W przypadku gier często mówi się o tym, jak wyglądają, jak prezentuje się ich oprawa graficzna, jak osiągnąć najlepsze ustawienia, które przybliżą nas do fotorealizmu. To dobry temat na rozmowę, ale dzisiaj dla odmiany spróbujemy zastanowić się nad tym, jak gry brzmią. Konkretniej – które z nich brzmią najlepiej. Przed wami redakcyjne zestawienie najlepszych soundtracków z gier.
Dzisiaj nasza redakcja postanowiła wyłonić listę zawierającą najlepsze soundtracki z gier, które szczególnie zapadły nam w pamięć i wygospodarowały sobie stałe miejsca w naszych sercach.
Spod pióra Macieja Żbika
Wyjątkowo trudno było mi wybrać jeden ulubiony soundtrack z gier. Mam ogromny sentyment do serii Tony Hawk’s, który zapoznał mnie z amerykańskim punkiem (pomijając czwartego Pro Skatera, gdzie polski dystrybutor postanowił obok Iron Maiden czy System of a Down umieścić wziętych z czapy Mezo czy Tedego).
Gry wyścigowe też zawsze miały świetne soundtracki. Brylowały tutaj przede wszystkim produkcje EA, gdzie ich label EA Trax zawsze był znakiem jakości dla genialnej ścieżki dźwiękowej złożonej ze znanych, licencjonowanych utworów. W końcu nie możemy zapomnieć o growych kompozycjach symfonicznych, które za sprawą takich wirtuozów, jak Jeremy Soule czy Jesper Kyd, mogą dziś stawać w równe szranki z najwyśmienitszymi przykładami muzyki filmowej. Również kocham szczerą miłością chiptune’owe plumkanie przygotowane z myślą o syntezatorach MIDI, które królowało niepodzielnie w latach 90.
Gdybym miał jednak wybrać soundtrack jednej gry… byłoby to po prostu niemożliwe. Dla spokoju własnego ducha umieszczę tutaj dwie trzy serie gier, ponieważ nie mógłbym z czystym sercem wskazać jednego faworyta.
Na pierwszy ogień idzie Castlevania. Mam do tej serii, jak do całego gatunku metroidvanii, ogromny sentyment. To, co jednak urzekło mnie w tej serii, to właśnie ścieżka dźwiękowa. Wyobraźcie sobie: wkraczacie do ponurego zamczyska, wypełnionego monstrami rodem z koszmarów i klasycznych filmów grozy, by stawić czoła najgorszemu złu w postaci samego Hrabiego Drakuli.
Spodziewacie się ponurej, klimatycznej muzyki, która wprowadzi was w upiorne otoczenie, w jakim się znaleźliście? No więc… nie. Zamiast tego dostajecie szybki utwór o wyraźnym, mocnym beacie. Muzyka w serii, zamiast przestraszyć gracza, zapewnia mu ciarki na plecach w kompletnie inny sposób. Od początku zostajesz napompowany adrenaliną, bo gra daje ci wyraźny sygnał, że nie idziesz „po prostu” pokonać odwiecznego zła, ty idziesz skopać Drakuli jego wampirzy tyłek!
Oczywiście, w każdej części graczy uraczy odmienna ścieżka dźwiękowa, jednak wszystkie podążają tym samym schematem. Poza tym w niemal każdej części pojawiają się stałe utwory jak Vampire Killer czy Bloody Tears w nowych aranżacjach. Niemniej za każdym razem, kiedy niezależnie od ogrywanej części pojawiam się w zamku Drakuli, to muzyka sprawia, że chcę po prostu przeć przed siebie, masakrując po drodze hordy koszmarnych pomiotów!
Drugą serią, którą kocham całym sercem, jest cykl Battlefield. A każda część wita mnie motywem przewodnim o swojsko brzmiącym tytule Warsaw. Ten motyw muzyczny obecny jest w niemal każdej części serii Battlefield, jednak zawsze nieco inaczej zaaranżowany. I kocham go tak samo, niezależnie, czy jest to futurystyczna, elektroniczna wersja z części czwartej, czy symfoniczne wykonanie obecne w Battlefield 1.
Po prostu podniosłość i patos utworu wręcz zachęcają do walki i stawienia czoła wrogiej armii. Świetnie to wykorzystano we wspomnianej piątej odsłonie cyklu, gdzie początkowi każdego meczu, gdy jeszcze jest w miarę spokojnie, przygrywa właśnie charakterystyczna melodia, jednoznacznie sprawiając, że do każdej sieciowej potyczki gracz nastawiony jest jak do bitwy o losy świata.
Jeszcze w tym roku otrzymać mamy szóstą odsłonę serii. Może się to wydawać głupie, ale rzeczą, która najbardziej mnie ciekawi, jest to, jak zostanie zaaranżowany ten motyw w najnowszej grze studia DICE.
Początkowo napisałem tylko o dwóch wcześniejszych przykładach, ale po namyśle uznałem, że nie mogę nie dodać trzeciego. Utwór Soviet Connection autorstwa Michaela Huntera stanowi w zasadzie idealną synergię z historią przedstawioną w czwartej odsłonie serii, dużo poważniejszą w swoim tonie niż inne części cyklu.
Niko Bellic, weteran wojny domowej w Jugosławii, nie może się odnaleźć po okropieństwach i ludobójstwach, jakich był świadkiem. Za namową swojego kuzyna Romana wyrusza jego śladem do Liberty City (odpowiednik Nowego Jorku w uniwersum GTA), by uciec od tragicznej przeszłości. Na miejscu od razu przeżywa zderzenie z rzeczywistością. Okazuje się, że wykreowany w listach od Romana „amerykański sen” jest fikcją, a on sam z trudem prowadzi tonącą w długach firmę taksówkarską, zamiast imprezować na luksusowym jachcie.
Jakby tego było mało, ratując skórę kuzyna, Niko daje się wplątać w mafijne porachunki, które ściągają na głowy Belliców kolejne problemy. I to właśnie główny motyw muzyczny gry, stanowiący dla mnie idealne odbicie gorzkiego i mrocznego tonu opowieści, jest klamrą spinającą przedstawiony świat w całość, gdzie nic nie jest takie, jak się wydaje, a jedna nierozważna decyzja pociąga za sobą całe domino przykrych konsekwencji.
Dobra, chyba aż za bardzo się rozpisałem. Nie przedłużam więc już bardziej i oddaję głos koleżankom oraz kolegom z redakcji!
Spod pióra Doroty Żak
Podobnie jak Maciek mam problem, żeby ograniczyć moim zdaniem najlepsze growe soundtracki do tylko kilku przykładów (a do jednego to już w ogóle). Dlatego dzisiaj o tych, do których wracam najczęściej, bo po prostu są dobre.
Spędziłam w Skyrimie bardzo dużo godzin, mimo że ani jego fabuła, ani bohaterowie jakoś specjalnie mnie nie porwali (a główny wątek był dla mnie momentami trochę rozczarowujący). Gdybym miała określić, co tak bardzo trzymało mnie przy tej grze, powiedziałabym, że możliwość eksploracji i niesamowity klimat. A nie byłoby tego klimatu bez fantastycznej muzyki Jeremy’ego Soula.
Z jednej strony znajdziemy w nim epicki motyw główny, który przywodzi na myśl przygodę większą niż życie i heroiczne czyny, z drugiej nieco ambientowe kojące melodie, towarzyszące nam przy odkrywaniu świata, z trzeciej ciepło brzmiące dźwięki w karczmach. Nie wspominając już o tym, że sama długość soundtracku Skyrima robi wrażenie i można zanurzyć się w nim na prawie cztery godziny.
Z fantastyki przeskakujemy do science fiction (a może raczej space opery?), żeby zmienić trochę nastrój. Na liście nie może oczywiście zabraknąć muzyki z Mass Effecta, skomponowanej wspólnie przez Jacka Walla, Sama Hulicka oraz Clinta Mansella. Jak powinna brzmieć rozgrywająca się w kosmosie historia, w której ważą się losy wszystkich żywych istot, a wysokiej stawce towarzyszą ludzkie pragnienia dotyczące relacji z innymi? Właśnie tak.
I choć soundtrack momentami obiera różny kierunek (najbardziej słychać różnice między pierwszą a trzecią częścią), to kompozytorzy świetnie poradzili sobie w łączeniu motywów muzycznych i wykorzystywaniu ich w odpowiednich momentach, żeby jeszcze bardziej podkreślić emocje w całej opowieści. Najlepszym przykładem jest tu kawałek zatytułowany Vigil, pierwszy, który słyszymy już w menu jedynki, zanim jeszcze wcielimy się w komandora Sheparda. Vigil powraca w całej serii kilka razy, a po zakończeniu trylogii jest już tak naładowany emocjami i związany z konkretnymi wydarzeniami Mass Effecta, że nie da się go słuchać obojętnie.
Znowu gra osadzona w przyszłości (choć mniej odległej) i znowu soundtrack z ambientowymi (w niektórych kawałkach) dźwiękami. Mój trzeci typ to muzyka z Deus Ex: Human Revolution, która idealnie podkreśla nastrój całej opowieści i obecny w niej temat rozmyślania nad istotą człowieczeństwa. Już dawno straciłam rachubę, ile razy do niej wracałam. A kawałek Icarus to po prostu ciary na plecach za każdym razem.
Spod pióra Michała Kaźmirczaka
W mojej części będzie mocno japońsko – wszystkie poniższe utworzy skomponowane zostały i wykonane przez japońskich twórców. Mam nadzieję, że was to nie zniechęci, ponieważ zaprezentowane przeze mnie przykłady to kawałki naprawdę świetnej muzyki.
Persona 5 to moim zdaniem jedna z najlepszych gier, jakie powstały, a w dużej mierze wpływ ma na to zawarta w produkcji muzyka. Kompozycja stworzona przez Shoji Meguro koresponduje ze stroną wizualną produkcji i nadaje szelmowski, ale jednocześnie bardzo emocjonalny styl całej grze. Zdecydowana większość ze 110 utworów to istne majstersztyki. Praktycznie każdy z nich jest na tyle charakterystyczny, że nawet jeszcze długo po skończeniu gry odsłuchiwanie poszczególnych utworów muzycznych będzie przypominało konkretne momenty w grze i idące z nimi emocje. Do tego dochodzi jeszcze wokal Lyn Inaizumi, która w całej grze (z jednym wyjątkiem) śpiewa po angielsku. Świetnych utworów w Personie 5 jest tak wiele, że trudno mi wskazać najlepszy.
Naginając trochę zasady, wepchnę tu też drugi utwór stworzony przez Shoji Meguro i zaśpiewany przez Lyn Inaizumi. Tym razem Persona 5 Royal, czyli rozbudowana (o jakieś dodatkowe 30 godzin rozgrywki) wersja gry. Dodała ona kolejne 30 utworów, z których kilka to następne perełki. Głównie jednak chcę użyć P5R, żeby pozakażać stylistyczną różnorodność muzyki obecnej zarówno w podstawowej, jak i rozszerzonej części gry. Poniższy przykład jest mocno wyjątkowy w porównaniu do całości soundtracka – jest on utworem z napisów końcowych, a są one w tradycyjnie w serii śpiewane po japońsku. W przeciwieństwie do poprzedniego przykładu, tym razem mamy zdecydowanie bardziej balladowy i melancholijny nastrój.
Pozostajemy w klimatach japońskich – tym razem NieR: Automata od Square Enix. Mimo tego, że cały soundtrack z gry jest poruszający i piękny, to skupić chciałbym się tym razem tylko na jednym utworze – A Beautiful Song, który towarzyszy nam przy jednej z walk. Bardzo uproszczając kontekst: starcie odbywa się w starym teatrze, a naszym przeciwnikiem jest robot, chcący być operową śpiewaczką. Co ciekawe, walka jest mocno zsynchronizowana z muzyką – niektóre ataki przeciwniczki włączają się tylko w konkretnych momentach muzyki.
Wśród fanów gry (a szczególnie muzyki, która wokół niej powstała) popularny jest żart, że Riot Games to świetny producent muzyczny, któremu udało się przy okazji stworzyć także popularną grę. Ciekawe jest też to, że do League of Legends powstaje mnóstwo utworów, jednak bardzo rzadko używane są one w grze (która w końcu przez specyfikę swojego gatunku nie ma za bardzo miejsca na wstawienie soundtracku). Muzyka do LoLa powstaje głównie w celach promocji: nowych postaci, nowych dodatków kosmetycznych albo różnego rodzaju wydarzeń esportowych. Do kolaboracji ściągani są też często znani artyści, jak w przypadku utworu POP/STARS, gdzie śpiewała Madison Beer, Jaira Burns i koreańskie (G)I-DLE. Utwór na YouTube ma już ponad 430 mln odsłuchań.
Ja chciałbym jednak skupić się na konkretnej piosence, do której również ściągnięta została gwiazda, jednak nie śpiewu, a kompozycji. Utwór został stworzony przez Hiroyuki Sawano, który jest twórcą muzyki do bardzo znanych anime, m.in. Attack on Titan i The Seven Deadly Sins. Ta konkretna piosenka powstała do trailera nowych skórek w grze.
Spod pióra Ewy Chyły
Ja w przeciwieństwie do kolegów i koleżanek powyżej nie miałam żadnego problemu z wyborem, nawet chwili wątpliwości. Na soundtracki w grach zwracam ogromną uwagę i muzyka, którą słyszę, ma dla mnie bardzo duży wpływ na rozgrywkę. Zdarzało się, że ścieżki dźwiękowe z aktualnie ogrywanych tytułów katowałam na mp3, zdarzało się też, że żeby grać z satysfakcją, musiałam wyciszać grę i włączać inną muzykę. Zapytana natomiast o dwa najlepsze moim zdanie soundtracki bez zawahania rzucam poniższe tytuły.
Jeśli ktoś nie ma ciar na plecach podczas pierwszych dźwięków tego albumu, to musi oznaczać, że jest blaszanym drwalem i ma trociny zamiast serca. Shunsuke Kida, kompozytor odpowiedzialny za udźwiękowienie Demon’s Souls, zaserwował nam ponad godzinę przepięknych dźwięków, które nawet w oderwaniu od gry dają po prostu kawał przyjemności ze słuchania. Są tu elementy chóralne, jest muzyka prawie sakralna, są emocje, jest ruch, jest historia. Nie jest to może płyta do słuchania pod prysznicem ani przy grillu z kolegami, ale zdecydowanie jest to według mnie jeden z lepszych albumów w ogóle, nie tylko gamingowych. Sztuka wysoka.
Drugi z wybranych przeze mnie soundtracków to coś zgoła innego. Nie jest to to już muzyka poważna jak powyżej, to album z popowymi, często smętnymi kawałkami, znanymi z list przebojów (no może z topki radiowej, może z list przebojów dla smutasów jak ja, którzy na Spotify wybierają playlistę dark deep indie i nurzają się w niej). Na playliście wykonawcy, tacy jak Angus & Julia Stone, Jose Gonzales czy Mogwai – to powinno stanowić znak jakości samo w sobie. I chociaż o grze już dawno zapomniałam, kolejne odsłony mnie rozczarowały, to album z piosenkami dalej do mnie wraca.
Spod pióra Pawła Trawińskiego
Moi przedmówcy zdążyli wymienić już kilka naprawdę rozpoznawalnych i ponadczasowych utworów czy też całych ścieżek dźwiękowych. I choć każdy wspomina, że miał problem z wybraniem tych kilku, to dla mnie wybór był oczywisty, mimo że niektórym może wydawać się kontrowersyjny.
Czwarta część legendarnej serii strategii turowych zebrała niezasłużone słowa krytyki. W oczywisty sposób wynikało to z ogromnych różnic, jakie wprowadziła w stosunku do „trójki”, której fenomenu nie trzeba chyba tłumaczyć. Mimo to uważam „czwórkę” za wyjątkowo udaną część, z interesującymi kampaniami i moim zdaniem najlepszą ścieżką dźwiękową w całej serii. Nie chcę umniejszać przy tym pozostałym częściom, ale operowe wręcz utwory, jakimi raczyła nas czwarta odsłona Heroes, powodowały u mnie autentyczne ciarki. W szczególności utwór The Preserve, będący motywem przewodnim Natury, czyli czwórkowego odpowiednika Sylvanu.
Wybór tej produkcji może wydawać się kontrowersyjny, ponieważ… nigdy sam w nią nie grałem. Mimo to obejrzałem tonę materiału z niej, co pozwoliło mi poznać ją od strony audiowizualnej. I choć w kwestii rozgrywki tytuł podzielił graczy, to niezaprzeczalnym faktem jest, że Death Stranding jest niezwykłą ucztą dla oczu i uszu. I jest to zasługa zarówno kompozytora Ludviga Forsella, jak i rewelacyjnie dobranych licencjonowanych utworów. Takie zespoły, jak Bring Me the Horizon, CHVRCHES czy Low Roar (z którym było trochę kontrowersji, ale gra na pewno pozwoliło usłyszeć nowy odbiorcom i muzykę), wyniosły tytuł na nowe wyżyny. Prym wśród nich wiedzie zaś utwór Path zespołu Apocalyptica, który mogliśmy usłyszeć w zwiastunach.
Spod pióra Danuty Repelowicz
Przed wami tym razem nie jedna, a cała lista gier, które znalazły się na mojej zaszczytnej playliście Game Soundtracks, czyli zbiorze moich ulubionych utworów ze wszystkich gier, które w życiu ograłam (albo przynajmniej chciałam to zrobić). Muzyka jest ważną częścią mojego życia, i równie ważnym aspektem samej rozgrywki. Niezależnie od gatunku i roku produkcji, moje ucho zawsze wychwyci coś godnego zapisania. Oto gry, które okupują największą część mojej listy.
Samurajski slasher Capcoma, który nigdy nie dotarł na zachód, a ja sama odkryłam go dopiero po seansie anime Sengoku Basara. Musiałam się zadowolić gameplayami na YouTube, ale soundtrack to kopalnia perełek, które ucieszą niejednego konesera. Od żywiołowych, dynamicznych kawałków, które łączą nowoczesność z tradycją, po nostalgiczne, klimatyczne ballady – każdy fan gier z Kraju Kwitnącej Wiśni doceni ten soundtrack. Kto przepada za character songami, powinien sprawdzić album z piosenkami wykonanymi przez aktorów dubbingowych najbardziej kluczowych postaci – są naprawdę świetnie wykonane.
Kolejny slasher spod bandery tematycznej sengoku, tym razem od Koei Tecmo. Dokładnie taka sama logika i gameplay jak poprzednik – właściwie można go uznać za klon Sengoku Basara. Jeśli jest jednak coś, w czym mu dorównuje, to zdecydowanie jest to muzyka. Japończycy znów pokazują, że nowoczesność i tradycja nie muszą wcale ze sobą kolidować. Oprócz tego, muzyka jest tu uczestniczką rozgrywki i ma mocny wpływ na historię – temat przewodni nabiera charakteru klanu, którym walczymy w określonej rundzie i opowiada o ich sytuacji na polu bitwy.
Onimusha stoi na absolutnym szczycie moich gamingowych faworytów. Od samurajskiego horroru, który puszcza oko do Kurosawy, przez historyczną dramę, blockbuster aż do shounena – ta seria miesza stylistyki (czasem czuć w niej nawet steampunk!) i motywy z tradycyjną dalekowschodnią duchowością, i nigdy nie daje się zaszufladkować. Dużą rolę odgrywa w tym muzyka, która podąża za zmieniającym się klimatem kolejnych części i nadaje im własnego, unikalnego charakteru.
Gra, dzięki której zapałałam miłością do australijskiego Outbacku i o której z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że „zrobiła mi dzieciństwo”. Jako mała dziewczynka po prostu uwielbiałam odpalać moje PlayStation 2 i błąkać się po pustynnych, piaszczystych drogach łazikiem, odkrywając tajemnice Oceanii w wydaniu Ty the Tasmanian Tiger 2. Wątpię jednak, że robiłabym to z taką samą przyjemnością, gdyby nie pełna luzu i uroku muzyka.
Seria, która oprócz tego, że fabułę traktuje totalnie pretekstowo, ma też jedną z najlepszych opraw muzycznych wśród gier z gatunku symulator lotniczy i to właśnie ona odpowiada w dużym stopniu za grywalność serii. Porywające tematy muzyczne towarzyszą nam w przestworzach, dodając misjom i powietrznym walkom dramatyzmu. Rewelacja.
Konsolowe wydanie Harry’ego Pottera miały ogromne szczęście dostać się w ręce Jeremy’ego Soule, kompozytora, który uchodzi za jednego z najlepszych artystów w branży gier wideo. Jego muzyka z powodzeniem rywalizuje z twórczością kompozytorów ościennej branży filmowej. Najlepiej znany ze swojego soundtracku do gry Mass Effect i The Elder Scrolls V: Skyrim, dla mnie zawsze pozostanie symbolem dzieciństwa, bo napisał jeden z najbardziej bliskich mojemu sercu utworów ze ścieżki dźwiękowej do Harry’ego Pottera i Komnaty Tajemnic. Pozostałe kompozycje jednak nie ustępują mu w niczym i tworzą niepowtarzalny klimat w sam raz do błąkania się po magicznym Hogwarcie.
Jestem fanką gier rytmicznych i ani trochę się tego nie wstydzę. Kolejna pozycja to, moim zdaniem (oj, już słyszę niezadowolone pomruki innych fanów), najlepsza pozycja z gier o uniwersum One Piece, którego także jestem wielką fanką. Gra niestety została wycofana z powodu małego zainteresowania, ale na YouTube dalej można znaleźć niektóre utwory dostępne w grze.
Dlaczego tym razem nie cała seria, Danuta?, spytacie pewnie. Już odpowiadam – o ile pozostałe części także uwielbiam, tak tylko Yakuza 0 jest różnorodna stylistycznie. Pozostałe są mniej więcej jednorodne, a przez to – przynajmniej od strony soundtracku – nie tak ciekawe, jak 0. Tutaj, oprócz standardowych yakuzowych brzmień, znajdziemy też rock n’ rolla, disco i eurobeat, a także kilka innych smaczków, jak nawiązania do kina kopanego. Prawdziwie wielowymiarowy muzyczny portret Japonii lat 80tych.
Słynna międzygwiezdna epopeja Insomniac Studios o losach dwóch kosmicznych maruderów, Ratcheta i Clanka, którzy ruszają ocalić Wszechświat przed niecnymi zamiarami dyktarora Dreka. Oryginalna i fabularnie bogata, jest dla mnie wzorem tego, jak robić dobre science fiction bez zbytniego pompatyzmu. Nie byłaby jednak tym samym bez klimatycznej muzyki, która świetnie ilustruje scenerię światów, na które po drodze trafiamy.
Gra, która na liście znalazła się z tych samych powodów, co jej japońska kuzynka Yakuza – tylko tym razem od strony kulturowej. Sleeping Dogs, policyjno-gangsterska opowieść osadzona w Hong Kongu, ma bogaty soundtrack świetnie ilustrujący wielokulturowy, chaotyczny charakter miasta. Tu zawsze jest co robić i czego posłuchać. Tu obok The Clash usłyszymy też temat główny z Ip Mana, a nawet tradycyjną operę hongkońską, w zależności od stacji, na jaką ustawimy radio w naszej (najprawdopodobnie kradzionej) bryce.
I na koniec Tekken, czyli seria, która wychowała kilka pokoleń. Legendarna bijatyka, która choć uległa zmianom z biegiem czasu, nie zawiodła nigdy pod kątem muzyki. Chwytliwy, różnorodny soundtrack zawsze był znakiem rozpoznawczym Tekkena i nic nie wskazuje na to, żeby cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić. Od nieco jeszcze niewypolerowanych, ale zdecydowanie energicznych kompozycji z lat 90tych aż po na wpół symfoniczny, na wpół elektroniczny szał znany z najnowszych odsłon – ta seria nigdy nie zawodzi i przy okazji jest świetną ilustracją zmieniających się trendów w muzyce do gier wideo.
Wielu autorów