Sprawdź najnowsze hity od Guru Gier
Firma Cooler Master dostarczyła do nas produkt, który zdaniem wielu jest sercem całego komputera. Zasilacz kryjący się pod nazwą MWE Bronze 750 V2 to konstrukcja ze średniej półki, będąca w stanie dostarczyć 744 W mocy na pojedynczej linii +12 V. Oprócz przetwornicy DC-DC tajwańska firma zastosowała kilka innych rozwiązań, które z pewnością ucieszą grono konsumentów. Pozostaje jedynie pytanie, czy omawiany produkt ma do zaoferowania więcej niż konkurencja w tym przedziale cenowym? Tę i wiele innych kwestii postaram się ocenić, dokładnie analizując otrzymany model.
Biorąc pod uwagę wszystkie wady oraz zalety, stwierdzam, że mimo wszystko miałem do czynienia z dobrym zasilaczem. Chciałoby się rzec, tylko dobrym, ponieważ za całość przyjdzie nam zapłacić aż 350 zł. W mojej opinii jest to zdecydowanie przesadzona kwota, w zasięgu której znajdziemy lepsze modele innych producentów. Na rynku dostępne są również tańsze propozycje o bardzo podobnych parametrach. Tak więc zasilacz Cooler Mastera jest dobrą konstrukcją, ale nie dobrym wyborem w swojej półce cenowej.
Wymiary:
Moc znamionowa: 750 W
Certyfikat sprawności: 80+ Bronze
Zabezpieczenia: OVP, OPP, SCP, UVP, OTP
Wtyczki: 1x ATX 24-pin, 1x EPS 8-pin, 1x EPS 4 + 4-pin, 8x SATA, 4x MOLEX, 4x PCI-E 6 + 2-pin
Dostarczana moc na poszczególnych liniach:
+12 V: 62 A
-12 V: 0,3 A
+5 V: 20 A
+5 VSB: 3 A
+3,3 V: 20A
PFC: aktywne
Wersja standardu ATX: 2.52
MTBF: 100000 godzin
Rodzaj okablowania: niemodularne
Obroty wentylatora: 800 – 1200 RPM
Łożysko wentylatora: HDB
Dodatkowe informacje: przetwornica DC-DC
Gwarancja: 5 lat
Biorąc do rąk pudełko z logiem Cooler Master o znanej mi zawartości, pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, był sam wygląd opakowania. Nie tylko prezentuje się ono co najmniej schludnie, ale dostarcza nam także najważniejszych informacji w prosty i przejrzysty sposób. Idąc dalej, w kwestii wyglądu samego produktu zdecydowanie nie mam nic do zarzucenia.
Pod tym względem konstrukcja wydaje się stonowana, na boku zostało umieszczone logo producenta oraz nazwa modelu z niewielkimi akcentami w postaci białych pasków. Całość polakierowano na czarno (dotyczy to również wentylatora), a kable nie odbiegają kolorem od reszty. Co więcej, same wiązki zasługują na uwagę, ponieważ płaski kształt oraz minimalistyczny wygląd mogą pomóc w ukryciu ich podczas budowy komputera.
MWE Bronze 750 V2 według producenta jest konstrukcją 750-watową, która może dostarczyć 62 A na pojedynczej linii +12 V. Napięcia +5 V oraz +3,3 V cechują się łączną mocą na poziomie 120 W, -12 V to z kolei 3,6 W, a +5 VSB to moc rzędu 15 W. Ważną kwestią jest także certyfikat. W przypadku tego zasilacza mamy do czynienia z oznaczeniem 80+ Bronze, co wskazuje na efektywność powyżej 85%.
Nie zabrakło również aktywnego PFC i zabezpieczeń w postaci OVP, OPP, SCP, UVP oraz OTP. W mojej opinii nie robi to większego wrażenie, ponieważ zarówno certyfikat, jaki deklarowana moc w przypadku linii +12 V oraz zabezpieczenia są poniekąd swoistym minimum w świecie jednostek PSU. Cieszyć może natomiast dodanie OTP. Jeśli chodzi o aktywne PFC, to mogę powiedzieć jedynie, że dobrze je widzieć, ale nie zrobi ono praktycznie jakiejkolwiek różnicy w komputerze konsumenta. Korekcja współczynnika mocy, bo tak brzmi spolszczone rozwinięcie powyższego skrótu, jak sama nazwa wskazuje, odpowiada za zwiększenie współczynnika odpowiadającego za stosunek mocy czynnej do pozornej. W skrócie: im bliżej mu do wartości 1, tym mniejsze straty w przesyle energii. Jednak i tutaj może pojawić się kolejne pytanie. Czy zatem taki układ nie wpływa korzystnie na nasze rachunki? Odpowiedź może być zaskakująca, ponieważ Polacy nie są obciążeniu kosztami owych strat w przesyle, a korzyści z układy PFC czerpią jedynie elektrownie.
Jeśli chodzi o kwestię zewnętrznej budowy omawianego zasilacza, to jak przystało na tę półkę cenową – jest solidnie. Chciałoby się jednak rzec, że nic poza tym. Co prawda, materiał wykorzystany przy produkcji dolnej części obudowy jest na tyle wytrzymały, że do jego zniekształcenia potrzeba większej siły.
Patrząc jednak dalej, moją uwagę przykuła górna pokrywa, której kształt z łatwością można zmienić, używając jedynie dwóch palców. Musiałem odnotować także małe niedociągnięcia związane z samym lakierem, ponieważ na wspomnianym elemencie widoczne są braki przy łączeniach oraz jeden większy na ściance bocznej. Nie są to oczywiście wady, które można dostrzec bez rozbierania sprzętu, jednak w kwocie powyżej 300 zł takie niedopatrzenie może dziwić.
Czym byłby zasilacz bez kabli? Może inaczej: czym byłby zasilacz bez ładnych kabli? W dobie zestawów, które mają nie tylko pracować, ale również wyglądać, każdy podzespół powinien pasować do pozostałych. Coraz częściej spotyka się więc zasilacze, których wiązki nie rzucają się w oczy ani nie zabierają zbyt dużo miejsca.
Nie inaczej jest w przypadku testowanego egzemplarza, ponieważ zastosowane przewody odznaczają się solidnym wykonaniem, opartym na płaskim okablowaniu w kolorze czarnym. Nie jest to konstrukcja modularna, jednak budowa przewodów znacząco ułatwi ułożenie ich w obudowie.
Ponadto Cooler Master nie zastosował żadnego dodatkowego oplotu, co jest zdecydowanie plusem, im bowiem mniej kable rzucają się w oczy, tym lepiej wygląda nasz zestaw. Jeśli chodzi o samą długość okablowania, to nie odbiega ona od normy, gdyż najkrótsze z nich osiągają wartość 400 mm. Dokładne informacje na ten temat umieściłem w specyfikacji technicznej powyżej.
Mając już z głowy powierzchowną ocenę produktu, można zabrać się za najważniejszą część, czyli analizę wnętrza. Zdejmując wszystkie osłony, stwierdziłem, że w środku panuje generalny porządek. Wszystkie komponenty zostały umiejscowione w ogólnym ładzie, a ich budowa bynajmniej nie wskazuje na słabą konstrukcję.
Zaczynając od strony pierwotnej, już na samym wtyku znajdują się dwa kondensatory typu Y, idąc dalej, napotykamy kondensator typu X, dwie cewki oraz kolejne trzy kondensatory Y. Etap filtracji wygląda więc obiecująco. Jeśli chodzi o mostek prostowniczy, to mamy do czynienia z modelem GBU 808, który został przytwierdzony bezpośrednio do radiatora. Za wygładzanie tętnień napięć odpowiada między innymi kondensator CapXon o pojemności 560 µF, który został przystosowany do pracy maksymalnie w 85°C oraz 420 V.
Zaraz obok znajduje się także układ APFC, gdzie nie zabrakło pasywnego chłodzenia na tranzystorach MOSFET o oznaczeniu JCS18N50FH oraz pojedynczej diodzie Shottky’ego pod nazwą 10f60uhf. W środkowej sekcji swoje miejsce grzeje transformator, którego nazwy ani parametrów nie udało mi się odczytać z uwagi na zasłaniający dostęp radiator tuż obok. W niewielkim odstępie znajdziemy kontroler PWM z oznaczeniem OB2365SP. Dalej napięcie jest prostowane za pomocą czterech diod Shottky’ego, które chłodzi mały odpromiennik ciepła.
Przy tej sekcji znalazł się także moduł konwersji DC-DC w postaci pionowej płytki drukowanej. Znajdziemy na niej trzy cewki, jeden większy kondensator firmy CapXon z oznaczeniem PT015, kilka mniejszych układów tego producenta oraz złącze zasilania wentylatora. Sam moduł konwersji DC-DC jest zdecydowanie dobrym rozwiązaniem, które odpowiada za prawidłową regulację napięć na poszczególnych liniach. Pozostałe podzespoły wspomnianego elementu są niestety przykryte kawałkiem płytki wykonanej z tworzywa oraz miedzianej blaszki, co uniemożliwia dalszą analizę. Na stronie wtórnej również umieszczono kondensatory CapXon, których pojemność zamyka się w 1500 µF.
Patrząc na omawiany zasilacz, po całościowej analizie jego wnętrza muszę przyznać, że mam nieco mieszane uczucia. Głównie dlatego, że aby wprowadzić jedno dobre rozwiązanie, producent musiał oszczędzić na czymś innym, a przypominam, iż mamy do czynienia z konstrukcją za bagatela 350 złotych. Co prawda, mamy tutaj moduł konwersji DC-DC oraz aktywne PFC, jednak zabrakło przede wszystkim lepszych kondensatorów, a wspomniane APFC nie przyniesie nam – użytkownikom – znacznych korzyści.
Warto odnotować fakt, że odpowiedzialny za aktywne chłodzenie wentylator wygląda jedynie na konstrukcję budżetową. Wykonany został z tworzywa przeciętnej jakości, a na jego rewersie możemy zobaczyć naklejkę z logo zewnętrznej firmy. Śmigło zostało połączone z płytką za pośrednictwem 2-pinowego kabla, a obroty zamykają się na 2400 RPM.
Należy dodać, iż w tym modelu za pracę siedmiu łopatek odpowiedzialne jest łożysko HDB, które według producenta ma zagwarantować wydajną oraz cichą pracę. Tą kwestią zajmiemy się oczywiście w dalszej części publikacji.
Zaczynając sprawdzanie potencjału omawianego zasilacza na żywym sprzęcie, miałem dość mieszane uczucia, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co napotkałem w jego wnętrzu. W świadomości pozostawała wciąż myśl, że nie jest to konstrukcja z niskiej półki, więc mam prawo wymagać od niej poprawnego działania.
Procedurę testową rozpocząłem od pomiaru napięć na poszczególnych liniach. Do tego celu użyłem multimetra firmy YATO. Podczas tego procesu skupiłem się na wyłapaniu różnic pomiędzy spoczynkiem a stresem. Do obciążenia jednostki, a co za tym idzie, również samego zasilacza, użyłem jednocześnie uruchomionych programów OCCT oraz FurMark. Oczywiście z góry założyłem, iż same napięcia będą utrzymywane w normie ATX, jednak byłem ciekaw końcowych rezultatów. Wyniki na każdej linii, zarówno w stresie, jak i w IDLE, znajdują się w tabeli.
Jak widać, nie pomyliłem się w swoich spekulacjach, ponieważ jednostka Cooler Mastera bardzo ładnie radzi sobie z utrzymywaniem prawidłowych napięć, które oscylują bliżej ideału podczas stresu. Z pewnością jest to zasługa niezależnej regulacji.
Mając już wyniki pomiaru jednego z ważniejszych aspektów pracy zasilacza, przejdźmy o krok dalej, czyli do testu głośności oraz ogólnej oceny kultury pracy. Zacznę więc od wentylatora, który, jak wiemy, jest konstrukcją zewnętrznej firmy. Prawdę mówiąc, nie zachwycił mnie on już od samego początku, co potwierdziło się w testach. Pomiary zostały wykonane sonometrem DT80 marki Cheerman DT. Odległość urządzenia do środka wentylatora wynosiła 30 cm. Na standardowych ustawieniach, przy pracy w spoczynku, nie mogę powiedzieć złego słowa o generowanym hałasie. Utrzymując obroty rzędu 800 RPM, poziom głośności wybiegał niewiele poza tło.
Sytuacja zmieniła się natomiast pod obciążeniem. Mimo wskazywań decybelomierza na 31 jednostek dźwięk wydobywający się z wnętrza wydawał mi się nad wyraz nieprzyjemny. Nie był to zwyczajny szum, który jest normą podczas pracy wentylatora, ale delikatne terkotanie. Oczywiście nie skreślam przez to od razu całego modelu, bo może być to wina jedynie mojego egzemplarza. Więc jak finalnie oceniam kulturę pracy? Odpowiedź na to pytanie pozostaje jedna – po prostu dobrze. Samo natężenie muszę pochwalić, bo nie odbiega aż tak mocno od poprzednio testowanego modelu, którym była jednostka be quiet!. Oprócz hałasu generowanego przez wentylator w trakcie testów nie uświadczyłem innych źródeł dźwięku dobiegających z PSU.
Na samym początku chciałbym przypomnieć, że tytułowa jednostka zrobiła na mnie dobre wrażenie już po spojrzeniu na opakowanie. Otwierając pudełko, również nie miałem nic do zarzucenia produktowi od Cooler Master, jednak im dalej w las, tym więcej przysłowiowych krzaczków można napotkać. Ogólnie rzecz biorąc, jest to dobra konstrukcja, która posiada wiele atutów, jak wspomniany moduł DC-DC czy płaskie okablowanie.
Wciąż jednak odczuwam nieodparte wrażenie, że całość nie została do końca przemyślana. Owszem, mamy tutaj solidną linię +12 V, która jest w stanie dostarczyć 744 W, jednak analizując wnętrze, można dostrzec kilka braków. Przede wszystkim kondensatory, których użyto to układy CapXon o maksymalnej temperaturze pracy do 85°C. O ile sam limit temperaturowy nie jest aż tak niski i raczej nie wpłynie na potencjalne awarie, o tyle sam producent wytwarza dość przeciętne elementy. Warto wspomnieć jeszcze o niezbyt cichym wentylatorze oraz wpadce podczas lakierowania. To wszystko pozostawia we mnie uczucia swoistego niedosytu.
Krystian Ławniczak