Recenzja Star Wars Jedi: Survivor – majstersztyk z problemami technicznymi

5 maja 2023,
01:57
Tomasz Wasiewicz

Chociaż najpierw przeszedłem Dead Island 2, to emocje towarzyszące mi podczas rozgrywki w Ocalałym spowodowały, że zapragnąłem napisać o nim w pierwszej kolejności. Mogliście słyszeć o problemach technicznych tytułu tak na konsolach, jak i przede wszystkim komputerach. To wszystko prawda. Nie zmienia to faktu, że z produkcją trzeba się samemu zapoznać, bo jest czymś, co każdy fan Star Wars po prostu musi ograć.

Jedi vs najemnik

Jeśli nad radość z grania przekładacie to, w jakim gra jest stanie lub jeśli utrata 20 minut rozgrywki przez błąd tytułu powoduje u was niechęć do kontynuowania, odejmijcie od oceny dwa oczka. Jasne, gra daje odczuć, że zabrakło jej kilku miesięcy na szlify. Nie ma to jednak dla mnie znaczenia w obliczu emocji, jakie Jedi mi dał. Jakość rozgrywki, stopień trudności, fabuła, poczucie, że faktycznie mamy Moc była we mnie silna przez cały czas. To niesamowita opowieść w świecie Star Wars, którą jeśli kochacie uniwersum, po prostu musicie poznać. Dlatego wystawiłem Ocalałemu maksymalną notę.

10 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Cal Kestis to fantastyczny przykład użytkownika mocy i ktoś, z kim chce się utożsamiać
  • Wciągająca fabuła
  • Wymagająca, ale też potrafiąca zatrzymać rozgrywka
  • Moc jest silna w tym tytule
  • Kontynuacja, na jaką czekaliśmy
  • Problemy techniczne, w tym awaryjne zamykanie gry
  • Spadki klatek w trybie performance
  • Grafika nie porywa, a w trybie performance jest jeszcze gorsza
  • Mimo kopiowania rozwiązań z serii Souls rzadkie zapisy, co w przypadku błędu cofa gracza w postępach

Moc jest tu silna

Długo czekaliśmy na grę z Jedi w roli głównej. Z jakiegoś powodu temat, choć nośny nie cieszy się popularnością wśród twórców. Może wynikać to z drogiej licencji i dość restrykcyjnego podejścia do tego, co można stworzyć. Może też to wynikać z faktu, że przez to jak popularny jest temat, trudniej zmierzyć się z opinią graczy. Nie mniej jednak jeśli już ktoś się za to zabiera, najczęściej wychodzi coś nadzwyczajnego. Jedi Knight, Knights of the Old Republic, Force Unleashed czy właśnie pierwsza część Star Wars Jedi: Upadły Zakon.

Miecz świetlny to niezwykła broń i choć gry o postaciach z mocą telekinezy pojawiały się na rynku, żeby daleko nie szukać popularny tytuł – Control, to jest coś unikalnego w Mocy. Oprócz telekinezy mamy też leczenie, rażenie piorunami, duszenie na odległość, pole siłowe, wyższe skakanie, szybsze poruszanie się, wpływ na poślednie umysły i manipulacja nimi. Różne produkcje pokazały, że nie każdy użytkownik Mocy posługuje się nimi wszystkimi. Pozwala więc to zwiększyć różnorodność tych produkcji.

Wspomnienia fabuły pierwszej części

Co się wydarzyło w poprzednim odcinku?

Cal w pierwszej części swoich przygód zebrał własnych Strażników Galaktyki, w tym pilota i mechanika Greeza, który zapewnił naszej drużynie środek transportu – Mantis, wiedźmę z Dathomir – Merrin czy Jedi o imieniu Cere. Głównym wrogiem była Imperialna Inkwizycja i jej pokonanie należało do głównego zadania. Dodatkowo śledziliśmy zapiski innego Jedi, mistrza Cordova, a to dzięki droidowi BD-1, którego mistrz przygotowałby pomógł dzieciom obdarzonym Mocą zdobyć wiedzę o tym kim są. Całość przypomni nam fabularne wprowadzenie. Podobnie jak Strażnicy Galaktyki, tak i nasz zespół po wydarzeniach z części pierwszej udał się każde w swoją stronę.

Nie mamy jednak czasu na to, by dowiedzieć się więcej. Cal ma już nową ekipę i właśnie zaczyna misję na Coruscant. Oczywiście możemy się tego tylko domyślić, bo nasz rudowłosy Jedi jest w kajdankach prowadzony do więzienia Inkwizycji na stracenie. Co więcej, pierwszym bossem będzie Dziewiąta Siostra. Na szczęście, dwójka nie każe nam ponownie ścigać tego ugrupowania. Gra jest oficjalnie w nowym kanonie Disneya, więc zazębia się z serialowymi produkcjami, które możemy oglądać na platformie streamingowej. Produkcja robi to w sposób nienachalny, ale jednocześnie tak, by ci, którzy są w temacie, mieli z całości jeszcze więcej frajdy.

Cal z pojedynczym mieczem

Fani Star Wars nie mogą narzekać

Mam nadzieję, że nie poczytacie mi tego za spoiler, ale ostatnio w produkcjach serialowych jest tendencja do opowiadania historii bliższych bohaterom. Konflikty są mniejsze, skupiające się na wycinkach galaktyki. Podobnie jest i tutaj. Czas głównie spędzimy na dwóch planetach z większymi obszarami i kilku mniejszych, gdzie zazwyczaj przejście części fabularnej pozwoli wam zgarnąć komplet aktywności. Z kolei na tych dwóch do samego końca, a nawet i po nim będzie co robić. Dość dokładnie przechodziłem tytuł, a po 29 godzinach miałem 80% całości. Wliczają się w to misje główne i poboczne, znajdźki, ale też odblokowane drzwi czy przejścia.

Fabuła ma mniejszy rozmach niż ta w Upadłym Zakonie, niech to was jednak nie zmyli. To wcale nie znaczy, że będziecie się nudzić. Tu głównie skupimy się na naszym Ocalałym Jedi – Calu. To jego droga od jasnej do ciemnej strony Mocy. Ta wewnętrzna walka przyniesie wam nie lada atrakcji i emocji. Jeśli tak jak ja marzy wam się podobne podejście do tematu znane z gier Jedi Knight lub historia Jolee Bindo z pierwszej części KOTOR, to spotka was tu miłe zaskoczenie. To wciąż słabo opisane zjawisko, ale jest mi niesamowicie bliskie. Kiedy postępowanie dla dobra wcale nie oznacza, że będziemy dobrzy. Ach, nie martwcie się jednak w przypadku, gdy jesteście tu dla machania mieczem. Będzie tego sporo!

Widok na roztrzaskany księżyc

Sequel doskonały

Więcej, bardziej, mocniej. Tymi trzema przysłówkami zazwyczaj opisuje się nagłówkowy sequel doskonały. Czy Jedi: Survivor takim jest? W moim odczuciu tak. Choć w liczbie planet przegrywa, to jednak długość gry jest zdecydowanie większa. Wynika to właśnie z wielkości dwóch głównych planet. Może się to wydawać złym pomysłem, nie musicie się jednak obawiać nudy. Planety te, a zwłaszcza nasza baza wypadowa – Koboh, to miejsce tak zróżnicowane, że spokojnie mogłaby robić za trzy różne w innej grze.

Ku radości graczy, w pierwszej odsłonie do dyspozycji mieliśmy pojedynczy miecz świetlny, dwa miecze i miecz o dwóch ostrzach. Wszystkie te mamy do dyspozycji od samego początku. Jak więc wprowadzić tutaj nowości? Co powiecie na styl walki oparty na mieczu świetlnym i blasterze? Tak! Nasz Jedi może strzelać. W mocno ograniczonym zakresie, ale jeśli wprawnie będziecie też operować mieczem, szybko odnowi mu się amunicja w pistolecie. Kolejną nowością jest miecz używany przez Kylo Rena, z energetycznym jelcem. Ten ostatni jest dużo wolniejszy, ale też niesamowicie potężny. Dla fana wielkich mieczy z Dark Souls stał się moim ulubionym od pierwszego wejrzenia.

Chodzenie po ciemnych jaskiniach

Przyznaję, że zawsze byłem fanem walki dwoma mieczami, ale Cal zmienił moje zdanie. W teorii każdy styl, czy może raczej postawa (z angielskiego stance) służy różnym zadaniom. Pojedynczy miecz jest dobry do wszystkiego, ale w niczym nie przoduje. Dwa miecze służą do szybkich ataków, gorzej sprawdzają się w defensywie. Miecz z dwoma ostrzami pozwala radzić sobie dobrze w tłumie. Miecz do pary z blasterem to rozwiązanie dla tych, lubiących walkę dystansową, a krzyżowy miecz? On jest specjalistą od ciężkich zadań. Miejcie to na uwadze, bo na raz można przełączać się między tylko dwoma. Jeśli nie wybierzecie stylu z pistoletem, nadal będzie on dostępny podczas podróżowania na oklep.

Nie do końca rozumiem uzasadnienie tego rozwiązania. Tym bardziej że niezależnie co wybierzemy, wszystkie bazują na jednym mieczu, który transformuje się w to co jest nam potrzebne. Co więcej, gra na każdym kroku ten fakt podkreśla. Ba, nawet jeśli nie mamy wybranej postawy z blasterem kiedy zostawimy Cala na chwilę samego, ten sięga właśnie po pistolet, żeby się nim pobawić. Więc jaki jest sens, że nagle nie możemy dowolnie się przełączać pomiędzy nimi wszystkimi? Nie wiem. Nie umniejszyło to jednak mojego zadowolenia z rozgrywki. Ostatecznie optymalnym okazał się dla mnie zestaw dwa miecze i krzyżowy. Bardzo szybkie ataki i potężna defensywa z miażdżącą kontrą.

Zamiana BD-1 w lornetkę

Wspomniałem o jeździe na oklep. W najnowszej odsłonie przygód rudowłosego Jedi będzie nam dane zaprzyjaźnić się z kilkoma zwierzętami. Pierwsze będą liskowate stworzenia, które można pogłaskać w zamian za trofeum. Później nauczymy się jazdy na lokalnej wersji Chocobo zwanej Nekko. Zdobędziemy umiejętność szybowania, podczepieni pod nogi Retlera, by ostatecznie dosiadać majestatycznych Spameli. Jeśli zaś będziemy grzeczni zaprzyjaźnimy się też z pewnym olbrzymim dinozaurem.

Niech Moc będzie z Tobą

Cal przeniósł między grami umiejętności władania Mocą. Dzięki czemu od początku możemy korzystać z pchnięcia czy przyciągnięcia. Spowolnienie zaś stało się rodzajem najwyższego stopnia zdolności. Wszystkie te możecie dalej rozwijać dzięki nowym drzewkom. Dane będzie też nam nauczyć się kolejnych sztuczek, choć o dostępie do wszystkich popularnych mocy możemy na razie pomarzyć. To nie KOTOR, czy SWTOR. Nie zmienia to faktu, że dalej czujemy się potężnymi użytkownikami Mocy przez duże M.

Podział na drzewka umiejętności

Nie ukrywam, że kiedy zobaczyłem elektryczne urządzenia, blokujące przejście byłem pewien, że posiądziemy umiejętność władania błyskawicami. Niestety, musimy poczekać najpewniej kolejne cztery lata i na razie musimy skorzystać z ulepszenia BD-1. Nie traćmy jednak nadziei! Moc ponownie wykorzystamy do wielu zagadek przestrzennych i wyzwań. Niektóre zajmą nam dosłownie chwilę, inne przykują na znacznie dłużej dzięki niezwykłym projektom szalonych deweloperów. Przejście każdej daje za to ogromną satysfakcję.

Wszystko to by zdobyć nowe przedmioty kosmetyczne, znajdźki, które sprzedaje się u różnych kupców, u każdego zdobywając co innego. Czasem będą to nowe umiejętności dla BD-1, czasem dla Cala, a kiedy indziej nowe utwory, grane w Saloonie Greeza. Jest tego sporo, ale nie czuć, że faktycznie musimy zaglądać pod każdy kamień, by mieć je wszystkie. Z drugiej strony, kolekcjonerzy trofeów, czy po prostu osoby lubiące czyścić mapę dostaną coś konkretnego za swoje starania, a nie tylko fakt, że ma się 100 na 100 piórek.

Cal podczas wspinaczki

Problemy techniczne Ocalałego, …

Nie można nie wspomnieć, o tym, o czym mówił cały internet przez trzy dni, do premiery Redfall. Mianowicie o beznadziejnej optymalizacji na komputerach osobistych. Na PS5 nie jest tak źle, ale nadal kilka razy gra wyrzuciła mnie do pulpitu konsoli, czasem cofając w rozgrywce o dobre dwadzieścia minut. Czy mnie to wkurzało? Oczywiście! Nie zmienia to jednak faktu, że natychmiast wracałem do gry i pragnąłem iść dalej pchany genialną fabułą i świetną rozgrywką. Spadków klatek miałem może ze dwa, trzy. Nic, co by na mnie robiło wrażenie. Grafika nie porywa i to mimo faktu, że produkcja nie ukazała się na konsolach poprzedniej generacji.

Nadal jednak są momenty, w których chce się przystanąć i zachwycać światem. Ciężko było mi wybrać zrzuty ekranu do tego tekstu, tak dużo ich miałem. To, co jednak robi wrażenie, to walki, zwłaszcza te z dużymi grupami przeciwników. Wszystkie momenty, kiedy odpychamy od siebie Mocą dziesięć droidów, rzucony w naszą stronę granat odsyłamy do osiłka z wielkim młotem, strzały blasterowe latają dookoła, a my je odbijamy, raz w powietrze, a kiedy indziej wycelowane dokładnie we wroga. Korzystamy z rozbicia bloku, ciosów kończących, które są niezwykle satysfakcjonujące, czy z układu terenu, kiedy zamiast walczyć, spychamy przeciwników w przepaść. Rozgrywka wciąga jak bagno.

Jedno z wyzwań Mocy

… które zwyczajnie postanowiłem zignorować

Dawno żadna gra nie wywołała we mnie takich emocji. Dawno żadna gra ze świata Star Wars nie opowiedziała mi dokładnie takiej historii, o jakiej marzę od czasów stareńkiego Jedi Knight na silniku id Tech. Bywa ciężko, czasem jakieś wyzwanie jest zwyczajnie za trudne, ale można do niego wrócić później, co też uczyniłem z kilkoma opcjonalnymi mini bossami. To, co ważne, zwycięstwo smakuje jak w mało której produkcji. Wyzwania będą się pojawiać coraz większe, ale też wy będziecie rośli w siłę. Gdyby przypadkiem było za trudno, w każdej chwili możecie zmniejszyć poziom trudności. Ja natomiast polecam kilka razy spróbować przed zmianą, bo dzięki temu poczujecie się niesamowicie.

Wiem, że części z was nie uda się nie patrzeć na technikalia. W tym wypadku jednak proszę, byście spróbowali. Nie grając w ten tytuł, zrobicie sobie wielką krzywdę. A już w ogóle, w momencie kiedy uwielbiacie Star Wars. To po prostu pozycja absolutnie obowiązkowa. Po prostu pamiętajcie, żeby jak najczęściej korzystać z punktów Mocy. Nie musicie odpoczywać, co zresetuje wszystkich wrogów. Wystarczy wejść do menu punktu, co zapisze wasze postępy. (Nienawidzą go, bo poznał jeden prosty trik, jak sprawić, żeby Jedi: Survivor nie dawał się wam w kość!) Polecam całym sercem.

Tomasz Wasiewicz

Przede wszystkim jestem graczem. Uwielbiam fantastykę w każdej postaci. Od książek, przez filmy, muzykę, komiksy, po gry. Jestem niepoprawnym kolekcjonerem, zwłaszcza jak gry mają w zestawie steelbook. Zapraszam na mój Instagram po więcej szczegółów. Mimo kariery zawodowej związanej z innymi tematami najbardziej lubię rozmawiać o grach. To jak, pogadamy?