Jako że Władcy Ziemi to gra, która mocno przypadła mi do gustu, nadciągająca wielkimi krokami premiera sequela serii wręcz prosiła się o to, aby w sieci pojawiła się jakaś recenzja. Władcy Oceanu to tytuł, obok którego nie można przejść obojętnie. Choć w ostatecznym rozrachunku mechanika obydwóch tych gier w jakimś stopniu się przeplata, to dwie kompletnie różne planszówki. Jedyne, co zostało tutaj zachowane, to myśl przewodnia. Zarówno na lądzie, jak i pod wodą będziemy musieli dominować, aby nie zostać zdominowanym.

Śledząc informacje na temat tej planszówki, wyczytałem, że stworzono ją z myślą o rozgrywce w mniejszym składzie. W rezultacie ta produkcja ma sprawdzić się w momencie, gdy ciężej nam zorganizować ekipę do gry. Rozsądne posunięcie, biorąc pod uwagę fakt, że Władcy Ziemi dużo lepiej wypadają w większym gronie. Rozumiem zatem, że według tych założeń gra powinna móc stworzyć alternatywę dla tych, którzy w klasycznego Dominant Species w związku z powyższym grali. Czy cel został spełniony, a sukces osiągnięty?
Pewne jest to, że recenzja, Władcy Oceanu oraz elementy gry nie powstawały na plaży
Mam wrażenie, że wykonanie Władców Oceanu jest lżejsze i łagodniejsze. Kolorystycznie wszystko jest przyjemnie skomponowane. Cztery różne gromady reprezentowane są przez barwne, pastelowe odcienie. Nieco mniej podobają mi się naklejki na białych pionach akcji, które w moim przekonaniu totalnie tutaj nie pasują. To jednak subiektywne odczucie, ponieważ nigdy nie lubiłem naklejek na drewnianych elementach. W moim przekonaniu wygląda to po prostu kiczowato.

Worki, wewnątrz których zamieścimy żetony terenu oraz pokarmu, mogłyby być nieco mniejsze. O ile żetonów pożywienia poszczególnych gromad jest sporo, o tyle terenu już nie. W związku z tym nadmiar niepotrzebnego materiału bez sensu okupuje miejsce w pudełku. Jest to trochę irytujące przy składaniu.
Recenzja Władcy Oceanu: asymetryczność na bogato
Gromady we Władcach Ziemi miały przypisane stałe cechy, które zapewniały pewnego rodzaju bonusy. We Władcach Oceanu każdy z graczy dobiera na rękę trzy karty i wybiera z nich jedną. Wybrana przez nas opcja będzie naszą umiejętnością startową. Jeżeli nie widzieliście nigdy latających głowonogów – prawdopodobnie wszystko przed wami.

Z całą pewnością element ten zwiększy regrywalność, a przy okazji urozmaici poszczególne rozgrywki. Bardzo lubię zastosowania tego typu, ponieważ nie czuję się w żaden sposób ograniczany, mogę dobrać zdolność gromady do mojego stylu. Tu bowiem po paru rozgrywkach zaczyna się dostrzegać pewien schemat, co bardziej, a co mniej pasuje do mojej taktyki.
Władcy Oceanu cechują się dynamiczną rozgrywką

Rozgrywka we Władcach Oceanu jest dynamiczna. Wybieramy akcję, którą chcemy wykonać, a następnie od razu ją rozpatrujemy. Jest to kolejna z różnic, jakie występują pomiędzy tym tytułem, a Władcami Ziemi. Naturalnie nie jest to ani wada, ani zaleta, a mechanicznie wszystko działa sprawnie.
Czasem można odnieść wrażenie, że cała rozgrywka jest jak gra w warcaby albo szachy. Wykonujemy ruch, czekamy na ruch przeciwnika, a sytuacja na planszy zmienia się z akcji na akcję. Wszystko jest jawne i klarowne. Z tego względu odnoszę wrażenie, że produkcja jest w stanie wybaczyć sporo błędów.
Bardzo podoba mi się system wydarzeń. Jak to działa? W chwili, gdy którykolwiek z uczestników rozgrywki zabierze kartę, na jej miejsce wykładana jest kolejna. Nierzadko podczas akcji Ewolucji aktywowaliśmy Wymieranie lub Przetrwanie. Skoro zaś o Przetrwaniu mowa, warto wiedzieć o tym, że za tę wyjątkową kartę otrzymamy punkty bonusowe (liczone według tabeli umieszczonej na planszy). W połączeniu z systemem wydarzeń jest to sposób na zdobycie pokaźnej punktowej sumki.

Mechanika dominacji sprowadza się tu do kontrolowania białych pionków, które można by przyrównać do ciężkiej artylerii lub asa z rękawa. Za ich pomocą każdy z graczy może wykonać dowolną akcję o wzmocnionym efekcie. Warto jednak mieć na uwadze, że rywal może mieć chrapkę na nasz pion i najzwyczajniej w świecie nam go zabierze. To dodatkowo nakręca spiralę negatywnej interakcji, której w tym tytule mamy dość sporo. Należy o tym pamiętać, zwłaszcza gdy w towarzystwie jest osoba o słabszych nerwach.
Jak Władcy Oceanu wypadli w rozgrywce dwuosobowej?
Czas zmierzyć się z najważniejszą kwestią i odpowiedzieć na kluczowe pytanie. Mianowicie jak Władcy Oceanu wypadają w grze dwuosobowej. Finalnie tytuł działa sprawnie i mechanicznie wszystko się ze sobą spina. Nawet przy dwuosobowym trybie rozgrywki dosyć często dochodzi do spotkań między rywalizującymi ze sobą gromadami. W skrajnych przypadkach gracze mogą zawsze dobrać po dwa komplety swoich reprezentantów. Wariant ten nie przepala zwojów mózgowych tak bardzo, jak miało to miejsce w przypadku Władców Ziemi.

Mówiąc wprost – działać, działa. Jak działa? To już inna kwestia. Jak wyżej wspominam, przypomina mi to bardziej rozgrywkę szachową, gdzie dochodzi do wymiany pomiędzy graczami. Wygląda to czasem jak oko za oko, ząb za ząb. Wiemy tak naprawdę skąd może nadejść zagrożenie. W większych ekipach nigdy nie wiadomo, kto i kiedy trafi na czyj celownik. W efekcie już trzyosobowa rozgrywka potrafi być dużo bardziej emocjonująca. Jest też kwestia losowości. Grając tryb jeden na jednego, etap Rozkładania potrafi dać się we znaki jednej stronie, co z automatu może wykorzystać nasz przeciwnik.
Władcy Oceanu to gra, w której jeszcze nie raz chętnie zapuszczę nura

Ze spokojną głową stwierdzam, że Władcy Oceanu to dobra gra, do której jeszcze nie raz chętnie wrócę. To taki tytuł, po który sięgnę z przyjemnością. Kolorystyka jest dobrze dobrana i czytelna, rozgrywka płynna. Czas spędzony nad planszą umyka momentalnie. Dosłownie zanim się obejrzymy, gra zmierza ku końcowi. Cała sekwencja zdarzeń przebiega szybko, a każdej turze towarzyszą emocje oraz napięcie. Podczas rozegranych partii, wszyscy byli nieustannie zaangażowani i obserwowali, jakie efekty dadzą podejmowane decyzje.