Codzienna dawka planszówkowych nowin!

Wracaj do nas regularnie i bądź na bieżąco!

Recenzja Park Marzeń – na karuzeli zysku pokręcisz się!

4 listopada 2023,
05:36
Daniel Brzost

Park Marzeń wygląda jak makler giełdowy w kąpielówkach. Widząc go, zastanawiasz się odruchowo, gdzie wcisnął telefon. Prostota zasad i kolorowa oprawa graficzna sugerują wesołą, familijną rozgrywkę i w trzyosobowym składzie można dać się na to nabrać, jak na ofertę tanich akcji pewnym zyskiem. Haczyk tkwi w rozgrywce podatnej na losowy układ kart i kafelków oraz pikującą ostro w dół satysfakcji z rozgrywki przy większej liczbie graczy.

5 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru

Proste zasady

Swoboda negocjacji

Symultaniczność rozgrywki

Krótki czas gry

Praktyczne ramki

Bardzo złe skalowanie

Wiele zależy od szczęścia w dociągu

Brak możliwości wymian z bankiem

Powtarzalna rozgrywka

Monotonny gameplay

Pstrokacizna planszy

Utrudniona orientacja w układzie kafelków

 

 

Chcielibyście zarobić fortunę bez wychodzenia z domu? Branża rozrywkowa zapewnia krociowe zyski przy minimalnym nakładzie czasu i środków. Tak! Możecie zarabiać grając w planszówkę. W ten sposób spełnicie sny o bajecznej fortunie!

Wystarczy, że obudzicie swojego wewnętrznego bogacza, który jak na razie hibernuje bezczynnie, bo jest zbyt biedny, aby w coś zainwestować. Łapcie Park Marzeń i zostańcie deweloperami najwspanialszego centrum rozrywki, jakie może pomieścić wasz stół. Przez cztery rundy będziecie wnosić przewspaniałe centrum rozrywki, które przyniesie wam krociowe zyski. Bo na koniec dnia, wyłącznie bogactwo decyduje o zwycięstwie. Liczy się kasa, misiu…

Jak zarobić, żeby się nie narobić

Park Marzeń jest prostą grą w zarabianie tekturowych pieniędzy na przemyślanym umieszczaniu kafelków atrakcji w siatce pól przedstawiającej właśnie wznoszony kompleks rekreacyjno – wypoczynkowy. Oferuje graczom dużą swobodę w budowaniu bajecznie zyskownego parku rozrywki. Każdy przepis na sukces musi być  tak bajecznie prosty, żeby inwestorzy bez namysłu uwierzyli w jedną na milion szansę ubicia złotego interesu. Nie inaczej jest z zasadami gry. Pozwólcie, że zdradzę wam kilka sekretów planszowej deweloperki.

Park Marzeń jest negocjacyjną grą z symultanicznie przeprowadzanymi fazami. Tak jak na Wall Street, gdzie każdy przekrzykuje wszystkich jednocześnie, sprzedając, kupując i kręcąc szemrane biznesy, tutaj także wiele rzeczy dzieje się jednocześnie. Wolny rynek to szybki rynek.  Gra w każdym składzie osobowym toczy się gładko dynamicznie.

 Rozgrywka trwa cztery pracowite rundy, po których zwycięzcą zostaje najbogatszy. Równie ważne jak przemyślane rozmieszczanie żetonów jest tutaj negocjowanie i ustalanie warunków wymian pomiędzy konkurującymi graczami. Tutaj można zabłysnąć umiejętnościami targowania się lepszymi od niejedniej przekupki, gdyż wymieniać praktycznie wszystko poza żetonami atrakcji już umieszczonymi na planszy, co nie znaczy, że nie mogą one zmienić właściciela. Gdzie jest wola ubicia interesu, tam znajdzie się sposób. Po zabudowaniu parceli podlicza się zyski z ukończonych i wciąż wznoszonych atrakcji.  

Fundamenty z plastiku

Obszar Parku Marzeń jest duży i kusząco pusty .Tu na razie jest ściernisko ponumerowanych pól, które da się zamienić w lodowisko, lub cyrk, albo kino. Od razu zwrócicie uwagę na to, że plansza niczym ser szwajcarski jest usiana małymi dziurkami. Spokojnie, nie żerowały na niej tekturożerne korniki. To są otwory montażowe do umieszczania plastikowych ramek w kolorach graczy. One trzymają w miejscu kafelki atrakcji, żeby nie latały po planszy po byle trąceniu stołu, bo tu od lokalizacji zależą zarobki graczy, więc precyzja wprost przekłada się na pieniądz. 

Rozrywkowe kafelki są wesoło ilustrowane, lecz paleta barw jest w na tyle zbliżonej tonacji, że aby odróżnić o obszary poszczególnych atrakcji, trzeba się nieco powpatrywać w obszar gry, a rameczki potrafią nieco gubić się w kolorowym gąszczu ilustracji. W grze, w której trzeba wiedzieć czyje co je i gdzie leży, aby dobrze na tym zarobić, arcyważna jest możliwość czytania planszy w mgnieniu oka. W świecie finansjery każdy, najmniejszy nawet przecinek bywa wart miliony na plus lub minus w zależności, gdzie go postawisz. Czytelnością Park Marzeń zbytnio nie grzeszy. Za to nadrabia chciwością, a ta jest dobra nie tylko na Wall Street.

Gramy kartami w GPS

Dobra lokalizacja jest wszystkim w tym biznesie. Trzeba zgarnąć działki położone w takich skupiskach, aby pomieściły atrakcje dla odwiedzających. Do zajmowania pól pod inwestycje służą wspomniane powyżej rameczki. Służą dokładnie temu celowi, co ogrodzenie placu na placu budowy. Pokazują całemu światu, że od teraz mój jest ten kawałek podłogi. A o tym, do którego pola możecie rościć sobie prawa, decydują karty lokalizacji. Na takiej karcie bardzo widoczny jest numer parceli oraz już o wiele mniej wyraźnie zaznaczone zostało jej dokładne położenie na siatce pól planszy. Stosunkowo łatwo jest odnaleźć wskazaną miejscówkę na pustym terenie o ponumerowanych polach, ale kiedy obszar gry zaścielą mozaiki kafelków budowanych atrakcji, nawet taka mizerna mapka bardzo się przydaje. 

W każdej rundzie graczom rozdaje się liczbę kart zależną od uczestników rozgrywki. Następnie każdy deweloper wybiera, dwie karty, które zwróci na stos dobierania. One jeszcze mogą powrócą po przetasowaniu, a gra jest policzona tak, że wszystkie karty zostaną rozdane graczom. Pozostałe na ręku karty określają miejsca, gdzie wyłożycie swoje ramki, aby rościć sobie prawo do terenów pod inwestycyjne nieruchomości. 

Gra ambitnie zakłada, że gracze mają na tyle rozwinięty zmysł planowania przestrzennego, wyostrzoną i podzielną uwagę, że  zwizualizują sobie rozmieszczenie ramek na planszy zanim je wyłożą. W praktyce trzeba wytężać wzrok, aby zidentyfikować pole z karty na upstrzonej rameczkami oraz żetonami atrakcji planszy i wysilać wyobraźnię, aby przewidzieć jak mogą wasze ramki wpasować się w sytuację na planszy, zanim ta na dobre zaistnieje. Reguły zakazują rozmawiania o posiadanych kartach, żeby dodać element skrytego planowania, a wręcz knucia swoich posunięć. Ale do mnie to nieszczególnie przemawia. 

Jeżeli trafią wam się karty wyznaczające sąsiadujące miejscówki, to decyzja o ich zatrzymaniu jest raczej oczywista, podobnie jak z takimi, które doklejają się do dających się wyróżnić skupisk atrakcji. Jednak lustrowanie pustych placków na planszy, żeby rozkminić, gdzie i w jakim kontekście może znaleźć się wasza ramka nie jest łatwym, przyjemnym zadaniem.

Szczerze wam powiem, że to wyzwanie przerastało nie tylko umiejętności dzieciaków, z którymi grałem w Park Marzeń ale też i moje. Dlatego opracowaliśmy system dla opornych. Trening oka i umysłu, żeby nie pogubić się w gąszczu współrzędnych, kiedy będzie grało się na ostro. Wykładamy rameczki jeszcze w fazie wyboru kart, żeby każdy miał jakieś pojęcie o tym, co tak naprawdę dzieje się na planszy .Dopiero potem usuwamy ramki odpowiadające odrzucanym kartom. Taki wariant dla początkujących pomaga wdrożyć się w specyficzny charakter planowania w Parku Marzeń, żeby potem już w pełni świadomie grać już zgodnie z zaleceniami instrukcji.

Wystawianie ramek na planszę według posiadanych kart brzmi prosto i takie jest, ale dysponuje odrobiną taktycznej głębi, która wynosi Park Marzeń ponad poziom przeciętnego rodzinnego filerka. Obszar gry dzieli na pół wodospad, który definitywnie separuje od siebie dwa sektory planszy, dlatego trzeba pamiętać, że niektóre liczby następujące po sobie, niekoniecznie oznaczają sąsiadujące pola. Taki mały haczyk logiczno – lokalizacyjny. Sąsiedztwo jest w Parku Marzeń wszystkim. Nawet, jeśli rozstrzeliło wam parcele po całej planszy i macie tylko jedną parkę przytuloną do siebie w środku szczerego pola, to jeszcze nie powód do rozpaczy. Przyklejenie się ze swoją działką do czyjejś nieukończonej grupki atrakcji daje okazję do korzystnego jej przehandlowania. Można też zbudować później swoją atrakcję tego samego rodzaju, co sąsiad, żeby zmotywować go do późniejszego jej odkupienia. Najgorzej, jeśli los was nie kocha i rozrzuci wam rameczki po całej planszy, jak dojrzewanie pryszcze po twarzy nastolatka. 

Aby się dogadać, trzeba mieć środki, żeby to zrobić

Negocjacje, targi oraz układy są sercem Parku Marzeń. Po umieszczeniu ramek na planszy gracze dociągają określoną liczbę kafelków atrakcji, którymi będą chcieli wypełnić pozyskane działki tak, żeby przyniosły im jak największy dochód. Teraz przychodzi pora na praktyczną lekcję o tym jak w praktyce działa wolny rynek nieruchomości. Można wymieniać się wszystkim poza umieszczonymi na planszy kafelkami atrakcji. Da się zamieniać ramki miejscami. Można podkupić ramkę na której już leży atrakcja, przez co ta zmienia właściciela. Żetony atrakcji stają się taką samą walutą jak tekturowe pieniążki. Swoboda w negocjowaniu warunków dobicia targu jest tu bardzo duża. Łatwo policzyć, ile zysku przyniosą dobrze umieszczone na planszy kafelki, zatem wiadomo, jak dużo warto za nie zapłacić. Łatwo poczuć tu „fasolkowy vibe”, kiedy ktoś krzyczy, że kupi kaczuszkę za dwie kręgielnie, podczas gdy osoba obok wcina się ze swoją propozycją waszej ramki na polu 65 za tę jedną kaczkę. Doświadczeni handlarze z Catana też od razu podchwycą, w co się tu gra. W teorii kupczenie elementami gry powinno sprawiać tyle samo familijnej frajdy, co we wspomnianych Fasolkach i Catanie, lecz coś tu nie do końca zaklikało.

Wolnorynkowa swoboda w założeniu miała gwarantować wesołą regulację wartości nieruchomości czy atrakcji. Pamiętajcie, że okazja czyni spekulanta. Czasami gra grzęźnie w bezowocnych negocjacjach, które czyjś upór może wpędzić w impas bez wyjścia. Zdobycie fortuny wymaga zmiany podejścia do ludzi. Zapytajcie samych siebie, jak daleko jesteście gotowi posunąć się w szantażowaniu dziesięciolatka, żeby zdobyć dostęp do kafelka, które pozwoli wam zamknąć najważniejszą atrakcję. Inwestor to słowo w którym brak miejsca na skrupuły.  

Zbyt wieloma elementami można się tu wymieniać, żeby w lot wycenić ich wartość. Jeśli przekonacie współgracza, że wymiana twoich trzech ramek pośrodku niczego na jego dwie sale kinowe, które dostawicie w rameczki wymienione z cichym wspólnikiem, to śmiało możecie iść handlować kryptowalutami, bo srodzy z was geszefciarze. Wiedza, informacja i doświadczenie są tu bronią o potężnej sile rażenia. 

Drugą stroną feralnego medalu w Parku Marzeń jest ślepy traf, który rozda wam karty z lichymi miejscówkami oraz sprawi, że dociągniecie niewiele warte kafelki. Kiedy gra was nie kocha, praktycznie nic wam nie pomoże. Do stołu negocjacyjnego trzeba mieć z czym usiąść. Wiadomo, że fortuna na pstrym koniu jeździ, zatem jeżeli los was rozpieszcza, to przez całą grę przejdziecie na autopilocie. Wspomniane niedostatki balansu jeszcze uwydatniają się przy większej liczbie graczy.

Na trzy osoby dobiera się siedem, osiem kart, zatem jest większa szansa, że umieścicie któreś ze swoich rameczek w obiecującym skupisku. Nawet, jeżeli  wśród dobieranych sześciu czy pięciu kafelków atrakcji znajdzie się kilka mniej dla was atrakcyjnych, to reszta może pójść na handel, lub jakoś zaprocentuje w przyszłości. Spadek tych liczb na w rozgrywce na czterech jeszcze tak nie boli, ale przy pięciu współgraczach dobieracie pięć kart albo sześć w finalnej rundzie, z których przecież trzeba oddać do puli aż dwie. I już nie jest tak różowo. Jeżeli samo się wam nie ułoży, trzeba się ostro targować z innymi, a gra da wam na start cztery kafle, a potem już tylko po trzy na rundę. Bardzo mało amunicji w walce każdy z każdym. W pełnym składzie każdy ma pod górkę i musi nauczyć się przetrwać na kroplówce koktajlu minimalnych zysków i ograniczonych perspektyw rozwoju. W kontraście do takiej mordęgi trzyosobowa partyjka jest wizytą z dużą miską w szwedzkim bufecie typu jesz, ile chcesz. 

Jak zarobić pierwszy tekturowy milion

Po zakończeniu fazy negocjacji i zapamiętaniu na długo Jolce, że nie chciała się wymieniać, umieścicie tyle atrakcji, ile możecie lub chcecie na zaklepanych miejscówkach, żeby za chwilę czerpać z nich zyski w fazie przychodu. Każda atrakcja potrzebuje określonej liczby kafelków w grupie, aby ją ukończyć. Ta informacja jest wyraźnie nadrukowana na kartonikach, zatem każdy widzi, ile musi ich nazbierać.  W zasobach gry jest dokładnie tyle kafelków, aby skompletować po dwa zestawy każdej atrakcji. Zatem, jak zobaczycie, że jeden gracz wyłożył cztery kafle kręgielni, a drugi właśnie umościł sobie trzeci, to nie idźcie w tę atrakcję, bo jej  nie ukończycie, chyba że planujecie wymienić jej kafle z zyskiem, albo przyblokować konkurencję. Zgarnianie dochodów z ułożonych kafli atrakcji to najpewniejszy zarobek w grze, więc trzeba do tego podchodzić na poważnie.

Bardzo przydatne i dobrze widoczne wyrysowane na planszy tabeli pokazują, ile się zarabia na nieukończonej i na skompletowanej atrakcji. O ile przychody z trzykaflowych inwestycji jakoś nie porażają, to odpicowana na wysoki połysk placówka z pięciu kafli daje solidny zastrzyk gotówki. Jest o co walczyć.

Ponieważ wasz kapitał jest także po prostu miarą sukcesu w grze, decyzja o używaniu kartonowego pieniądza w negocjacjach nie powinna być podejmowana lekko. Zawsze liczcie tylko na siebie i kalkulujcie jak Rain Man. Bądźcie jak Sigma i Pi po przecinku!

Kawa na ławę, pieniądze na stół!

Park Marzeń jest implementacją gry Chinatown z 1999 roku, którą własnoręcznie sam jej autor, Karstem Hartwig, stolarz z Hanoweru, ociosał tak, żeby uczynić ją przystępniejszą dla familijnego gracza. Cóż, tygrys ze spiłowanymi zębami nie przestaje być drapieżnikiem. Gra wygląda jak milusińskie pudełko pełne pluszowej frajdy, lecz zachowuje się jak rasowy American Psycho. To jest coś z kategorii takich zabawek, jakimi Gordon Gekko uczyłby dzieci doprowadzać przedszkola do bankructwa.

Jeżeli już grać z dzieciakami w Park Marzeń, to lepiej z takimi, co was za bardzo nie lubią. Sposobów na zepsucie dnia bliźniemu jest tu sporo, a gra daje za dużą swobodę w pasywno agresywnym dręczeniu krewnych. Często łatwiej jest się nie dogadać, niż porozumieć.

Pomimo emocjonującego w założeniu aspektu negocjacji sama rozgrywka jest aż tak powtarzalna, że razi monotonią. Jeżeli zaletą gry jest to, że szybko się kończy, to nie jest dla niej dobra wróżba.

Znajdzie się przynajmniej kilka lepszych, prostych gier z elementem negocjacji od Parku Marzeń. Dobrą grą w umieszczanie elementów na planszy według wskazanych na kartach współrzędnych jest Królestwo Królików, gdyż dzięki draftowi daje graczom większą kontrolę rozgrywki, alternatywne opcje oraz istotny wybór tego, co i jak zagrać. Pomimo wesołej oprawy graficznej wcale nie udaje, że jest taka słitaśna. W porównaniu do niej, Park Marzeń wypada biednie i blado. W Catanie targi pomiędzy graczami nie są jedynym sposobem na wymianę surowców. Fasolki zaś to kwintesencja familijnego przegadywania się nad stołem, silna swoją prostotą i bezpretensjonalnością. Na tym tle Park Marzeń udaje kogoś, kim nie jest.

Jeżeli chcecie z satysfakcją ulokować swoje pieniądze, to zastanówcie się dobrze, czy ten planszowy park rozrywki to dobra inwestycja. Są lepsze sposoby na produktywne spędzanie czasu. Przykładowo czytanie recenzji do kawusi przed otwarciem giełdy…

Wizytę w Parku Marzeń umożliwiło Wydawnictwo Rebel w ramach współpracy barterowej.

Daniel Brzost

Na codzień dzielny mąż i dumny ojciec dwóch giermków. Z planszówkami za pan brat od nie-pamięta-kiedy-ale-prawdopodobnie-tuż-przed-wyginięciem-dinozaurów. Gdy nie gra w planszówki, spędza czas przy ulubionej książce. Oczywiście nie jego, bo ktoś musi czytać dzieciom. Planszówki są dla niego jak fasolki z Harry’ego Pottera. Grunt, aby nie otrzymać do ręki tej, której jeść nie chce nikt.

Komentarze

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze