Recenzja Street Fighter 6 – z bijatyką dookoła świata

7 lipca 2023,
14:00
Tomasz Wasiewicz

Odkąd przestałem wydawać wszystkie pieniądze na żetony do automatów, nie lubię się z serią Street Figther. Zbyt wiele tu ciosów, do których wymagane są nienaturalne dla mnie ruchy gałką i zwyczajnie nie radziłem sobie w prowadzeniu zawodników. Arcade stick wciąż wydaje mi się z kolei dużo mniej sensownym zakupem niż kierownica. Także chociaż grałem w każdą dużą odsłonę, a w przypadku części 5. nawet we wszystkie odświeżone wersje wydawane co dwa lata, to jednak serce nie sługa. Co zatem skłoniło mnie do zakupu? Przepiękny steelbook oraz tryb World Tour.

Momenty z życia Luke'a

World Tour, choć bardzo ważny element nowej odsłony, który może przyciągnąć świeżych mistrzów walk, to jednak nie najważniejsza zmiana w serii. Tą jest natomiast możliwość zmiany sposobu wyprowadzania ciosów, który dużo bardziej trafia do fanów Tekkena i Mortal Kombat takich jak ja. Jednak dla kogoś, kto wie, że nie zostanie mistrzem starć w sieci, to tryby dla pojedynczego gracza mają jednak trochę problemów, by faktycznie utrzymać wyżej wymieniony narybek. To solidna bijatyka i świetne nowe otwarcie dla serii. Wierzę też, że faktycznie Szóstka przyniesie marce kolejnych fanów. Brawo Capcom!

8.5 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Nowatorski, ciekawy i gwarantujący wiele godzin rozgrywki tryb World Tour
  • Nie zapomniano też o standardowym trybie Arcade, który wciąż daje nam wgląd w historię wojowników
  • Podrasowany styl graficzny o wybuchy kolorów – kocham!
  • Całość dla jednego gracza przygotowuje nas w pełni do zabawy online. To tak naprawdę kilkudziesięciogodzinny samouczek!
  • Nowi zawodnicy mają ciekawe style walki i chętnie wziąłem się za ich ogrywanie
  • Tryb World tour zapragnął być Dark Souls wśród bijatyk i wymusza grind
  • Wyjadacze zwyzywają was od lam, widząc, że gracie na nowych ustawieniach
  • Bardzo męczący proces pierwszego uruchomienia gry
  • Trochę irytującego przenikania się tekstur stroju naszego bohatera

Jak napisałem we wstępie, od czasów Street Fightera 1 oraz Street Fightera 2 ogrywanych na automatach w dzieciństwie nie bardzo szło mi wykręcanie tych wszystkich ciosów wpierw na komputerze, a później na kolejnych padach do konsol. Porządny arcade stick to spory wydatek, na który, póki co, jeszcze się nie zdecydowałem. Miałem okazję pobawić się chwilę jednym marki Hori i stwierdziłem, że za mało gram w bijatyki, żeby faktycznie miało to sens.

Część szósta ulicznych wojowników skupiła na sobie moje zainteresowanie wprowadzonym trybem World Tour, który jest przeznaczony dla pojedynczego gracza i zapewnia zabawy na kilkadziesiąt godzin. Nie jest to jedyna duża zmiana w serii. Większą jest wprowadzenie zupełnie nowego systemu sterowania, który działa niezależnie od klasycznego i pozwala nam w sposób zbliżony do tego, co znamy z Mortal Kombat czy Tekkena wyprowadzać ciosy. Wreszcie zaczęły mi wychodzić te wszystkie hadoukeny i shoryukeny.

Walka dwóch na jednego

Zmiany, zmiany

Oczywiście prawdziwi wyjadacze zwyzywają nas od leszczy, lam, czy innych aktualnie modnych zwierząt. Ja jednak uważam, że gry są po to, żeby się w nich dobrze bawić i nie zamierzam na siłę sobie czegoś utrudniać, skoro twórcy specjalnie pomyśleli o mnie i wprowadzili ułatwienie. Tym bardziej że faktycznie gra się o wiele przyjemniej. Ja najwięcej czasu spędziłem w trybie World Tour, który pozwala łączyć specjalne uderzenia właściwie wszystkich postaci. Możemy więc kopnąć kogoś nogą z gumy Dhalsima, poprawić lotem na główkę Hondy, po czym odskoczyć, rzucić hadoukena Ryu i dokończyć uderzeniem dwóch pałek zakończonych kamieniami Lily.

Jasne, zdarzyło nam się do tej pory mieć krótkie historie w bijatykach. Były to jednak zawsze jakieś skrawki. Tekst rzucony do znienawidzonego przeciwnika czy parę sekund filmiku na końcu trybu Arcade. Sporym przełomem była kampania fabularna wprowadzona w najnowszych odsłonach Mortal Kombat oraz serii Injustice. Tam jednak sterujemy różnymi postaciami z tych ogólnie dostępnych i nie mamy wpływu na to, jak będzie wyglądać następne starcie. Street Fighter 6 właściwie wprowadza do gier tego typu otwarty świat!

Street Figtherowa wersja Paryża

W 30 godzin dookoła świata

Na starcie otrzymujemy możliwość stworzenia swojego alter ego w dość rozbudowanym kreatorze postaci. Następnie przez kolejne godziny będziemy uczyć się ciosów, szkolić u mistrzów i przede wszystkim ubierać ze stylem. Prawie każdy element ubioru w jakiś sposób wpływa na zdolności naszego wojownika, a jeszcze można te rzeczy ulepszać dzięki systemowi craftingu. Otwarty świat pełną gębą. Jedynym problemem są pieniądze, których zawsze jest za mało. Tym bardziej że ceny ulepszeń na wyższych poziomach są niesamowicie wysokie. Mając blisko 150 tysięcy lokalnej waluty, nie udało mi się wymienić w pełni ekwipunku, bo zabrakło środków.

Moglibyście sobie może i to odpuścić, gdyby nie fakt, że ktoś w Capcomie stwierdził, że stworzą swoje Dark Souls wśród bijatyk. Kiedy więc dotarłem do finałowej misji, którą był turniej sztuk walki, okazało się, że moja postać jest tak słaba, że bije przeciwników nawet dziesięciokrotnie słabiej, a sama jest w stanie się złożyć po czterech, może pięciu ciosach. Potrzebowałem ponad pięciu godzin, żeby wbić odpowiedni poziom, zebrać przedmioty leczące oraz wzmocnić najlepsze elementy ubioru, które dane mi było znaleźć. Oczywiście, jest możliwość wyglądania inaczej, niż pokazywania tego, co się ma akurat na sobie.

Rewia mody

Jest to o tyle ważne, że mówimy tu o działających telewizorach założonych na głowę, wielkich, puchatych kurtkach i japonkach. Ja postawiłem na modne w tym sezonie skrzydła nietoperza, uzupełnione o czarci ogon i kocie uszy. Z jakiegoś jednak powodu na ulicach zmyślnie nazwanych miast królowały pudełka kartonowe z wyciętymi otworami na oczy i usta. Kot vs kartony, rozumiecie? Ubiór ubiorem, ale przecież nie to jest w bijatyce głównym daniem.

Hadzia!!!

Wszystko zaczyna się od klubu i siłowni Luke’a, postaci, którą poznaliśmy jeszcze w części piątej. Tutaj będzie naszym głównym mentorem przez całą grę i to od jego stylu zaczniemy się szkolić w sztukach walki. Dla mnie Luke jest trochę kolejną wariacją na bazie tego, co znamy w ruchach Kena i Ryu. Nic szczególnie odjechanego, ot, solidne podstawy z lekkim twistem. Czemu zaczynamy trening? Ponieważ szukamy, uwaga, werble, Siły. Tak moi mili państwo, kilkadziesiąt godzin rozgrywki, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie: czym jest Siła?

Rzymska arena

W tle jeszcze mamy historię przyjaźni i zdrowej rywalizacji pomiędzy dwoma osobami startującymi w tym samym momencie kariery. Mamy nielegalne aktywności, powstające nowe państwa rządzone autorytarnie czy ukrywających się przed światem legendarnych wojowników. Faktycznie przyjdzie nam zwiedzić cały świat. Od Ameryki, przez Anglię, Brazylię, Japonię po wspomniany wcześniej kraj indyjsko-pakistański. W każdej miejscówce możemy odnaleźć nowego nauczyciela i trenować pod jego okiem, aby stać się jeszcze silniejszymi.

Z każdym z nich możemy zacieśnić więzi oraz wytrenować się w ich sztuce walki. Obie te rzeczy dadzą nam dostęp do nowych ciosów, nowych ubrań i innych gadżetów w grze. Sam ten motyw to sposób na godziny gry. Aby osiągnąć mistrzostwo, możemy wykonywać zadania główne i poboczne. Te drugie to często zmyślnie zintegrowane samouczki, które w odpowiednim tempie wprowadzają kolejne mechaniki rozgrywki. Pod tym względem nie wyobrażam sobie lepszego treningu. Oczywiście klasyczny tryb, w którym przetestujemy wszystkie ciosy i nowe zagrania również jest. Natomiast po nim nie pamiętałem połowy rzeczy. Tutaj wszystkiego się nauczyłem, jak trzeba.

Mural

Aby jednak móc poradzić sobie w głównym turnieju, trzeba korzystać z aż trzech rodzajów potyczek na mapie dwóch miast. Bić się z lokalnymi gangami, które napadają na turystów. Zaczepiać ludzi na ulicy i proponować im sprawdzenie się. Zmierzyć się z ludźmi, którzy ogłaszają się jako niepokonani mistrzowie. Nie ważne, czy będą to walki uliczne, czy starcia na arenie, w każdym z tych przypadków warto sprawdzić, jakie są minizadania. Pozwolą one nam zdobyć dodatkowe przedmioty, w tym nowe ubrania czy napoje leczące. Tak, w trybie fabularnym można się leczyć w trakcie walki! Świat stanął na głowie.

Łycha dziegciu w beczce miodu

Żeby nie było tak wesoło, jest kilka rzeczy, na które muszę ponarzekać. Pierwsza z nich jest mocno zniechęcająca, a dzieje się podczas pierwszego uruchomienia gry. Mianowicie trzeba zaakceptować różne regulaminy i połączyć się z kontem Capcom. Wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko ten ekran informował co jest nie tak, zamiast się wyłącznie odświeżać. Tymczasem, spędziłem z pół godziny próbując dojść, dlaczego nie mogę uruchomić produkcji. Jak się okazało, moje konto PlayStation nie było połączone z kontem Capcomu.

Klasyk Capcomu do ogrania

Czasem gra chce, żebyście fabularnie przegrali. Nie mówi wam jednak kiedy tak jest. Może się więc zdarzyć, że zużyjecie wszystkie przedmioty wspomagające, by kogoś pokonać, tylko po to, żeby za chwilę produkcja odnowiła mu życie. Ogólnie jest trudno i cały czas trzeba robić wszystko, żeby poziom naszej postaci rósł. Warto wtedy skorzystać z jedzenia, które zwiększa ilość punktów doświadczenia, jakie otrzymujemy za starcia. W drugiej części fabuły natrafiłem też na sporo zadań, które mylnie pokazywały, co trzeba zrobić, i należało się nieźle nakombinować, by je ukończyć. Tym bardziej że czasem niezbędne jest użycie konkretnego ciosu, konkretnego nauczyciela, by przejść dalej.

Często blokadą do rozwoju są zadania poboczne, także róbcie wszystkie, które jesteście w stanie. To one odblokują wam punkty szybkiej podróży, nowe sklepy, czy dostęp do kolejnych trenerów. W grze występują też przeciwnicy drony, rumby (automatyczne odkurzacze, tu w wersji morderczej) i uwaga, lodówki. Ten typ przeciwników był dla mnie niesamowicie irytujący. Nie tylko łatwo unikają ciosów, ale jeszcze biją potwornie. Te lodówki rzucające we mnie mrożonkami długo będą mi się śniły po nocach. Chociaż salwa z dwóch rakiet latającego tałatajstwa też boli bardzo.

Walka z lodówkami

Klasyka serii

Skupiłem się do tej pory na trybie World Tour, bo to on sprawił, że po produkcję sięgnąłem. Nie można jednak omijać klasyki, czyli trybu Arcade, z minihistoriami każdej postaci. Uwielbiam w nich te rysowane tła w formie swego rodzaju komiksów. Przepięknie wykonane. Najbardziej ciekawiły mnie nowe postacie i nie zawiodły mnie. Mają unikalne style walki i do tego szybkie, często z wykorzystaniem nóg. Z jakiegoś powodu wolę właśnie bić się nogami niż rękami. Możliwe, że wynika to też z moich preferencji w życiu codziennym. Co fajne, mamy tutaj też odwołania do klasyki i zamiast starć z przeciwnikiem, będziemy musieli błyskawicznie obić ciężarówkę albo dwa tuk-tuki!

Oczywiście możemy się też zmierzyć z innymi domownikami na jednej kanapie w trybie VS czy skorzystać z opcji bicia się z AI na kilku poziomach trudności. Kiedy już zaś przejdziemy tryb fabularny i rozegramy wszystkie opowieści w trybie Arcade, możemy usiąść po obiedzie i deserze na wytrawną kolację. To oczywiście tryb online, gdzie zmierzymy się z innymi graczami z całego świata. Działa to na zasadzie hali, po której inni gracze sobie swobodnie biegają. Możemy wtedy zasiąść do któregoś stołu z automatami i zmierzyć się albo poszukać losowego przeciwnika w sieci. W części rekreacyjnej będziemy podziwiać, jak inni zbudowali swoje postacie i w co je ubrali. Jest co robić!

Różni trenerzy

Najlepsza odsłona Street Fightera od lat

Jeśli tak jak ja z błyskiem w oku obserwowaliście nadludzkie wyczyny profesjonalnych graczy Street Fightera, to spieszę wam donieść, że właśnie możecie być tacy jak oni. Nowe sterowanie to niesamowicie przyjemna zmiana, która wpływa diametralnie na komfort rozgrywki. Jednocześnie nie musicie chcieć grać online, żeby mieć co robić na co najmniej 40 godzin. Przyznacie, że to świetny wynik jak na grę dla jednego gracza, a przy okazji zawsze będziecie mieć coś świeżego w kolekcji, co będzie można odpalić, jak przyjdą znajomi czy rodzina.

Nie ma tu takiej brutalności jak w grach NetherRealm, na nowego Tekkena wciąż czekamy, więc jest to idealne rozwiązanie. Fakt, że nie lubię, jak zmusza się mnie do mozolnego bicia wszystkich dookoła, żeby móc produkcję ukończyć. Stąd lekko obniżona nota. Z drugiej strony, niesamowicie w tym czasie podbiłem sobie notowania u różnych trenerów, przez co zyskałem dostęp do sporej liczby nowych ciosów. Więc nie mogę być tak do końca na nich zły. Prawdą jest, że Street Fighter jest super i wszyscy ci, którzy chcieliby spróbować się w nim, nie znajdą lepszej okazji niż część szósta. Do zobaczenia w sieci!

Przerywnik filmowy z jedną z nowych postaci

Tomasz Wasiewicz

Przede wszystkim jestem graczem. Uwielbiam fantastykę w każdej postaci. Od książek, przez filmy, muzykę, komiksy, po gry. Jestem niepoprawnym kolekcjonerem, zwłaszcza jak gry mają w zestawie steelbook. Zapraszam na mój Instagram po więcej szczegółów. Mimo kariery zawodowej związanej z innymi tematami najbardziej lubię rozmawiać o grach. To jak, pogadamy?