Recenzja Call of Duty: Vanguard – War has never been so much fun

8 listopada 2021,
11:28
Strid

Ostatnie dwie odsłony Call of Duty ominąłem. Nie wiem, czy to z powodu zmęczenia serią, czy po prostu miałem dość natłoku FPS z nastawieniem na multi, które dominowały na rynku. W każdym razie w tym roku COD wraca do czytnika mojej konsoli, jako pierwsza odsłona serii ogrywana na PS5. I jest to bardzo udany powrót!

Bohaterowie w czasie misji na froncie

Filmowa kampania, świetnie wyważony multiplayer dla fanów rywalizacji oraz intensywny tryb zombie dla tych lubiących działać w zespole. Wszystko, z czego seria jest znana, ponownie podane w wytwornym sosie. Malkontenci będą narzekać na krótką fabułę, ci, którzy wiedzą, po co w lwiej części przypadków kupuje się COD, spędzą natomiast długie godziny przy tegorocznej odsłonie.

9 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Świetnie napisana filmowa opowieść w singleplayer
  • Wybór poziomów intensywności gry w multi
  • Multi przyjazne dla każdego
  • Grafika (PS5)

Inglorous Hatefull Six Bastards, czyli singleplayer w Call of Duty: Vanguard

Call of Duty wraca na front II wojny światowej. Artur Kingsley i pięcioro żołnierzy z różnych zakątków świata zostali wybrani do wykonania misji samobójczej i w samym centrum Niemiec w 1945 roku, dosłownie na chwilę przed zakończeniem konfliktu, mają zdobyć ważną dokumentację, zanim wycofujący się naziści zdążą pozbyć się dowodów działalności. Członkowie oddziału nie zostali wybrani przypadkowo, każdy z nich odznaczył się wyjątkową odwagą i zdolnościami na polu walki. Dowodzący Artur uratował ofensywę w Normandii, przejmując dowodzenie niedobitkami oddziałów spadochroniarzy aliantów. Polina, jako żeński odpowiednik Wasilija Zajcewa z filmu Wróg u bram, dała nadzieję ludności Stalingradu na odparcie germańskiego najeźdźcy z ich miasta, a Australijczyk Lukas ze swoją awanturniczą naturą wraz z najlepszym kumplem z oddziału australijskich partyzantów utrzymali pozycję, we dwoje odpierając przeważającą ofensywę ze strony wroga i umożliwiając tym samym atak australijskiej armii na bazę wojskową nazistów.

Efekty światła w nowym COD
Efekty światła robią bardzo duże wrażenie na PS5. Niestety PS4 nie wypada tak dobrze

Każdy ma swoją historię, każdy też zapłacił wielką cenę za udział w tej wojnie. Są nie tylko zdeterminowani, aby zakończyć wojnę, ale chcą się też zemścić za straty, jakie ponieśli. Fabuła Vanguard od razu skojarzyła mi się z filmami Quentina Tarantino – chodzi oczywiście o Nienawistną ósemkę i Bękartów wojny. Mamy grupę żołnierzy działających na własną rękę na terenie wroga, są zamknięci w jednym miejscu i wydaje się, że nikomu nie można ufać, a sprzymierzeńcem może się okazać najmniej oczekiwana osoba. Nasi bohaterowie trafiają do nazistowskiej niewoli i są kolejno przesłuchiwani w bardzo brutalny sposób przez niejakiego Richtera granego przez Dominica Monaghana (Meriadok z LotR), kapitana SS. Wzorem filmowych inspiracji nasi bohaterowie nie kierują się wielce szlachetnymi pobudkami. Ich motorem działania jest zemsta, a sposób, w jaki obchodzą się z wrogami, wskazuje na to, że w nosie mają kodeks wojenny i prawa jenieckie, rozkoszując się powolnie zadawaną i bolesną zemstą. Taka zgraja mi się podoba! Ale nie zawsze tacy byli; to, co ich doprowadziło do takiego stanu, poznamy w retrospekcjach, w których weźmiemy udział w misjach. Te historie przyniosły im chwałę, traumę oraz miejsce w jednostce specjalnej.

Bitwa o Midway z kokpitu samolotu
W bitwie o Midway polatamy zestrzeliwując japońskie maszyny

Zapewne nurtuje was pytanie, ile zajmie ukończenie fabuły. Donoszę, że będzie to 6-7 godzin w zależności od umiejętności i wybranego poziomu trudności. W moim przypadku fabuła na weteranie zajęłaby pewnie ok. tysiąca godzin, aż do ostatecznego poddania się, gdyż nawet na „normalu” siły wroga często atakują z przeważającą siłą i bez dobrego rozeznania się w mapie i ciągłego pozycjonowania postaci możemy polec w niektórych momentach. Pierwszy raz w serii nie opuszczało też mnie ciągłe wrażenie niewielkiego zapasu amunicji, a komunikat o tym nie znikał z ekranu. Zgadzałoby się to fabularnie z tym, że akcję prowadzimy często w sytuacjach partyzanckich, po przymusowym lądowaniu w dżungli albo w ruinach Stalingradu, i uzbrojenie wraz z amunicją zależą od tego, ile będą mieli przy sobie wrogowie, a oni często są w podobnej sytuacji, co i my. Buduje to pewien klimat niepokoju i tego, że każda kula się liczy, więc musiałem się często przestawić z postawy z niedawno ukończonego Far Cry 6 i sprintu na wroga z palcem na spuście na bardziej wymierzone strzały ostrzegawcze najlepiej w potylice wroga.

Strzelba Einhorn najlepszy przyjaciel w oblężony Stalingradzie
Strzelba Einhorn – najlepszy przyjaciel w oblężonym Stalingradzie

Misje fabuły są też dość zróżnicowane. Nie tylko prowadzimy akcję jako piechota, czy to w natarciu, czy też bardziej po ciuchu, zachodząc wroga znienacka albo umieszczając kawałek ołowiu w jego mózgu ze znacznej odległości przy pomocy snajperki, ale polecimy też samolotem, likwidując kolejne zera (samoloty Japończyków) w bitwie o Midway. Całość okraszona doskonałą grafiką w wersji na next-geny (grafika na PS4 nie zachwyca), która cieszy oko zwłaszcza w pierwszej misji (w pociągu oczywiście), gdzie przedzieramy się przez strugi zacinającego deszczu, mijając słupy światła latarni. W filmikach fabularnych grafika zbliża się zaś do fotorealizmu. Niby kosztem rozdzielczości, ale niezbyt widocznym, skusiłem się za to na grę w trybie 120 FPS, który dodał rozgrywce dodatkowego sznytu w postaci ultrapłynności. Całość podana w bardzo sprawnie i filmowo napisanym scenariuszu. Nie, nie chciałbym, aby fabuła trwała dłużej. To nie jest pseudo-RPG w otwartym świecie. To szybka i liniowa gra akcji, w której mamy skupić się na historii postaci i osi fabularnej w taki sam sposób, jak oglądamy Działa Navarony czy wspominane filmy Tarantino – właśnie tego oczekiwałem i to dostałem. Po zakończeniu fabuły na mojej twarzy widniał wyłącznie „banan”, bo miałem kawał solidnej przygody za sobą, a danie główne wciąż na mnie czekało.

„Szybciej! Mocniej! Teraz!” – jak wypada multiplayer w nowym Call of Duty?

Czy ktoś nie wie, na czym polega multiplayer w Call of Duty? Może nie wie, może wyszedł z piwnicy, w której siedział od 1945 roku i chce wrócić na front, więc śpieszę z krótkim wyjaśnieniem. Mamy swojego wojaka i podstawowe wyposażenie (strzelba Einhorn Bębenkowy na zawsze w moim serduszku), ruszamy w bój w deathmatchu drużynowym albo rzeźni każdy na każdego, w obronie mobilnego punktu patrolowego lub zdobywaniu poszczególnych punktów na mapie. Wraz z postępami w rozgrywce zdobywamy poszczególne levele bohatera, odblokowujemy operatorów podzielonych na różne klasy i wyposażenie wraz z nowym uzbrojeniem i perkami. Kiedyś stroniłem od trybu multi, ale stał się on noob-friendly dzięki takim usprawnieniom, jak zaliczanie zabójstw dokonanych przez kolegę z drużyny na wrogu, którego uszkodziliśmy jako nasza eliminacja, a nie asysta, medale i wyróżniania wyskakujące praktycznie po każdym zabójstwie i dające odczuć, że każdy frag jest złotem, szybko rosnący pasek EXP bohatera i obsypywanie przez grę nagrodami oraz wybór intensywności rozgrywki.

Zwłaszcza ten ostatni, w którym ustawimy tempo rozgrywki, a tak naprawdę tempo, w jakim będziemy umierać i zadawać śmierć wpływa na miód płynący z gry i to, że każdy może dozować to, ile tego miodu poleci. Lubisz taktykę i polowanie na wroga na mapie? Wybierz tryb taktyczny. Lubisz chaos i wroga wpadającego przed twoją lufę w ilości hurtowej? Idź w tryb szybki. Doprawdy odkryłem się na nowo w multi COD, kiedy przestawiłem wajchę na najwyższy poziom, i teraz fragi zaliczają się równo z moim zgonem, a wielobóstwa przychodzą niesamowicie łatwo i cieszą jeszcze bardziej. Jeśli multi COD odrzucało cię ze względu na bardzo wysoki próg wejścia i małolatów na czacie głosowym, którzy zdejmują cię z każdego punktu mapy zaraz po respawnie, nie przejmuj się tym. Tryb intensywny powoduje, że często padniesz od razu po odrodzeniu, bo pojawisz się po zgonie z lufą wroga przyłożoną do pleców, ale respawn trwa sekundę i już jesteś gotowy na kolejny rajd i ściągnięcie jak największej liczby przeciwników. Tak, multiplayer w Call of Duty: Vanguard to rozgrywka dla każdego, niezależnie od preferencji. Możesz dostosować ją do swoich wymagań i czerpać przyjemność, nie bacząc na skilla i godziny spędzone w grze. W zbieraniu fragów pomaga też rewelacyjna grafika. Ostra jak brzytwa pomaga w multi wyłapać ruch wroga w bardzo oddalonym punkcie mapy i zdjąć go niekoniecznie ze snajperki.

Nazi Zombie, FOK OFF!

Jeśli jednak nie lubisz rywalizacji z innymi graczami, można do multiplayera podejść inaczej i zagrać w kooperacyjny tryb Zombie. Tryb ten posiada nawet fabułę, która mówi o przełomie w badaniach nad wskrzeszaniem zmarłych na terenie Polski. Tak więc nadprzyrodzona armia wstaje z grobów. Gracz wraz z grupa randomowych żołnierzy lub znajomych musi obronić się w centrum Stalingradu, co pewien czas przenosząc się przez teleporty w losowe miejsca map znanych z trybu rywalizacyjnego multiplayer i czyszcząc je z zombiaków. Po oczyszczeniu terenu wracamy do Stalingradu i wykupujemy ulepszenia broni lub nowe uzbrojenie oraz perki pomagające nam w walce z krwiożerczą hordą. Rozgrywka trwa kilka rund aż do udanej ucieczki naszej brygady. W czasie rozgrywki wyeliminujemy tysiące gnijącego, ożywionego mięsa oraz świetnie „podekspimy” nasz level multi czy broń. Tryb jest bardzo intensywny i można fajnie się w nim odnaleźć, jeśli ciągły respawn po zgonie w multi jednak cię mierzi. Tutaj po śmierci podniesie cię kolega z drużyny, a przy dobrej współpracy zgon nie nastąpi przez bardzo długi czas. Za to mielenie kolejnych fal zombiaków RKM-em przyniesie wiele satysfakcji.

Wezwanie do służby, czyli kilka słów podsumowania

Nie da się ukryć, że narzekanie i wieszanie psów na marce COD jest bardzo popularne i w mediach społecznościowych już to widać. Wiele osób nie zagra nawet w najnowszą część, ale czuje się w obowiązku do poinformowania, jak bardzo gardzi graczami, którzy do serii wracają wraz z każdą nową odsłoną. Ja wróciłem po przerwie i nie tylko jestem zachwycony tym powrotem, ale i tym, jak prezentuje się najnowsza odsłona w całokształcie. Dawno nie wciągnęła mnie tak przygoda fabularna w grze, dawno nie miałem aż takiej radochy z multiplayera (chyba w sumie nigdy). Cudowna grafika i wciągająca rozgrywka w multi nie pozwolą mi na długo odłożyć pada. Do zobaczenia na serwerach Call of Duty: Vanguard i nie dajcie się zwieść hejterom. Seria ma się dobrze, a nowa odsłona zasługuje na wysokie oceny w recenzjach!

Strid

Recenzuje komiksy i gry Indie. Fanatyk gatunku soulslike.