Valve pozwane. Wolfire Games oskarża Steam o praktyki monopolistyczne

1 maja 2021,
20:17
Radek Banicki

Pamiętacie jeszcze wojnę wypowiedzianą Apple przez Epic? Tę, która poskutkowała usunięciem Fortnite’a z jabłkowego AppStore? Jeśli nie, to warto zaznaczyć, że nie była ona całkowicie bezowocna, a w jej efekcie Apple poluzowało nieco swoją politykę, pozwalając na ograniczenie swojego udziału w zyskach ze sprzedaży aplikacji. Teraz prawdopodobnie doczekamy się kontynuacji. W tej chwili jednak na celowniku kolejnej firmy znalazło się Valve i chociaż istota sporu wydaje się podobna, to warunki są nieco inne.

Logo Steam na tle miniatur gier.
Na skróty
  • Wolfire Games pozywa Valve zarzucając im nieuczciwe praktyki, w tym uniemożliwienie konkurowania cenami czy wykorzystywanie swojej pozycji dla usprawiedliwienia niekorzystnych warunków umowy pomiędzy twórcą sklepem.
  • Steam pozostaje dominującą platformą dystrybucji cyfrowej z ponad miliardem kont i około 90 milionami aktywnych użytkowników.

Prawdopodobnie każdy duży rynkowy podmiot musi – oficjalnie lub nieoficjalnie – mierzyć się z oskarżeniami o praktyki monopolistyczne. Apple, Facebook czy Google tłumaczyły się w sądach już niejeden raz. O ile wygrać z gigantem jest trudno, o tyle procesy takie często – jak w wypadku historii starcia Epickich Gier z Jabłkiem – oprócz samej wygranej mają na celu również zwrócenie uwagi na istniejący problem i dotarcie z tą informacją do jak najszerszego grona odbiorców, a w efekcie – wymuszenie reakcji. Wygląda na to, że podobna historia odbywa się właśnie w przypadku Valve i Wolfire Games.

Scena walki z gry Overgrowth.

Valve vs Wolfire Games – ale o co chodzi?

Generalnie można się uciec do bardzo starego stwierdzenia, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to musi chodzić o pieniądze. I o ile jest to dość spore uproszczenie, o tyle nie wylądowałoby tak daleko od prawdy, ponieważ cały pozew wytoczony przez Wolfire koncentruje się przede wszystkim na fakcie, że Steam pobiera 30% dochodów z każdego sprzedanego egzemplarza dla siebie. Teoretycznie nie jest to nic nowego i warunki wyglądają tak samo lub podobnie dla każdego twórcy chcącego publikować swoje gry w sklepie Valve, jednak wraz z pojawianiem się kolejnych platform sprzedażowych chcących wyciąć kawałek gamingowego tortu dla siebie przewaga Steam zaczęła być coraz bardziej widoczna. Mimo powstania miejsc, takich jak Epic Games Store, Origin, GOG, Ubisoft Connect czy nawet Microsoft Store (które, de facto, w reakcji na wspomniany wcześniej spór pomiędzy Apple i Epic postanowiło sformułować 10 zasad, którymi platforma ma się kierować w swoim działaniu), Valve nadal pozostaje właścicielem najbardziej dochodowego growego bazaru odpowiadającego za niemal 75% dystrybucji cyfrowej w Stanach Zjednoczonych. Czy ze Steamem w ogóle da się konkurować?

Przewaga Steam – kontrowersje

Polityka Steam budziła kontrowersje właściwie od momentu jego powstania – czy to przez wzgląd na konieczność połączenia z Internetem w celu uruchomienia gry, kiedy sam Internet nie był tak powszechny, czy to na fakt, że „kupione” w sklepie Valve gry nie są tak naprawdę naszą własnością, a są nam jedynie „udostępnione” na zasadzie subskrypcji. Sam ten fakt budzi wiele wątpliwości, na przykład – co jeśli Steam upadnie? Czy pieniądze zostaną nam zwrócone, kiedy subskrypcja zostanie przerwana nie z naszej winy/woli? Czy nadal będziemy mieli, jakimś sposobem, dostęp do produktów, które zakupiliśmy w ich pełnej postaci? Te kwestie są kontrowersyjne z perspektywy zwykłego użytkownika. Co natomiast z perspektywą twórcy współpracującego ze Steamem?

Walka w grze Overgrowth.

Cóż, regulamin platformy również w tym wypadku zawiera punkty budzące wątpliwości, z których najistotniejszym wydaje się być tak zwane Price Parity Requirements. To tajemnicze sformułowanie oznacza w skrócie, że jeśli gra jest sprzedawana jednocześnie w kilku różnych sklepach, włączając w to platformę Valve, to jej cena w żadnym z tych sklepów nie może być niższa niż na Steamie, aby „nie stawiać użytkowników w gorszej pozycji”. Oczywiście można się domyślić, że sprzedawca pozbawiony możliwości konkurowania ceną nie ma wielu innych możliwości, szczególnie w przypadku dystrybucji cyfrowej.

Co to oznacza dla twórców? Albo rezygnują oni z obecności na Steamie (co dzisiaj nie jest już co prawda niechybnym wyrokiem cyfrowej śmierci, jednak nadal sporą niedogodnością ze względu na udział, jaki w dystrybucji gier posiada platforma) i umieszczają swoje pozycje w sklepach oferujących lepsze warunki i mniejszy stopień pokrycia rynku, albo godzą się na gorsze warunki, które Valve może wymusić przez swoją silną pozycję, jednocześnie sprawiając, że oferta pozostałych sklepów nigdy nie będzie bardziej atrakcyjna. Błędne koło, prawda?

Jeśli ktoś z was kiedyś zastanawiał się, dlaczego Epic Games Store zaczyna bawić się w tytuły ekskluzywne czy rozdawanie gier za darmo (jak kiedyś na przykład Origin), to właśnie ta kwestia – próba wyróżnienia się i złamania monopolu. EGS w tej chwili dokłada do interesu setki milionów, a Electronic Arts zrezygnowało z darmowych tytułów już lata temu, jednak pokazuje to, jak trudno zbudować w obecnych warunkach sensowną alternatywę dla Steama. Niemniej sprawę warto śledzić, bo tak jak w wypadku sporu Apple i Epic może ona przynieść korzyści zarówno dla twórców, jak i dla graczy.