Czas na ostateczne podsumowanie 2021 – najlepsze gry ubiegłego roku. Zobaczcie, jakie produkcje nasza redakcja uważa za niedoścignione w minionym roku.
Spod pióra Michała Chyły
Bardzo łatwo jest mi wskazać najlepszą grę zeszłego roku, mimo iż grałem w naprawdę wiele produkcji na wszystkich systemach obecnej generacji. Pomogło mi w tym coroczne podsumowanie statystyk PlayStation, które wskazało, że zupełnie jak rok wcześniej najwięcej godzin spędziłem z Nioh 2 (tym razem z edycją zrastrowaną na PS5). Ponad dwieście godzin spędzone w tytule Team Ninja w zeszłym roku może nie jest jakimś ogromnym wynikiem, ale druga pozycja na liście, Far Cry 6, dobiła ledwo do sześćdziesięciu godzin. Doskonały system walki, bogaty wachlarz uzbrojenia i technik, w których nowy gracz może łatwo się pogubić, oraz rozkosz płynąca z gry nie tylko solo, ale i online z innymi, a zwłaszcza ciągle wspierająca się w boju międzynarodowa społeczność graczy Nioh to czynniki niepozwalające się oderwać od ekranu niezależnie od zmian pory dnia czy roku. Tak więc to drugi z rzędu rok, w którym ta produkcja króluje na mojej liście i myślę, że strąci ja dopiero Elden Ring (premiera w lutym). Pytanie tylko, czy najnowszej produkcji From Software uda się strącić Nioh z pozycji lidera w mojej liście top wszech czasów w gatunku soulslike. Na szczęście niedługo się przekonam.
Spod pióra Bartłomieja Gawryszuka
Jako redakcyjny miłośnik zombi oczywiście opowiem o Days Gone. Czekałem na tę grę, o, jak bardzo czekałem. Ale jak bardzo kocham dobre gry z umarlakami, tak bardzo nie mogłem sobie pozwolić na konsolę tylko dla tej gry. I tak, może umieszczanie tutaj portu gry sprzed dwóch lat może nie powinno się liczyć. Ale jaki to jest port, proszę państwa! Przygody Deacona zostały z takim kunsztem przerzucone na komputery, że podczas całej rozgrywki prawie zapomniałem, że nie jest to nowiutka gra, ekskluzywna na Steamie. Piękna grafika, porywająca fabuła, poziom wolności wręcz niespotykany w innych grach AAA. Ta gra postawiła poprzeczkę gatunku zombie tak wysoko, że gdy przyszła pora na Back 4 Blood, zastanawiałem się, kiedy dostanę motor do rozjeżdżania zombi…
Spod pióra Michała Kaźmirczaka
Jak już można wnioskować z moich wypowiedzi w poprzednich wpisach podsumowujących, 2021 nie jawił się dla mnie jako dobry rok pod względem gier. Było mało produkcji, na które czekałem, a jeszcze mniej, które uważam za bardzo dobre, dlatego więcej czasu spędziłem na nadrabianiu gier z ubiegłych lat niż na graniu w nowości. To nie jest jednak tak, że nie podobało mi się nic, bo był dwie bardzo dobre gry, na które warto zwrócić uwagę.
Pierwsza z tych gier to kontynuacja bardzo dobrego tytułu z 2018, Pathfinder: Kingmaker, czyli Pathfinder: Wrath of the Righteous. Jest to klasyczne izometryczne RPG, które daje nam pokierować bohaterem, który będzie mógł stać się istotą niemal boską – zarówno dobrą, jak i złą. Cała gra daje graczowi duże możliwości dopasowywania rozgrywki pod swój styl, a także mocno zmienia się w zależności od decyzji, które podejmujemy. RPG nieidealne – posiada pewną liczbę niedoróbek oraz nietrafionych decyzji – jednak wciąż jest to naprawdę dobra produkcja.
Druga gra, o której warto wspomnieć, również jest tytułem RPG, ale mocno różnym od poprzedniego wskazanej przeze mnie pozycji. Tales of the Arise to jRPG ze zręcznościową walką. Bardzo sprawnie łączy elementy sci-fi i fantasy, a chociaż historia opiera się na dość znanych kliszach, to jest bardzo przyjemnie napisana i posiada interesujące zwroty akcji. Produkcja nie dla wszystkich, ale zdecydowanie udane RPG.
Spod pióra Bartka Sobolewskiego
Moim ulubionym tytułem było GTA Definitive Edition.
Dobrze, pośmialiśmy się, a teraz na poważnie. Duże wrażenie zrobił na mnie dodatek do Ghost of Tsushima. Podróżujemy w nim na nową, mniejszą wyspę, z którą mamy wiele wspomnień. Pojawił tam się tajemniczy „odłam” Mongołów. Są pod przywództwem szamanki mieszającej ludziom w głowach. Tak w skrócie wygląda fabuła. Co do mechaniki to nie zmienili nic i dalej jest to ta sama przyjemność. Grafika (oczywiście jak na PS4) jest piękna i dość dobrze dopracowana, a w Trybie Kurosawy możemy poczuć się jak przy klasycznych filmach tego mistrza kina.
Spod pióra Tomasza Siwca
Sobota wieczór. Słone przekąski na stole, a w lodówce chłodzą się… napoje. Duży telewizor, włączona konsola, świeże baterie w padach. Przychodzi mój przyjaciel na wieczorne kooperacyjne granie. Mamy dokończyć Unravel 2, bo w końcu ostatnim razem bawiliśmy się tak świetnie. Zagaduję, że dodali nową grę kooperacyjną i moglibyśmy spróbować, a jeśli będzie słabo, to dokończymy poprzednią. To była bardzo dobra decyzja, bo w It Takes Two wsiąkliśmy bez reszty. Śliczna grafika, łatwe intuicyjne sterowanie, a czasem nawet dość niepokojące sceny budujące napięcie. Mimo prostej i przewidywalnej fabuły bawimy się świetnie i z niecierpliwością czekamy na kolejne spotkanie. Miniony rok był jednym z tych zwariowanych, gdzie czasu brakowało, a ja byłem na etapie nadrabiania tytułów z PlayStation 4. It Takes Two okazało się dla mnie najlepszą grą 2021 roku, a w międzyczasie ogrywałem God of War i The Last of Us, więc konkurencja była spora.
Spod pióra Tomasza Wasiewicza
Jak już pisałem niedawno, rok 2021 był dla mnie jednym ze słabszych w XXI wieku. Nie zabrakło w nim jednak tytułów dobrych, a nawet wyśmienitych. Moim absolutnym zwycięzcą jest Deathloop. Gra dokładnie taka, jak ją sobie wymarzyłem. Idealny spadkobierca serii Dishonored. Mechanika jest dopracowana do granic. Moce częściowo znane z powyższej serii, są jeszcze bardziej podkręcone, a zamiast broni białej skupiamy się na odjechanych pistoletach i karabinach. Połączenie wczesnego dwudziestego wieku, z samoróbkami prosto z własnego garażu, była strzałem w dziesiątkę. To, co jednak odróżnia na plus Deathloop od drugiej gry na D, to humor i niesamowita chemia między głównym bohaterem a zabójczynią polującą na tegoż. Do tego fajnie zrealizowany został motyw dnia świstaka. Rozwiązywanie kolejnych zadań, żeby w jednym przejściu, czterech porach dnia, uśmiercić 8 osób, początkowo wydaje się niemożliwe. Już jednak chwilę później brakuje wam jednego czy dwóch do szczęścia. Jeśli nie graliście, to koniecznie nadróbcie.
Było też kilka dobrych tytułów. Bawiłem się dobrze przy Far Cry 6, niby nic nowego, ale wciąż czas przy niej szybko mija. Marvel’s: Guardians of the Galaxy to tytuł, który przywraca nadzieję na dobrą grę w tym uniwersum komiksowym. Dobra muzyka, ciekawa rozgrywka i świetne dialogi. Kena: The Bridge of Spirits to bardzo udany indyk ze stajni Sony. Nie był może bezbłędny, ale zapewnił wiele godzin godziwej rozgrywki. Ciężko nie wspomnieć o It Takes Two. Chociaż nie ukończyłem jeszcze tego tytułu, to zamierzam to zrobić i uważam, że jako gra platformowa jest bardzo dobra. Superbonusem jest też fakt, że uczy dobrych praktyk w związku, polecam go więc ogrywać w romantycznych parach. Kończy mi się miejsce, więc wspomnę o solidnej, choć nie wstrząsającej posadami, kontynuacji serii Ratchet & Clank czy o świetnym soulslike’u – Returnal. Jak widzicie, jestem dość mocno związany z niebieskimi, ale już na sam koniec dorzucę Pokémony: Shinning Pearl & Brilliant Diamond. Choć to przebudowane wersje gier z Nintendo DS, to nadal przyciągnęły mnie do siebie bardziej niż wszystkie tytułu z drugiego akapitu.
Wielu autorów