Najlepsze gry 2022 roku. God of War, Elden Ring i… Wiedźmin?!

Czas na najważniejsze podsumowanie – najlepsze gra w 2022. W tym roku wyszła cała masa świetnych tytułów. Przeczytajcie, które z nich najbardziej nam się spodobały.

10 stycznia 2023

Spod pióra Tomasza Wasiewicza

Elden Ring

Nie miałem okazji pisać recenzji tego tytułu, kiedy wyszedł. Kolega Michał jednak oddał praktycznie wszystko w swoim tekście. Ja spędziłem w The Lands Between godzin 130, co pozwoliło na wbicie platyny i nie żałuję niczego! Sekiro mi nie podeszło, chociaż powinno być dla mnie tytułem pasującym jak ulał. Oto mamy shinobi, lekki steampunk w postaci protezy i klimat feudalnej Japonii. Odbiłem się jednak kilkukrotnie. Przed zmianami w postaci konia i zupełnie nowego podejścia do otwartego świata zwyczajnie drżałem.

Zmatowiały na koniu

Nie udało mi się zamówić kolekcjonerki przedpremierowo, także zwlekałem z zakupem do samej premiery, kiedy mi kompletnie odbiło i zacząłem przeszukiwać aukcje w poszukiwaniu zakupu z drugiej ręki. Wsiadłem w auto i już 80 km dalej odnalazłem swoje szczęście. Elden Ring, to najlepsze, co spotkało serię Souls od wersji Prepare to Die jedynki. Wszystkie wprowadzone zmiany są dokładnie tym, czego mógłbym oczekiwać od kontynuacji ukochanych gier.

Zmatowiały w świecie tornad

Koń i eksploracja to zupełnie nowe podejście do poruszania się, a jest co zwiedzać. Dużo było narzekania na lochy, że niby takie same, z jednej kostki ciosane. Kto jednak się tam zapuścił, ten wie, że na każdy z nich miał swój własny pomysł na siebie. Było w nich coś unikatowego. Do tego mamy projekty bossów, aren, na które zapadają na długo w pamięć. Dowolność grania, sposobów radzenia sobie z problemami, podróżowania, to musi skusić każdego z was. Nie ważne czy lubicie miecze, łuki, kusze albo magię znajdziecie tu coś dla siebie. Plus koń, on także jest ważnym punktem w niejednej strategii starć. Jedyny zarzut? Jeśli nie macie wolnych stu godzin, nie zaczynajcie rozgrywki!

Najwspanialszy boss - Malenia

Spod pióra Michała Kaźmirczaka

Pentiment

W czasach kiedy wiele gier jest tworzonych taśmowo, a mechaniki projektowane są z myślą głównie o możliwościach ich monetyzacji, powinniśmy doceniać dopracowane i przemyślane gry stworzone z czystej pasji deweloperów. Pentiment to właśnie taka produkcja – przez całą grę widać serce i radość z jej tworzenia. Okres historyczny, w którym osadzona jest akcji, został starannie przebadany, co widać m.in innymi przez mnogość źródeł wymienionych na końcu produkcji. Postaci zostały napisane bardzo głęboko i wiele z nich ukrywa tajemnice, do których gracz może (ale nie musi) się samodzielnie dokopać. A cała intryga jaka rozgrywa się w małym górskim miasteczku trzyma w napięciu do samego końca.

Pentiment opowiada historie małej wioski – Tassing oraz leżącego obok opactwa Kiersau. Kierujemy oprócz tego Andreasem Malerem, który przyucza się do roli skryptora. Szybko zdajemy sobie sprawę jednak, że to wioska, klasztor oraz ich mieszkańcy są głównym bohaterem tej gry. Dbałość o detale z jaką stworzona została malutka miejscowość, powiazania pomiędzy ludźmi w niej żyjącymi, oraz tajemnice jakie się w niej kryją są główną osią fabuły.

Screen z gry Pentiment

Mimo tego, że uważam Pentiment za najlepszą grę minionego roku, to ma on niestety duży problem – to nie jest gra dla każdego. Nie ma mniej wartkiej akcji, walki ani rozbudowanych elementów rozgrywki. Ta produkcja stoi historią – są w niej bardzo długie dialogi, filozoficzne rozważania i rozbudowane ekspozycje historyczne. Będziemy próbować rozwiązać zagadkę morderstwa, jednak większość czasu spędzimy spożywając posiłki z mieszkańcami Tassing, szukając potencjalnych poszlak, ale również odkrywając historię wsi oraz opactwa.

Jeśli nie lubicie klikanych gier, które skupiają się na rozmowach to i tak spróbujcie Pentimenta. Być może nie podpadnie wam do gustu – to zrozumiałe, jak pisałem powyżej, to gra nie dla wszystkich. Możliwe jednak, że zostaniecie całkowicie wciągnięci na kilkanaście godzin i odkryjecie pasję oraz sercą jakie producenci przelali w ten tytuł i stanie się on dla was najlepszą grą ostatnich lat.

Spod pióra Maksymiliana Matuszaka

God of War Ragnarök

Branża się zmienia, niestety w stronę gorszą i skupioną na zysku. Nie miałbym z tym nic wspólnego, gdyby ten system nie był tak nachalny i wciskany w każdym możliwym miejscu. Oczywiście mam tu na myśli gry-usługi. O ile do samego pomysłu czy idei nie mam problemu, tak poziom monetyzacji i jego nachalność odbiera chęci do grania. Z drugiej coraz mniej gier AAA, które są takimi zwykłymi fabularyzowanymi produkcjami są kolejną częścią uznanego IP, albo przygotowane dla wybranej i mocno okrojonej grupy odbiorców. Tytuł gry roku, oczywiście w zależności od portalu wygrywał przede wszystkim Elden Ring lub God of War: Ragnarök. Pierwszy stworzony dla fanów soulslike’ów i opisywany wyżej, drugi to exclusive dla konsol PlayStation. No raczej takie tytuły nie mają wielu graczy, ale oni i tak je kupią bo nie mają większych alternatyw.

Drzewo kruków Odyna

Żeby nie było – to dobre, nawet bardzo dobre tytuły. Szczególnie dla mnie bliska produkcja Santa Monica Studios opowiada jedną z najcięższych i najbardziej emocjonalnych historii. Jest to największy plus samej gry. Twórcy uczą się na błędach, bo naprawili problemy poprzedniej części głównie jeśli chodzi o powtarzalność w bossach. Naprawili to w dziwny sposób, bo po prostu zmniejszyli ich ilość, zaś reszta jest taka sama lub podobna co w pierwszej części z wątku nordyckiego. Wracają skrzynie Norm, a zamiast walkirii, walczymy z berserkami. Mimo tego gra się w to świetnie, pytanie jednak czy w ogóle gramy? Ostatnimi czasy mam wrażenie, że gdy gra skupia się na fabule, gaming jest taką kulą u nogi. Szczególnie przez pierwsze sześć, osiem godzin gdzie walka między cutscenkami czy dialogami jest trochę przypadkowe czy wrzucone na siłę. Cieszę się jednak, że mimo tylu mankamentów są takie plusy jak wspomniana fabuła, przepiękna muzyka czy po prostu ładna grafika i kreacja świata. Do tego wszystkiego brak jakichkolwiek nie ważnych czy bardzo płytkich postaci.

Bear McCreary jako krasnolud Raeb w God of War Ragnarök

Spod pióra Arka Grabowskiego

Wiedźmin 3: Dziki Gon w wersji Next Gen

Gra, która powstała w 2015 roku, ale wciąż cieszy się ogromną popularnością. Niedawno wydana aktualizacja Next Gen sprawia, że Wiedźmina 3 mogę określić ponownie jako grę roku. Niby to samo, ale pod każdym względem lepiej. Od siebie muszę przyznać, że zmiany zapewniają pewną „wygodę” podczas rozgrywki. Można to dodatkowo ulepszyć modyfikacjami, jednak ta opcja jest dostępna tylko na PC.

Geralt stojący nad jeziorem przy ceglanym moście w grze Wiedźmin 3: Dziki Gon

Wystarczyło, że raz uruchomiłem grę i wciągnąłem się bez reszty w fabułę odkrywaną na nowo. Wśród tegorocznych gier ciężko o naprawdę dobre produkcje RPG — God of War: Ragnarök oraz Elden Ring i tak naprawdę poza tym nic. Wiedźmin 3 w edycji Next Gen wygląda świetnie, działa bardzo dobrze oraz nawet przygotowano pudełkowe wydanie z tej okazji (i to tylko za sto złotych!).

O samej grze nie chcę się mocno rozwodzić. To ta sama produkcja, co w 2015 roku jednak dopasowana pod względem oprawy do dzisiejszych standardów. Wprowadzono też kilka mniejszych ulepszeń jak wygodniejszy system poruszania się na koniu, dynamiczna kamera lub długo wyczekiwany drogowskaz w Kasztelu Wrońce.

Geralt na koniu przy drzewie wisielców w Wiedźminie 3 Next Gen

Dlaczego uznałbym Wiedźmina 3 w wersji Next Gen za grę roku? To po prostu stary dobry Geralt na szlaku z drobnymi, ale koniecznymi poprawkami. Świetna produkcja, która otrzymała liczne nagrody oraz zebrała topowe opinie graczy — te argumenty przemawiają za Wiedźminem 3. Next Gen to tylko aktualizacja, a wyprzedziła wiele tegorocznych produkcji.

Spod pióra Danuty Repelowicz

Sifu

Jako zadeklarowana entuzjastka sztuk walki (zarówno w grach, jak i prawdziwym życiu – mam rangę 4 Kyu w Shorinji Kempo) zwróciłam w tym roku szczególną uwagę na tytułową produkcję studia Sloclap.

Estetyka pięciu żywiołów, solidne kung fu, interesujące lokacje, przywodzące na myśl najpiękniejsze i najbardziej imponujące sceny z filmowego gatunku wuxia. Sifu ma to wszystko…

I niestety także krótką, absolutnie pretekstową fabułę, o której zapomina się tak szybko, jak tylko skończy się grę. Nie to jest jednak jej celem. Ten, kto miał okazję spróbować tej gry, wie, że nie o historię tu chodzi – a o samą walkę i tradycje kultury wojowników.

Sifu spośród tłumu podobnych produkcji wybija się ciekawą (i przy okazji niesamowicie irytującą) mechaniką. Po śmierci starego mistrza, który jest też dziadkiem głównego bohatera (a którego młodzian musi też pomścić przez pokonanie oprawcy – ale najpierw musi się przebić przez zespół jego najlepszych uczniów) otrzymuje on medalion. Artefakt składa się z pięciu dysków nawleczonych na czerwony sznur. Każdy dysk pozwala graczowi na powrót do życia, ale nie za darmo – za każde zmartwychwstanie płacimy 10 lat życia. Ma to pewne konsekwencje dla rozgrywki – stajemy się lepsi technicznie, a nasze ataki są zauważalnie silniejsze. Jednocześnie jednak ciosy, które otrzymujemy, odbierają nam więcej punktów życia – proporcjonalnie do naszego wieku.

Oprócz tego, że gra w ten sposób zmusza gracza z wyjścia z utartych schematów (m. in. button-mashingu) związanych z grami spod znaku sztuk walki, nawiązuje też do bardzo istotnego wątku związanego z ich kulturą. To przekonanie, że z wiekiem nabiera się coraz więcej sprawności technicznej i siły, dlatego właśnie starzy mistrzowie są tak poważani w tych kręgach.

I ostatni już powód, dla którego tak gra tak utkwiła mi w pamięci – niesamowity projekt poziomu muzeum, w którym zmierzymy się z japońską artystką, przedstawicielką żywiołu wody. Piękno i oryginalność tego projektu przyćmiewa wszystkie inne lokacje, w których znajdziemy się w grze i przy okazji wiele z tych, które widziałam w innych grach. Zanim jednak go zobaczymy, musimy się przedrzeć przez siedzibę kartelu i klub, w których rezydują przedstawiciele ziemi i ognia – i nie poddać się po drodze (czego byłam wielokrotnie bliska).

Niezależnie od tego, to dalej fantastyczna propozycja dla tych z Was, którzy są znudzeni tradycyjną formułą gier o sztukach walki i są fanami estetyki wuxia.

Wielu autorów

Dziennikarski dream team. Najzabawniejsza redakcja w galaktyce. Najlepszy zespół, na jaki możesz trafić w swojej ulubionej grze multiplayer. Namaszczeni przez Guru Gier. Mówią na nas różnie. Zawsze jednak sprowadza się to do tego samego: niezależnej zgrai szaleńców-pasjonatów, którzy postanowili wspólnymi siłami odbetonować polską skostniałą branżę dziennikarstwa gamingowego.
UWaga! Gorące informacje!