike’a Jonze’a nie znajdziemy jednak niepokojącego nastroju Ex Machiny, choć również pojawia się w nim zakochanie w tworze człowieka. Ona to raczej pełna nadziei – ale też melancholii – opowieść o poszukiwaniu drugiej osoby, z którą życie będzie łatwiejsze. A przy okazji rodzaj refleksji nad współczesnym człowiekiem. Bo co to mówi o nas, jeśli stworzenie relacji ze sztuczną inteligencją, dostosowaną do użytkownika programu, jest łatwiejsze niż z drugim człowiekiem?

Moon (2009), reż. Duncan Jones

Doglądanie paliwowej stacji wydobywczej na Księżycu nie wymaga licznego personelu, dlatego firma Lunar Industries poprzestała na wysłaniu do niej zaledwie jednego pracownika. W taki sposób Sam Bell (Sam Rockwell), najzwyczajniejszy i zupełnie przeciętny człowiek, trafił na Srebrny Glob, gdzie jego trzyletni kontrakt właśnie dobiega końca. Im bliżej jego powrotu na Ziemię, tym gorzej zaczyna się czuć, aż wreszcie ulega wypadkowi na powierzchni Księżyca. Spisany na straty przez sztuczną inteligencję o imieniu GERTY zostaje prawie natychmiast zastąpiony swoim klonem, który budzi się w bazie. Ten jednak podsłuchuje pewną rozmowę, zaczyna węszyć, wyciąga Sama z uszkodzonego pojazdu i w efekcie mamy dwie wersje bohatera, starszą i młodszą.

Sytuacja jest nietypowa i raczej nie pojawiła się w przewidywaniach szefów Lunar Industries, którzy nie mają oporów, żeby wykorzystywać do pracy kolejne klony dopóki nie skończy się im data ważności. Zresztą obie wersje Sama dość szybko orientują się, że nie były pierwszymi pracownikami na Księżycu i nie będą też ostatnimi. Ich reakcje na sytuację różnią się, choć obaj mają powody do gniewu. Są w końcu tylko kopiami oryginalnego Sama, z głowami wypełnionymi jego wspomnieniami, do których żywotów prawa zawłaszczyła sobie wielka korporacja. Czy to jednak znaczy, że ich życia są mniej warte? To jedna z rzeczy, którą starają się ustalić, szukając sposobów na przetrwanie i nie przystając na pesymistyczną wizję przyszłości, jaką serwuje w Moon Duncan Jones. A my kibicujemy im do końca.

Oprócz klonów w filmie jest jeszcze GERTY. Jako widzowie, którzy naoglądali się już trochę science fiction, możemy oczekiwać, że prędzej czy później zbuntuje się on przeciwko głównym bohaterom. Ma w końcu do tego powody wynikające z zaprogramowanej misji i dziedzictwa innych komputerów pojawiających się na kinowych ekranach, na czele z Halem 9000. Przed GERTY-m staje jednak wybór zbudowany na kolejnych prawach Isaaca Asimova: pierwszym, czyli nie dopuścić do krzywdy człowieka i drugim, czyli wykonywać jego rozkazy. Zastosowanie się do programowania mogłoby zaszkodzić Samowi, czyli złamało prawo pierwsze, ale wszystkie te reguły dotyczą przecież ludzi, prawda? A Sam jest klonem. Więc trzymanie się pierwszego prawa to wyraźne przyznanie, że jednak jest człowiekiem… I choć w filmie GERTY nie roztrząsa tego tak jak ja teraz, to on ma ostateczne słowo.

Upgrade (2018), reż. Leigh Whannell

Wielkie korporacje, które mają więcej władzy niż powinny, to jeden z elementów świata, jakie pojawiają się w cyberpunku. A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to kolejną pozycją filmową musi być Upgrade Leigha Whannella. Głównym bohaterem jest tutaj Grey (Logan Marshall-Green), mechanik, który sceptycznie podchodzi do otaczającej go technologii. Wszczepy ulepszające ludzkie zdolności, roboty czy samoprowadzące się samochody to zdecydowanie nie jego działka.

Niestety, jak to w filmach bywa, Grey będzie musiał przekonać się do tego, czego nie lubi i to w dość nieprzyjemny sposób. Kiedy po wypadku samochodowym grupa najemników zabija bez powodu jego żonę, a jego samego zostawia sparaliżowanego, bohater początkowo nie widzi sensu w dalszym życiu. Szansę na zmianę przynosi mu jeden z jego klientów, aspołeczny właściciel wielkiej firmy zajmującej się tworzeniem przełomowej technologii. Oferuje Greyowi implant, który pozwoli mu znowu się poruszać, naprawiając uszkodzenia w jego ciele. Po początkowym wahaniu bohater oczywiście się zgadza. W ten sposób Grey poznaje STEM-a, sztuczną inteligencję, która kontroluje implant. Szybko też przekonuje się, że nowy przyjaciel może mu pomóc w znalezieniu zabójców żony, ale nowe zdolności mają swoją cenę. Grey wkroczy na ścieżkę zemsty, z której nie można łatwo zejść – jak raz się zaczęło, trzeba doprowadzić wszystko do końca.

Ze wszystkich filmów na tej liście Upgrade jest zdecydowanie najbardziej dynamiczny. Minimalistycznie urządzony świat przyszłości nie stoi na przeszkodzie porządnie przygotowanym scenom akcji. Twórcom udało się też osiągnąć nietypowy efekt w pokazywaniu walki. Grey rusza się mechanicznie jak Terminator i wierzymy, że jest to działanie STEM-a. Czy jest jeszcze człowiekiem, czy już czymś więcej? I wreszcie, co może pójść nie tak po podłączeniu do ludzkiego mózgu świadomego implantu ze sztuczną inteligencją?

Yang (2021), reż. Kogonada

Najmłodszy film na tej liście sięga w estetyce i klimacie po solarpunk, alternatywę dla cyberpunku. Jeżeli kogoś interesuje bardziej optymistyczna wizja przyszłości, to znajdzie ją właśnie tutaj. Solarpunk zakłada oparcie na odnawialnych źródłach energii i ekologii, marzy o tworzeniu wspierających się wspólnot, a przy okazji nie odrzuca postępu technologicznego. Znajomość ogrodnictwa jest w nim równie ważna, jak inżynierii. Jeśli cyberpunk bardziej idzie w stronę zauważania zagrożeń płynących z rozwoju technologii, to solarpunk widzi w nich rozwiązania różnych problemów. Jako nurt jest nadal dość młody. Nie znajdziemy w nim tak licznych przykładów filmowych (ani nawet książkowych, serialowych czy growych) jak w cyberpunku czy steampunku, ale mimo to solarpunk wypracował już swoją własną estetykę, która bierze początek w pewnym poście na Tumblerze z 2014 roku. Obecność zieleni, panele słoneczne i odejście od sterylnych wnętrz to tylko niektóre z jej elementów.

Wiele z tego sposobu przedstawiania przyszłości znajdziemy w nowym filmie Kogonady. Yang przenosi nas do bliskich nam czasów, które jednak są na tyle odległe, że spokojnie znajdują się jeszcze w sferze science fiction. W tej niedalekiej przyszłości androidy i ludzkie klony nikogo nie dziwią. Na porządku dziennym jest przykładowo kupienie dla adoptowanej córki syntetycznego brata, aby uczył ją i spędzał z nią czas. Tak wygląda to choćby w rodzinie Flemingów. Ojciec prowadzi sklep z herbatą, matka pracuje w wielkiej firmie, córka chodzi do szkoły, a syn – tytułowy Yang i android – towarzyszy im w codziennych sprawach. Czasami po prostu polegają one na zawodach tanecznych – i znowu, kolejny reżyser minimalistycznego science fiction słusznie kazał aktorom tańczyć, bo efekt jest wspaniały.

Problem pojawia się, gdy Yang bez powodu się psuje. Jego siostra jest zrozpaczona, a ojciec rodziny Flemingów, Jake (Colin Farrell), próbuje zrobić wszystko, żeby go naprawić. To jednak wydaje się być właściwie niemożliwe. Zamiast części zamiennych Jake zyskuje dostęp do wspomnień Yanga, kilku lub kilkunastosekundowych nagrań, dość losowych. W nich promienie słońca, urywek rozmowy, uśmiechnięta dziewczyna, która się odwraca – a to wszystko z jakiegoś powodu ważne dla niepozornego androida na tyle, żeby to utrwalić. Czy te mgnienia i umiejętność dostrzegania piękna w drobiazgach czynią go bardziej ludzkim? Wszystko na to wskazuje. W tych też chwilach film stawia pytanie o moment, w którym sztuczna inteligencja osiąga świadomość czy też człowieczeństwo. Lub czy w ogóle mogłaby i na czym miałyby one polegać. I jak podchodzą do tego tematu zwykli ludzie. Film Kogonady nie daje nam na to jasnych odpowiedzi, pozwala za to samodzielnie interpretować i rozmyślać, subtelnie i niespiesznie snując narrację. Momentami może zbyt powoli dla niektórych widzów, ale jakie to przy tym ładne.

Dorota Żak

Na liście jej ulubionych zajęć znajdzie się nałogowe oglądanie filmów, a później opowiadanie o nich każdemu, kto ma ochotę słuchać. W wolnym czasie siedzi gdzieś z kubkiem dobrej herbaty albo kawy. Gdyby do końca życia miała grać tylko w jedną grę, pewnie padłoby na Fallout: New Vegas.
UWaga! Gorące informacje!