Codzienna dawka planszówkowych nowin!

Wracaj do nas regularnie i bądź na bieżąco!

Recenzja Eksplodujące Kotki: Dobro kontra Zło – serce kontra rozum

20 października 2023,
04:55
Daniel Brzost

Eksplodujące Kotki: Dobro kontra Zło to po prostu kolejna gra we franczyzie. Cwana gierka w prostą zmyłkę, jaką oferuje mechanika Armageddonu wiosny nie czyni, chociaż pozwala te Kotki odróżnić od innych. To wciąż dobra, bezkompromisowa, zabawna imprezówka, lecz w tym konretnym przypadku pozostaje tylko jeszcze jedną dobrą imprezówką z wielu.

6 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Jajcarski humor
  • Szybka rozgrywka
  • Wredna interakcja
  • Daje okazję do cwanych zagrań
  • Nie oferuje wiele więcej ponad standard w serii
  • Mało atrakcyjny ficzer pojedynku umysłów
  • Tylko kilka smaczków tematycznych
  • Selektywny wybór kart z dodatku
  • Ograniczone możliwości taktyczne

Czy graliście kiedyś w kocią ruletkę?

Jest to bardzo zabawna gra. Dla kota.

Na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego i zeznań tych, którzy ocaleli, można z grubsza odtworzyć przebieg zdarzeń w typowej, niewinnej rozgrywce.

– Ojejku! Jaki ładny kotek! Mogę pogłaskać?

– On nie lubi…

– Chodź do mnie słodziaku. Kici, kici, kici!

– Na twoim miejscu…

– Na pomoc! Ratunku! Zdejmijcie to ze mnie! 

Te same efekty można osiągnąć za pomocą kart z kotkami, eksplodującymi kotkami. 

Chciałbym móc obiektywnie zaświadczyć, że nikt nie ucierpiał podczas testowania gry, ale chwilowo skończyli mi się znajomi. 

Eksplodujące Kotki: Dobro kontra Zło to karcianka dla elastycznych moralnie imprezowiczów, którzy chadzają własnymi ścieżkami.

Każdy właściciel kotka zna te słowa jak mantrę: „collateral damage”. Kiedy zostajesz zawłaszczony przez futrzaka, wszystko, łącznie z tobą staje się skutkami ubocznymi jego  natury. Kocia moralność opiera się na jednym dogmacie, który pod karą pazura bezwzględnie nakazuje przyjąć, że to co dobre, jest kotem. Jeśli kot chce jeść, karmisz. Kiedy kot potrzebuje uwagi, poświęcasz mu ją całą, albo ponosisz konsekwencje. Jak kot potrzebuje czułości, masz wybór, możesz głaskać teraz albo bardziej. Nic nigdy nie jest winą kota. Rzeczy wokół kota się dzieją, bo sierściasty pępek świata jest motorem i siłą napędową wszelkich zdarzeń, samemu pozostając ich nieskalanym centrum.

Kotki na dobre i na złe

Tak w telegraficznym skrócie Eksplodujące kotki: Dobro i Zło, jak każda odsłona futrzastej serii jest karcianą imprezówką, która kwestię interakcji pomiędzy graczami traktuje tak, jak twój kot tapicerkę na waszym ulubionym fotelu. Wióry lecą, ale tylko jedno z was ma z tego frajdę. Dokładnie w ten sposób wygląda sprawa z Eksplodującymi kotkami, gdyż zwycięzcą jest ten, kto pozostanie na placu boju, a to oznacza podkładanie innym świń, wprowadzanie ich na minę, podwędzanie im kart z ręki i zmuszanie do bardzo niekorzystnych zagrań. To nie jest gra dla wrażliwych ludzi.

Kto w Eksplodujące Kotki grał, ten wie, co tam się wyprawia, a kto nie grał, powinien zagrać. Zasady kociego battle royale są z tych banalnie prostych. Zagrywasz tyle kart z ręki, ile chcesz, stosujesz ich efekty, a na koniec tury dociągasz kartę mając nadzieję, że nie wybuchniesz. W stosie dobierania kart ukrywa się jeden eksplodujący kotek mniej, niż jest graczy za stołem. Czyli ktoś musi przetrwać. Przed wybuchowym futrzakiem chroni  niezwykle cenna karta rozbrojenia, którą każdy z graczy dysponuje w zatrważającej liczbie jednej na start. Jeśli poczęstowałeś się kartą kociej eksplozji, musisz ujawnić ten fakt i pożegnać się z grą, lub zagrać rozbrojenie, które utrzymuje cię w grze, a kartę feralnego kotka pozwala umieścić w dowolnym, wybranym przez ciebie miejscu talii dobierania. Ten patencik czyni z Eksplodujących kotków grę w dwójnasób wredną. Można policzyć, jak potoczy się kolejka, żeby wsunąć kocią bombę tak, aby trafił na nią ktoś, kto ci zalazł za skórę. 

W przytulnej atmosferze serdecznej wrogości zagrywacie karty ataku, żeby pechowa ofiara musiała wykonać więcej akcji, które potencjalnie mogą zakończyć się dobraniem eksplodującego futrzaka. Unikacie pewnej zguby ratując się tasowaniem talii dobierania. Oszukujecie przeznaczenie podglądając trzy karty z wierzchu stosu. Prosicie innego gracza o niedźwiedzią przysługę dobrowolnego oddania karty. Zbieracie zestawy identycznych kocich kart żeby podkradać, lub żądać kartę z ręki przeciwnika. Czyli robicie wszystko, żeby pozostać w grze i wyeliminować pozostałych. Bycie odpadniętym to nic miłego, lecz zgodnie z kocią etyką, nic bardziej nie cieszy, jak własnoręczne odpadnięcie kogoś z gry.

Moralność Kociej Lady

Eksplodujące Kotki: Dobro Kontra Zło dodaje co nieco od siebie do ogranej do cna kotkowej formuły w kolejnej wariacji na temat karcianej ruletki. Na kartach pojawiają się kocio diabelskie i anielskie motywy. Drobną modyfikacją jest karta Z piekła rodem, która pozwala dobrać kartę ze spodu stosu i zdecydować, czy ją zachować, lub odłożyć na wierzch, co w pewnych okolicznościach może być wyjątkowo wrednym zagraniem.

Najważniejszą rzeczą, która wyróżnia te kotki spomiędzy zatrzęsienia innych eksplodujących pudełek jest mechanika wywoływania Armageddonu. W obszarze gry leżą sobie  na dedykowanej im planszetce karty Kociego Boga i Diabła tylko czekające, aż komuś zachce się Apokalipsy „kitten style”.  Rozgrywacie wtedy wysublimowaną grę umysłów w stylu nieśmiertelnej „Carrot in a Box”, w którą mistrzem nad mistrze był nieodżałowany Sean Lock. Tylko tym razem zamiast marchewki macie do dyspozycji karcianą inkarnację kociej gnozy.

Ten, który wyłożył na stół kartę Armageddonu, bierze z planszetki kociego boga i diabła, po czym jedną z tych kart kładzie zakrytą przed wybranym graczem. Ofiara kociego sądu ostatecznego może zamienić kartę z inicjującym futrzastą apokalipsę, lub pozostać przy tej, jaką otrzymała. Ta decyzja to prawdziwe być albo nie być dla każdego z dziewięciu żyć, gdyż Koci Diabeł eksploduje przed posiadaczem. Rozbrojenie na szczęście odsyła czarta do piekła. Koci Bóg za to może stać się dowolną kartą za wyjątkiem Nie nie nie, więc jest o co walczyć i to bardzo. Tutaj można wdać się w pojedynek umysłów Westleya z Vizzinim rodem z „Narzeczonej dla księcia”. Wszystkie chwyty dozwolone, zdejmujemy rękawice, żeby używać mentalnych pazurków bez znieczulenia. Zagrywki typu „ja wiem, że on wie, że ja wiem, że on wie” wręcz są bardzo wskazane.

Z tą karcianką jak pies z kotem

Eksplodujące kotki towarzyszą mi tyle czasu, że nasza wspólna historia dłuższa jest od brody na moich sucharach. Tyle razy zabierałem je na planszowe schadzki, że już te moje kocury wyliniały. Eksplodujące kotki: Dobro kontra Zło są dogmatycznie wręcz wierne klasycznej kotkowej formule, co jest ich wadą i zaletą jednocześnie.

Balans tej karcianki jest tak koci, że zawsze ląduje na czterech łapach. Dobrze, kiedy jest, ale jeszcze lepiej, kiedy go nie ma. Prawdziwy Balans Schroedingera. Kotki nie przejmują się tym, że są losowe. Bez ryzyka nie ma frajdy.

Rozgrywka jest na tyle szybka, że odpadnięcie z gry nie boli aż tak bardzo, aby nie chcieć do niej wrócić. Dla pozostających w grze ciekawie zmienia się charakter partyjki wraz z malejącą liczbą jej uczestników. Od szalonego, bezkompromisowego „luck festu” przechodzi do wyrachowanego przeliczania kart i kalkulowania ruchów wraz z rosnącym prawdopodobieństwem dociągnięcia tykającego kotka, którego nie ma czym rozbroić. Finał gry potrafi radykalnie odwrócić proporcje fartu i móżdżenia, kiedy wśród ostatnich pięciu kart siedzi sobie kotek ostatecznej zagłady. Wtedy każdy ruch się liczy, a ty liczysz na każdy zły ruch adwersarza.

W starym kocurze diabeł pali, czy jakoś tak

Jak dla mnie jedyną słuszną, kanoniczną formą igrania z kocim żywiołem pozostaje podstawowa wersja wzbogacona o Implodujące Kotki. Po prostu stary futrzak nie rdzewieje, już choćby z samego sentymentu. Wszelkie mutacje z radością sprawdzę, ale o ile nie oferują czegoś przełomowego, to nie wezmą mnie pod włos. Można nauczyć starego kocura nowych sztuczek, lecz trudno go nimi zachwycić.

Eksplodujące kotki: Dobro kontra Zło są po prostu kolejną wariacją na temat zadziornego, imprezowego pykadełka. Nie wynajdują koła na nowo, lecz nie to jest ich celem. Dodają kolejną iterację franczyzy, na którą skusi się konsument sklasyfikowany według innego zestawu preferencji. Jedni lubią rasowe koty euro z rodowodem, inni mają słabość do ameri dachowców, a są tacy, dla których kot jest kot. Jak długo da się doić kotki? Praktycznie w nieskończoność! A jak długo kotki doją ludzi?


Recenzja powstała na dobre i na złe dzięki współpracy barterowej z wydawnictwem Rebel.

Daniel Brzost

Na codzień dzielny mąż i dumny ojciec dwóch giermków. Z planszówkami za pan brat od nie-pamięta-kiedy-ale-prawdopodobnie-tuż-przed-wyginięciem-dinozaurów. Gdy nie gra w planszówki, spędza czas przy ulubionej książce. Oczywiście nie jego, bo ktoś musi czytać dzieciom. Planszówki są dla niego jak fasolki z Harry’ego Pottera. Grunt, aby nie otrzymać do ręki tej, której jeść nie chce nikt.

Komentarze

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze