Zachwyceni vs. niezadowoleni
Od wczesnego dostępu do gry minęły trzy tygodnie. Jestem przekonany, że jeśli choć trochę interesowaliście się tematem, zauważyliście, że odbiorcy nowej gry Bethesdy są dość spolaryzowani. I nie, nie mówię tutaj o fanach PlayStation, którzy zaniżali oceny produkcji w serwisie Metacritic. Mam na myśli faktycznych graczy, którzy spędzili czas ze Starfieldem. Bo widzicie, to jest spadkobierca technologiczny i fabularny serii The Elder Scrolls oraz Fallout w trójwymiarze. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Jeśli zatem nigdy nie lubiliście gier od Bethesdy, możecie i tutaj się nie odnaleźć. Będziecie narzekać na długie i częste ekrany ładowania czy na ubytki w grafice i będziecie mieli rację. Muszę jednak przyznać, że Skyrim odrzucił mnie mnogością zadań pobocznych odciągających od wątku głównego. Fallout 4 i 76 zniechęciły mnie przymusem zbierania wszystkiego i budowaniem własnej miejscówki. To całe urządzanie i bawienie się w Simsy, które czułem, że ktoś próbuje mi wcisnąć na siłę, było nie do zniesienia. Starfield robi jedno i drugie na tyle lepiej, że mnie kupili i już nie wypuścili do napisów końcowych.
Zapewne zwróciliście już uwagę na ocenę końcową, która jest dość wysoka. Wydaje mi się, że w tym krótkim podsumowaniu, które jest u góry tego artykułu, uchwyciłem najważniejsze punkty. Jeśli zaś śledzicie moje recenzje, znacie mnie na tyle, by wiedzieć, że stawiam przyjemność z rozgrywki nad rozwiązaniami technicznymi. Najnowsza space opera daje mnóstwo frajdy. Gdzie indziej możecie przekonać głównego przeciwnika w finałowej walce, żeby się z nami nie bił? Cóż, wczytałem zapis i go zabiłem, bo miał superkarabin, ale chodzi o to, że można to zrobić!
Droga do gwiazd
Jak każda produkcja Bethesdy tak i ten tytuł potrzebuje chwili, żeby się rozkręcić. Kiedy jednak odblokujemy trzy główne zadania, każde dające zupełnie inne doświadczenia, wtedy zacznie się prawdziwa zabawa. Zaczynamy ze starym statkiem, który przez wiele postaci w grze nazywany antykiem wśród gwiezdnej floty. O ile czegoś szybko nie ukradniemy, to chwilę zajmie, zanim zarobimy na coś lepszego. Pierwsza przesiadka do większej maszyny jest niezapomniana. Ta wielkość ładownic, moc dział pokładowych, zasięg lotu międzygwiezdnego. Wow.
Oczywiście już na wstępie mamy możliwość oderwania się od fabuły i rozpoczęcie kilku zadań frakcji. Warto je zrobić, bo są niezwykle ciekawe, a ich nagrody dają dostęp do najlepszych przedmiotów w całej produkcji. Jedno zadanie pachniało mi Falloutem, jedno Cyberpunkiem, jedno dzikim zachodem, a ostatnie, najciekawsze pozwala wcielić się w kosmicznego pirata i odnaleźć mityczny skarb dawnego króla piratów, Golden Rogera (za dużo One Piece’a, ale poza imieniem wszystko się zgadza!). Każde z tych zadań zajmie wam około 8 godzin naprawdę zróżnicowanej rozgrywki.
Elementy, ktore zaskakują
Główna historia może nie jest szczególnie odkrywcza i jeśli to nie wasza pierwsza gra w kosmosie, to dość szybko połapiecie się, o co chodzi. Jest tutaj jednak wystarczająco dużo świeżości, by dojechać do końca tej wyprawy. Siłą Starfielda jest swobodna eksploracja i możliwość kompletnej zmiany rozgrywki i porobienia czegoś świeżego. Pozwiedzajcie dalsze układy. To tam znajdują się perełki. Kasyno w zero grawitacji, straszenie turystów w kostiumie potwora, kolonia dla byłych przestępców chcących lepiej żyć czy wakacje pod palemką ze zniżką na operacje plastyczne w pakiecie. A to dopiero wierzchołek góry lodowej i wolę, żebyście część tych rzeczy odkryli sami.
Jeśli interesuje was zarobek i zdobycie doświadczenia, to warto zwrócić się w stronę skanowania planet. Minerały, fauna, flora i niezwykłe miejsca dają mnóstwo XP. Gdy zaś dowiecie się wszystkiego o danym ciele niebieskim, sprzedawcy zapłacą wam twardą gotówką za te dane. Przy okazji możecie wydobyć wspomniane minerały czy pozyskać materiały organiczne z lokalnej zwierzyny i roślin. Przyda się to wam w projektach naukowych, przy modyfikacji sprzętu lub zakładaniu kolonii. W końcu dużo się mówiło o kolonizacji planet przed premierą.
Na co wydamy zgromadzone doświadczenie? Na umiejętności pogrupowane w pięciu kategoriach – fizyczne, społeczne, walka, naukowe i techniczne. W odróżnieniu od powiedzmy Skyrima, musimy najpierw wydać punkt na daną zdolność i aby ją rozwinąć, musimy wykonywać konkretne aktywności. Od prostych jak zwiększenie obrażeń od amunicji balistycznej, poprzez zabijanie taką bronią, do bardziej skomplikowanych jak skoki międzygwizdne przy obciążeniu statku wynoszącego conajmniej 75% możliwości ładowni. Każda umiejętność ma cztery poziomy i czasami nie trzeba odblokowywać ich wszystkich, by wpasować je w nasz styl rozgrywki.
Z jednej strony cieszę się niesamowicie, że gra nie zmusza do budowania baz i że całość wydaje się dość łatwa do ogarnięcia. Z drugiej strony mam poczucie, że w porównaniu do budowania statków, o czym za chwilę, ten moduł jest potraktowany po macoszemu. Jasne, zbudowałem farmę minerałów, która pozwoliła mi przyspieszyć proces zdobywania doświadczenia i wbić setny poziom, ale też założyłem klasyczną bazę i nie bardzo widzę w niej sens. Oddelegowanie załogi do takiej bazy czy produkcja robotów serwisowych zwiększa numerki wydobycia, ale jakoś to wszystko wydaje się płaskie. Czuję, że to sztuka dla sztuki. Lepiej skupić się na czystym wydobyciu, by łatwiej wytwarzać przedmioty albo kończyć badania. Tylko tyle.
Natomiast budowanie statków – o ja cię kosmicznie statkuję! Ile tu jest gotowych projektów, które można przerobić po swojemu, ale też ile jest części, z których można zbudować coś absolutnie swojego. Jak pokazuje moja ściana w portalach społecznościowych, gracze odtwarzają najbardziej znane jednostki z popkultury. Niestety gwiezdny niszczyciel ze Star Wars wymaga moda na PC zdejmującego ograniczenia na wielkość projektu, ale większość można stworzyć bez dodatkowych instalacji. Jedyne, co bym poprawił, to pracę kamery w kreatorze. Reszta to soczyste 10/10.
Walka na ziemi i w kosmosie
Starfield opowiada losy Ziemian, zatem nie może dziwić fakt, że zdarzy się nam podnieść znajomo wyglądający pistolet jak Colt 2311 czy karabin łudząco przypominający AK. Oba zasilane swoimi podstawowymi amunicjami, odpowiednio .45 ACP oraz 7.62. Jest też wiele nowych konstrukcji, nawet jeśli oparte są na dobrze znanych współczesnych broniach jak dwururka czy wariacja na temat rewolweru. Nie zabraknie w waszej kolekcji karabinów laserowych albo elektromagnetycznych. Te ostatnie pozwalają niezabijać przeciwników, co czasem się przydaje. To nie Baldur’s Gate, nie mamy na podorędziu czaru rozmowy ze zmarłymi.
Miniguny, granatniki, ale też różne rodzaje granatów czy min. Zamrażające, podpalające, ze szrapnelem, powodujące krwawienie. Nie wspomniałem też broni do walki wręcz, chociaż przyznam, że tutaj jest zdecydowanie mniejszy wybór. Brakowało mi tylko typowych snajperek. Dopiero pod koniec znalazłem coś, co strzałem z ukrycia w głowę powalało przeciwników. Nie zmienia to faktu, że przez całą grę strzelało mi się bardzo dobrze, zróżnicowanie i przyjemnie. Wrogowie może nie zachwycają inteligencją, ale potrafią stworzyć wyzwanie, a jednocześnie budują w nas poczucie, że prowadzimy nie zwykłą osobę, tylko kogoś ponad przeciętnego.
Do walki naziemnej można dodać jeszcze wieżyczki strażnicze, przeprogramowane lub zbudowane w naszych bazach oraz roboty. Te ostatnie staną po naszej stronie wyłącznie, jeśli wcześniej je przeprogramujemy. Warto to zrobić, bo jeśli nie mamy na podorędziu broni energetycznej, to sporo się nastrzelamy. Kiedy zaś kurz opadnie, wskoczymy do naszego statku i ruszymy ku zachodzącej gwieździe w innej galaktyce. A tam? Tam mogą zaskoczyć nas piraci, bandyci, szaleni kultyści albo międzygalaktyczna policja w przypadku, gdy zostaniemy przyłapani z kontrabandą i nie poddamy się karze.
To nie jest symulator walk kosmicznych. Ten aspekt to tylko wycinek gry, ale mamy tutaj naprawdę sporo opcji, łącznie z wyborem ucieczki zamiast starcia. Każdy pojazd ma odpowiednio wielki silnik zasilający wszystkie układy. To my decydujemy czy będziemy szybciej lecieć, czy będziemy mieć bardziej wytrzymałą tarczę energetyczną, czy może nasze rakiety będą zadawać dużo więcej obrażeń. Początek na fotelu kapitana nie był najłatwiejszy, ale wraz z rozwojem uzbrojenia i zainwestowaniem punktów w rozwój automatycznych działek sprawił, że stałem się aż zbyt skuteczny! Przez co musiałem zmienić statek, by móc przeprowadzić abordaż na inny pojazd.
Warstwa techniczna
Zacznę od najlepszej rzeczy, czyli muzyki. Jest idealnie dopasowana. Z jednej strony jest nienachalna. Odbieramy ją jakby na granicy słyszalności, a jednocześnie jeśli tylko o niej pomyślimy, to czujemy, że jest doskonale dopasowana. Często produkcja daje nam też znać, że coś się dzieje przy użyciu dźwięków, muzyki. Naprawdę kawał świetnej roboty. W parze z oprawą audio nie idzie niestety wideo. Czuć, że silnik graficzny, którego Bethesda używa, najlepsze czasy ma już za sobą. Starfield ma swoje momenty. Kurde, tych momentów jest naprawdę sporo, a ja mam ogromną ilość zrzutów. Nie zmienia to faktu, że drugie tyle momentów zgrzytają wam zęby od brzydoty. Jak sobie z tym poradzić?
Wyluzować. Nie skupiać się na tym. Napisać o tym w recenzji, powiedzieć znajomym, ale nie przekreślać za to całej produkcji. Tym bardziej że są inne rzeczy, o których mówi się dużo jak przepotężna ilość ekranów ładowania, które w znacznej mierze trwają dłużej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni na konsolach aktualnej generacji. Jest ich naprawdę dużo, a jednocześnie gdyby nie było o nich głośno, to ja bym chyba nawet nie zauważył. Rozgrywka pochłonęła mnie na maksa. Dodatkowo jeśli będziemy robić zdjęcia w trybie fotograficznym, to zaczną nam się wyświetlać jako ekrany ładowania. How cool is that?
To, co najbardziej mnie denerwowało, to dość częste zawieszenia i wyrzucania do pulpitu. Czasem gra robiła się ociężała. Menu ładowało się dłużej lub wręcz w ogóle nie uruchamiało. Zamiast tego oglądałem bibliotekę gier Xboxa. Średnio też co drugi raz zaczynałem od restartu przy próbie skorzystania z funkcji Quick Resume. I wiecie co? Nawet to mnie nie zniechęciło. Czy marudziłem kolegom z podcastu? Oczywiście. Restartowałem jednak i grałem jak gdyby nigdy nic, bo podkreślę to jeszcze raz – rozgrywka wciągnęła mnie na maksa. Muszę natomiast przyznać, że Bethesda musi w końcu zmienić silnik, bo reszta graczy może nie być aż tak wyrozumiała.
Samo menu jest dość ciekawym tematem. Tutaj również słychać było głosy niezadowolenia. Prawda jest dość nieoczywista. Otóż to, co widać na pierwszy rzut oka działa, ale jest potwornie toporne. Przejście z jednej aktywności do drugiej zajmuje bardzo dużo kliknięć. Jak się okazuje, wiele z tych rzeczy można zrobić inaczej, tylko należy wiedzieć jak. Podróżować do innych układów można z kokpitu statku, odnaleźć miejsce celu zadania z poziomu dziennika, wysłać przeciążające nas materiały od ładowni, bez konieczności wchodzenia do środka. Jedyne co, to może faktycznie za mało są te opcje zakomunikowane?
Czy warto było spędzić przy Starfieldzie 100 godzin?
Warto. 60 godzin zajęło mi przejście gry łącznie ze wszystkimi zadaniami frakcji oraz odwiedzeniem wszystkich miejsc, które z jednej strony były nieobowiązkowe, a z drugiej stanowiły część głównej fabuły. Nie chcę wam zdradzać co to, żebyście mieli sami z tego frajdę. Stąd taki enigmatyczny opis. Kolejne 20 godzin zajęło mi zdobycie pozostałych osiągnięć Xboxa. W tym zebranie pięciuset roślinek, odwiedzenie ponad stu układów i wbicie setnego poziomu doświadczenia przy użyciu farmy surowców. Ostatnie 20 godzin po prostu bawiłem się odblokowanymi umiejętnościami, poszukiwałem ukrytych smaczków w zakamarkach kosmosu czy odwiedzałem znane miejsca na Ziemi.
Jednym słowem bawiłem się świetnie do tego stopnia, że chciałem grać dla samego grania. Na dysku jest zainstalowane Lies of P, Mortal Kombat 1 czy teraz Payday 3, a ja i tak najchętniej wcielam się w kosmonautę. Co więcej, teraz rozpocząłem fajnie pomyślaną nową grę plus i zamierzam przejść całość w zupełnie inny sposób. Starfield może nie wykorzystuje mocy najpotężniejszej konsoli na rynku, ale daje mi frajdę, której potrzebowałem i sprawił, że nie musiałem się zmuszać do grania, co zdarzało się ostatnio zbyt często. Wszystko przez moją potrzebę przejścia gry przed jej oceną. Tutaj to była czysta przyjemność.
Jeśli jesteście marudami, niszczycielami dobrej zabawy, to pewnie odbijecie się od Starfielda. Jeśli będziecie szukać powodów, żeby narzekać, to produkcja Bethesdy wam je dostarczy. Jeśli jednak dacie się porwać hasłom Konstelacji, grupy, do której gracz dołącza i zwyczajnie oddacie się eksploracji i tym, co kosmos wam dostarczy, spędzicie tu niezapomniany czas. Ja właśnie należę do drugiej grupy. Nawet w Gollumie szukałem pozytywów. W tej produkcji jest ich naprawdę tyle, że warto zwyczajnie z nich skorzystać. Polecam! A już w ogóle dlatego, że można w produkcję pograć za parę złotych w ramach usługi Game Pass.