Każda kajzerka jest taka sama: tania, smaczna, choć czasami za mało przypieczona lub mdła, ale i tak codziennie ze sklepu z płazem w nazwie wychodzę uzbrojony w tę małą bułeczkę i co dzień delektuję się nią, jakbym bez tej przekąski dnia nie zaliczał do udanego. Tak samo jest ze slasherami. Co z tego, że nie wszystkie są tak dobre, jak „Piątek 13-go” czy „Halloween”? Co z tego, że niski budżet często powoduje, iż film za krótko siedział w piecu lub ulepiono go z marnej jakości mąki, skoro nadal można się rozkoszować chwilami spędzonymi przed ekranem w czasie seansu, który wywołuje na twarzy czasem lekki grymas grozy, lecz częściej uśmiech. W przypadku dzisiejszego dzieła, jak wskazuje sam tytuł, bywa, że jest to „Zły śmiech”.