W tej opowieści nie ma ani Batmana, ani też Robina. To historia dwóch wesołych miasteczek, które nieopatrznie stanęły obok siebie w jednej mieścinie, wdając się w konflikt konkurencji. Cyrk Haylego, którego główna atrakcja to rodzina Latających Greysonów, lata świetności ma już za sobą, a na występy przychodzi coraz mniej ciekawskich. Gdy obok nich stawia się większe i wyposażone w liczniejsze i wydające się emanować prawdziwą magią atrakcje wesołe miasteczko, nie tylko właściciel podupadającego cyrku straci humor. Młody Greyson, wchodzący w wiek buntu dzięki poznanej, tajemniczej i pięknej Lucianie, odkryje że magia to nie tylko karciane sztuczki. Jednak jego wybrankę z wesołym miasteczkiem łączy zdecydowanie więcej niż mogło by się wydawać na pierwszy rzut oka.
Zaginione wesołe miasteczko i dorastający Dick
Scenarzysta Michael Moreci oraz rysowniczka Sas Milledge wykonali przy komiksie kawał dobrej roboty. Przyznam bez bicia, że od razu posądziłem opowieść o sztampowe rozwiązania, a szatę graficzną uznałem za pozbawioną pomysłu i nijaką. Jak bardzo się myliłem przyszło mi się dowiedzieć szybko, bo z każdą kartką chłonąłem tę niespełna dwustustronicową historię z coraz większym apetytem. Sas miała świetny pomysł z wykorzystaniem palety kolorów do przedstawienia akcji, bez spolerowania, bo nie chcę wam odbierać satysfakcji z odkrywania o co chodzi z tym ascetycznym podejściem do malowania kadrów. To samo tyczy się historii, która jest całkowicie oderwana od universum DC w jakim przyjdzie w przyszłości żyć Greysonowi. Nadal jest jednak bardzo mroczna i przytłaczająca, choć czasami zdarza się jej zabrnąć w infantylne rejony to broni się jako całość.
Nie musisz wiedzieć kim będzie Dick Greyson w przyszłości. Nie musisz nawet znać jakiegokolwiek bohatera DC, aby czerpać przyjemność z lektury Zaginionego wesołego miasteczka. Opowieść jest uniwersalna i mogłaby funkcjonować poza DC stanowiąc swój własny świat. Sam Dick i jego rodzina są wabikiem na fanów DC, choć relacje rodzinne Greysonów sprawiają, że finał odciska jeszcze głębsze piętno. Rzadko zdążają się opowieści wybijające się ponad przeciętność. Ja czytałem go w drodze do pracy i zanim do niej dotarłem siedziałem jeszcze na przystanku tramwajowym, aby tylko skończyć historię i nie żałuję paru minut spóźnienia. Mam nadzieję, że inni czytelnicy podzielą moje zdanie.
Materiał do recenzji dostarczył Egmont. Do zakupu zapraszamy TUTAJ.