O The Invincible dowiedziałam się na tegorocznym Kongresie Futurologicznym w Krakowie, gdzie gra była mocno promowana. Najpierw moją uwagę przykuła piękna estetyka w rdzawych, ziemistych odcieniach czerwieni i pomarańczu – nieodłączny symbol retrofuturyzmu. Potem pojawiła się obietnica międzygwiezdnej przygody na motywach powieści Stanisława Lema o tym samym tytule. Z niecierpliwością wyczekiwałam więc premiery – zwłaszcza, że twórczość Lema wyróżnia niesamowita wyobraźnia wizualna.
Świat Regis III
Akcja gry jest osadzona w pustynnym świecie planety Regis III – globu okrążającego czerwoną gwiazdę w jednym z ostatnich stadiów jej ewolucji. Gwiazda rzuca majestatyczne czerwone światło na skaliste, pustynne przestrzenie tego świata, tworząc niezwykły klimat za pomocą samej gry światła. Długie, głębokie cienie, urwiska, matowe skały wynurzające się spod ziemi, oraz niezwykłe, zagadkowe struktury – oto wizytówka tego osobliwego świata. My zaś nagle odnajdujemy się w tym świecie, porzuceni wewnątrz opustoszałego wąwozu. Nasza postać to astrobiolożka, która przybyła na planetę razem z innymi naukowcami w celach badawczych, ale wszystkich zastaje w godnym pożałowania stanie… Co jest tego powodem?, zastanawia się Yasna, bo tak brzmi jej nazwisko, i rusza na podbój planety (czytaj: wyprawę odkrywczo-badawczą w stylu walking sim).

Największe wrażenie zrobił na mnie design oświetlenia i zjawiska atmosferyczne towarzyszące przesłanianiu gwiazdy przez chmury czy tumany pyłu. Jeżeli kiedykolwiek myśleliście o kosmicznej eksploracji, skafandrze czy karierze astronauty, ta gra będzie spełnieniem waszych marzeń – zwłaszcza, że rozgrywka toczy się w trybie pierwszoosobowym. Ten aspekt gry jest mistrzowski i widać, że twórcy odrobili lekcje ze światotwórstwa w dziedzinie planetologii. Być może na pierwszy rzut oka planeta wydaje się opustoszała i niegościnna, ale to w subtelnych szczegółach (jak światło i cień, czy nawet struktury geologiczne) kryje się najwięcej uroku. Brawo!
Po jej powierzchni najpierw będziemy poruszać się na własnych nogach, a potem łazikiem. Chociaż druga opcja jest zdecydowanie mniej czasochłonna, to jednak ograniczone pole widzenia w pojeździe utrudnia sterowanie i przynajmniej dla mnie było źródłem lekkiej frustracji – zwłaszcza podczas przemierzania górskich korytarzy.
Planeta jako bohaterka
Twórcy uczynili z Regis III pełnoprawną bohaterkę, co jest wielką zaletą gry. Entuzjaści kosmicznej eksploracji będą wiedzieć, o czym mowa. Większość dzieł z gatunku fikcji naukowej ogniskuje się w dwóch perspektywach: człowiek kontra człowiek na kanwie Wszechświata podbitego oraz człowiek kontra Wszechświat. Ta druga wizja jest znacznie mniej spopularyzowana, bo wymaga pewnej pokory w obliczu działania sił większych niż człowiek. Jest jednak bardziej zbliżona do samej rzeczywistości i daje cały wachlarz możliwości światotwórczych i fabularnych, które mogą wpływać na bieg akcji.

Tak jest też w przypadku Regis III. Ludzie są jedynie gośćmi na jej powierzchni, a jej świat – choć z pozoru gościnny i niegroźny (planeta prawie nadająca się do zamieszkania) skrywa mroczne tajemnice, które wymykają się zwyczajowej ludzkiej logice i możliwościom poznawczym. I mają fatalne dla ludzi konsekwencje.
Na przykład atmosfera planety zawiera metan, ale w przedłużonym kontakcie z nim wzrasta saturacja krwi. To oczywiście nie musi mieć na nas wpływu (mamy skafander i butlę z tlenem), ale w pewnym momencie – jeśli zdecydujemy się ją zdjąć – może nam zafundować omamy, zaburzenia widzenia i inne objawy neurobiologiczne. Ja zdecydowałam się popchnąć historię w tym kierunku i nie żałuję. Dało to dobry obraz ograniczeń człowieka w nieznanym świecie i wreszcie potęgę samej natury obcego świata, co z kolei przełożyło się na jeszcze lepszą imersję. Burze piaskowe, tajemnicze metalowe krzewy, zaburzenia pola elektromagnetycznego, strome podejścia, kruche urwiska i zdradliwy skład powietrza – oto nasi przeciwnicy.

W hołdzie retrofuturyzmowi
Estetyka to nie jedyny aspekt gry, który przywodzi na myśl literaturę i komiksy tworzone w drugiej połowie dwudziestego wieku. Gra obfituje w nawiązania do innych (szczególnie polskich) tekstów kultury tworzonych w tamtym okresie. Na przykład jeden z astronautów nosi nazwisko Koval – takie samo nazwisko nosił bohater jednego z najbardziej znanych polskich komiksów, Funky Koval (sprawdźcie!). W pewnym momencie (jeśli oczywiście wybierzemy tę ścieżkę) bohaterka zaoferuje jednej z postaci papierosy marki Lemy, co ta skwituje stwierdzeniem „dobra marka”. Po prostu nie mogłam się nie uśmiechnąć na to stwierdzenie. Zaiste, bardzo dobra.
Istotnym aspektem gry jest też interaktywny komiks, który można podejrzeć w zakładce w menu głównym. To zapis naszej ekspedycji na Regis III oraz wszystkich decyzji, które po drodze podjęliśmy wraz z krótkim komentarzem. Wygląda świetnie.

The Invincible jako adaptacja
The Invincible to kolejna próba adaptacji prozy Lema na grunt innego medium. A tych było mnóstwo – mniej i bardziej znanych, ambitnych, nisko- i wysokobudżetowych. W większości były to filmy fabularne i sztuki teatralne (czasem także i komiksy), które jednak rozbijały się o ograniczenia formy i gatunku. Lem to twórca wieloaspektowy i przez to niełatwo daje się adaptować. Odpowiada za to coś, co czyni go tak poczytnym – filozoficzno-naukowa głębia i szczegółowa wyobraźnia, umożliwiająca tworzenie światów, o jakich się nikomu nie śniło (w czasach przed polowaniem na planety).
Siłą tej adaptacji jest to, że właściwie nie próbuje kopiować wydarzeń z oryginału. Sugeruje się nim, ale akcję osadza przed wydarzeniami z książki – korzysta z podobnego manewru, co bardzo udany Cyberpunk: Edgerunners, którego również mieliśmy okazję komentować na łamach naszego portalu. Inspiracją jest proces naukowo-badawczy, oś narracji powieści. Dzięki temu gra stoi na własnych nogach i jest bardziej przedłużeniem – uzupełnieniem powieści. Nie ma znaczenia, czy najpierw zagramy w grę, czy przeczytamy książkę. W obu przypadkach będziemy tak samo usatysfakcjonowani.
Materiał powstał dzięki uprzejmości GOG. Dziękujemy!
