Codzienna dawka planszówkowych nowin!

Wracaj do nas regularnie i bądź na bieżąco!

Recenzja Wędrujące wieże – zabawa na okrągło

4 listopada 2023,
05:34
Daniel Brzost

Wyścig wież oraz magów dookoła bieżni w pogoni za ciągle zmieniającym swoje położenie zamkiem ma w sobie ten absurdalnie łobuzerski urok Świata Dysku, który potrafi wyczarować banana na każdej twarzy. Wędrujące wieże są idealną familijną grą, w której może bawić się równie dobrze każdy niezależnie od growych preferencji, doświadczenia i gustu. Rozgrywka dosłownie wkręca i aż sama prosi się o mały rewanżyk.

9 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru

Banalnie proste zasady

Łatwość tłumaczenia

Skompresowany czas rozgrywki

Bardzo duża interakcja

Losowość będąca ostatnią deską ratunku

Taktyczne rozkmininy w turze

Przystępność

Regrywalność

Dobre skalowanie

Imprezowy potencjał elementu memory

Satysfakcjonujące kombosy

Zaawansowany wariant gry

Dla niektórych wady mogą być zaletami

Chaotyczna rozgrywka przy dużej ilości graczy

Potencjalny kingmaking

Głównie negatywna interakcja

Możliwość wystąpienia pustej tury

 

Witajcie na Niewidzialnej Politechnice! Nazywam się Riderwind i jestem tu woźnym. Poprowadzę dla was wykład z aerodynamiki fortyfikacyjnej. Nikt inny nie pozostał na uczelni, bo powędrowali z wieżami. Dla tych z was, którzy przybłąkali się tu w poszukiwaniu toalety, mam przykrą wiadomość, ten pociąg już odjechał. Zatem nie macie innego wyjścia, jak posłuchać o Wędrujących wieżach.

E równa się kostka kwadrat

Dwóch najbardziej utalentowanych, najwybitniejszych, ekstremalnie łebskich profesorów naszej polibudy, Wolfgang Kramer i Michael Kiesling przeprowadziło śmiały eksperyment. Wzięli szachy i poddali działaniu silnego pola umagiczniającego. W efekcie powstało potężne zagięcie kontinuum planszoprzestrzennego, osobliwość, która transmutowała obszar gry wobręcz. Wszystkie figury pospadały w otchłań półki wstydu, tylko wieże pozostały niewzruszone. Do czasu. Karciana grawitacja wszystko wprawia w ruch. Do pudełka dorzucono jeszcze kostkę dla odrobiny losowego niebalansu. I tak właśnie robi się Wędrujące wieże. Możecie też zmaterializować je od Wydawnictwa Rebel. Albo kupić w magicznym sklepiku planszówkowym. Efekt końcowy taki sam. Fenomenalny.

Zakuć, zdać, zagrać

Większość z was już zdążyła się zorientować, jak tu jest z kwaterami studenckimi. Dokładnie jak z Uberem. Przytulne piętrowe bursy pod sam dąć pełne mikrokomnat same podjeżdżają pod wskazany adres. W Wędrujących wieżach poruszacie zarówno waszymi meplami jak i segmentami wież, które możecie dowolnie składać, żeby w locie dzielić na części. W ten sposób czarodzieje będą nakrywani wieżami, zostaną zamknięci wewnątrz wież, staną się pasażerami transportowani wraz z nimi oraz często gęsto będą bezceremonialnie porzucani w szczerym polu, kiedy wieża powędruje sobie dalej. Bardzo istotną częścią zabawy jest zapominanie, na którym piętrze której wieży tkwi wasz mepelek. Co jak co, ale słuchacze Niewidzialnej Politechniki mają wprawę w zapominaniu.

W Wędrujących wieżach dostajecie do dyspozycji trzy karty na rękę, kilka flaszek do napełnienia miksturami, kumpli pod opiekę, którzy za którymś razem muszą wreszcie trafić do ruchomego zamku kruka, albo znowu zawalą rok i będą musieli cofać cofanie czasu. Pamiętajcie o pierwszej zasadzie wieżodynamiki: „Rób, co ci karta każe!” Wybieracie liczbę zaklęć do wykorzystania w czasie gry. Ci, co są obeznani z krzywą wprostmagiczną, mogą stosować wariant do dwóch zaklęć w swojej turze. Bardziej zaawansowanie zaawansowanym magom nic nie stoi na przeszkodzie, żeby czarować w turze rywala, który na pewno doceni jak bardzo mu to robi dzień.

Karty dociąga się ze wspólnego stosu. Kolby napełniane są magiczną esencją za każdym razem, kiedy mag zostanie nakryty wieżą. obojętne, jaki mag, włącznie z waszym własnym przez was samych. Manę można wydawać na odpalanie zaklęć pozwalających dodatkowo poruszać magikiem, wieżą lub robić z nimi różne inne ciekawe rzeczy, aby wyczarować sobie w locie małego kombosika. Kiedy już absolutnie nic nie da się wykombinować z posiadanych kart, trzeba poświęcić swoją turę na wymianę całej ręki oraz przesunięcie wieży o jedno pole licząc, że tym razem los polubi was nieco bardziej. Zapiszcie sobie teraz na marginesie. Nie, nie polubi.

Zagrywacie dwie karty, które pozwalają poruszyć maga lub wieżę, albo wybrać jedno z nich do przegonienia po torze gry. Karty zazwyczaj wskazują określoną liczbę pól, jakie musi przebyć czarodziej albo budowla, lecz czasami trzeba będzie poturlać kostką, na szczęście często z opcją przerzutów.

Wygra ten, kto wprowadzi wszystkie meple swojego koloru do zamku kruka i zapełni każdą flaszkę maną. Żeby nikomu się nie nudziło podczas już i tak mocno zakręconej rozgrywki, zamek przeskakuje na kolejne wyznaczone, dostępne dla niego miejsce, kiedy tylko jakiś szczęściarz wrzuci swojego mepla do środka.

W Wędrujące wieże da się od dwóch do sześciu. W parze to taki berek przez przeszkody. Na trzech czy czterech czarodziejów gracie w sztafetę, podającą maga z wieży do wieży. Trzeba skupiać się na ugraniu jak najwięcej z dwóch kart, które można rzucić w turze, bo planowanie nawet krótkofalowe na nic się tu zdaje kiedy sytuacja podczas wyścigu staje się z każdym ruchem zakręcona jak czarownica na rondzie. Pięciu czy nawet sześciu magów przy planszy to czysty chaos stosowany. Coś jak Dzień Darmowego Pączka na uczelnianej stołówce. Pamiętajcie, że lukier zabija. 

Wszystko, co  fajnie wygląda, aż chce się testować

Wędrujące wieże zilustrował Michael Menzel, jeden z weteranów branży, który wykonał rzetelną robotę jak na grę tak bardzo niebędącą do podziwiania. Tutaj wszystko jest w ciągłym biegu. Segmenty wież podskakują wesoło tworząc większe i mniejsze konstrukcje. Meple na dachu wysokiej wieży w mgnieniu oka stają się mepelkami na podłodze, żeby w kolejnym ruchu zjechać na pierwsze piętro. Pomysłowo składane, kartonowe wieże, kolorowe meple, miłe dla oka żetony czarów i wyraźnie ilustrowane karty tworzą swojski klimacik humorystycznego fantasy, który tylko podkręca jajcarską rozgrywkę.

Ta gra ma cieszyć, wzbudzać emocje, skłaniać do rywalizacji, ćwiczyć w kombinatoryce stosowanej. Kiedy takie cacuszka trafią w wasze łapki, będziecie chcieli się nimi pobawić. 

W praktyce każda potwierdzona teoria jest wypadkiem przy pracy

Jeżeli macie rodzinkę, ta gra będzie dla was familijnym samograjem. Jeśli jakimś cudem, tak wspaniali przedstawiciele homo magicus jak wy wciąż są singlami, to czym prędzej rodzinę załóżcie. Nie można takiej grze pozwolić się marnować. 

Wędrujące wieże napędza kilka intuicyjnych, prostych zasad. Grę tłumaczy się łatwiej, niż obsługę biegów latającego dywanu, a ma on całe dwa, z czego jeden do góry. Rozgrywka jest pełna zarówno świadomej oraz niezawinionej interakcji. Wyścig już z samej istoty rzeczy nie ma prawa się dłużyć, a nagłe zwroty akcji na bieżni nie pozwolą wam przysypiać między turami.

Nie jest to gra dla poukładanych, knujących swoje ruchy o kilka tur do przodu planistów. Tutaj w kolejnym ruchu możesz nagle znaleźć się daleko za linią mety i to Zamek kruków goni ciebie. Czasami po prostu nie da się wykonać sensownego ruchu lub wręcz każde możliwe posunięcie może być niewykonalne, bo taki miał kaprys złośliwy los i tracicie turę na wymianę kart. Zawsze można liczyć na to, że rywale zepsują wam turę bardziej niż wy im. Ostrzegam alergików uczulonych na negatywną interakcję, że ta gra emituje silne pole euronegacji. Tu możesz przegrać nawet sam ze sobą.

Memory, co nie pozwala o sobie zapomnieć

Prawdziwie magicznym trikiem Wędrujących wież jest to, jak bardzo są grą memory dla dorosłych. Niepamiętanie, gdzie siedzi wasz mepel, nieintencjonalne uwalnianie cudzego, transportowanie w wieży pasażerów na gapę, strzelanie w ciemno co do piętra, gdzie skitrany jest właściwy czarodziej jest sercem zabawy. Ciągłe roszady wież, nagłe zmiany zasięgu oraz kierunku ich ruchu tylko wzmagają magiczny mętlik. To jest gra przekomicznych pomyłek. A powiem wam, iż żelazne prawo fizyki Świata Okręgu brzmi, że ruchu po kole nie cofniesz, bo każde w lewo jest również czyimś w prawo, a skrót to obwodnica.

Berek nie zna ograniczeń wiekowych, bo nie potrafi liczyć

Wędrujące wieże mają cudowną właściwość dopasowywania do siebie bardzo różnorodnych zestawów graczy. One zakrzywiają indywidualne preferencje i kompresują je do formy dającej się teleportować kartonowymi wieżyczkami pomiędzy wymiarami zabawy. Innymi słowy, zagrasz w nie z dzieckiem, dziadkiem, ciotką Dursleyów, zarozumiałym kotem z sąsiedztwa, a nawet profesorem polichronolozofii.

Przy tej grze każdy może bawić się na miarę swoich możliwości, a nawet zgodnie ze swoim ukrytym potencjałem. Nawet zatwardziali eurosucharzyści potrafią chcieć zagrać w Wędrujące wieże jeszcze raz, a zazwyczaj nie wracają myślami do czegoś, co nie wymaga zdania pisemnego egzaminu z instrukcji, zanim zostaniesz wpuszczony na seminarium. Ta gra to fraszka-igraszka, tekturowa zabawka , lecz ma w sobie akurat tak zniewalającą kombinację prostoty, uroku oraz grywalności, że aż głupio ją ściągać ze stołu, zanim wszyscy się nie nacieszą.

A wieże się toczą z banalnym tik-tak

Gonitwę w kółko napędzaną silniczkiem memory oferowały już Skubane kurczaki, gra dla początkujących magików. Bardziej wyrobieni czarodzieje przesiadali się na Pędzące żółwie, w których też przesuwało się cudze piony i łapało okazję do na przejażdżki na gapę. Prawdziwych magów natura ciągnie do wież, a i tam nie zaznają spoczynku. Wędrujące wieże są szczytowym osiągnięciem familijnej inżynierii planszowej. Prosta, przystępna, angażująca gra z odpowiednią dozą losowości, atrakcyjną prezencją na stole oraz potężną grywalnością.

Wędrujące wieże to filer, który potrafi skraść sporą część planszowego wieczoru i nie sposób się na nie za to gniewać. Zgodnie ze swoją zaskakującą naturą potrafią pojawiać się na stole niespodziewanie. Umówiliście się na ciężkiego mózgożera, a tu nagle ktoś wyskakuje z propozycją, żeby zagrać w coś fajnego. Z początku niechętnie, zrażeni dziecinną okładką, pokonując stosy spiętrzonych logicznych i rzeczowych argumentów, zgadzacie się wbrew sobie, a potem… Bawicie się tak dobrze, że jakimś cudem gra pojawia się u was na półce. Czary jakieś, czy co?

Na tym kończymy ten improwizowany wykład. Możecie już biec na seminarium Miksturologii altervegańskiej. Aula Elixirum Tremorum powinna mijać naszą wieżę za 3… 2… 1…

Dziękujemy Wydawnictwu Rebel za barterową pomoc w wyczarowaniu tej recenzji.

Daniel Brzost

Na codzień dzielny mąż i dumny ojciec dwóch giermków. Z planszówkami za pan brat od nie-pamięta-kiedy-ale-prawdopodobnie-tuż-przed-wyginięciem-dinozaurów. Gdy nie gra w planszówki, spędza czas przy ulubionej książce. Oczywiście nie jego, bo ktoś musi czytać dzieciom. Planszówki są dla niego jak fasolki z Harry’ego Pottera. Grunt, aby nie otrzymać do ręki tej, której jeść nie chce nikt.

Komentarze

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze