Recenzja filmu Suicide Squad (2021) – Gunn pokazuje Snyderowi, jak to się robi

18 sierpnia 2021,
08:39
Strid

DC zaczyna nowy trend w kinematografii z Suicide Squad według Jamesa Gunna. Film, podobnie jak JL Snyders Cut, jest próbą uratowania marki po fatalnym pierwszym filmie. Czy podebrany z Marvela reżyser Strażników Galaktyki poradził sobie z uniwersum DC? Jeszcze jak!

Legion Samobujców w pełnym składzie

Ani remake, ani reebot. Sequel doskonały. Zostawia to, co najlepsze w pierwowzorze, i naprawia jego błędy. Nie jest to kino idealne, ale grupa popaprańców z Legionu Samobójców wchodzi do czołówki uniwersum DC i wyprzedza Ligę Sprawiedliwości o wiele długości.

9.5 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Obsada
  • Scenariusz
  • Reżyseria
  • Humor
  • Tempo akcji
  • Dobór ekipy antybohaterów
  • Relacje między postaciami
  • Scena po napisach
  • Czasami zbyt duże zagęszczenie żartów

James Gunn zrobił z jednej z najmniej popularnych grup Marvela gwiazdy, które nie tylko stały się rozpoznawalne poza środowiskiem geeków, ale i przyniosły wytwórni spore zyski. Przechwycenie utalentowanego filmowca przez DC i powierzenie mu sequela Legionu samobójców zwiastowało więc, że nowa odsłona spełni oczekiwania fanów w przeciwieństwie to niskich lotów filmu z 2016 roku. Gunn nie resetuje serii, co prawda o wydarzeniach z części pierwszej można spokojnie zapomnieć, ale to, jak zachowują się postacie, które w nim wystąpiły, świadczy o tym, że to nie pierwsze spotkanie ani tym bardziej nie pierwsza wspólna akcja tej ekipy. Ci, którzy zostali w obsadzie, zdają się też dawać z siebie zdecydowanie więcej, ale nowi członkowie ekipy nie ustępują im charakterem.

Live fast. Die clown

Tym razem ekipa wyrzutków z wmontowanymi w czaszki minibombami mającymi zdetonować się, jeśli ci nie wykonają rozkazu, rusza na wyspę Corto Maltese, gdzie doszło do zamachu stanu, w wyniku którego rządzący na niej dyktator wraz z rodziną stracił życie, a jego miejsce zajął nowy. Dyktator Luna to wcale nie lepsza opcja, jest on nie tylko brutalniejszy, ale i nastawiony antyamerykańsko. Wraz z plotkami o tajemniczej broni masowego rażenia, którą przejął krwawy prezydent, rząd USA nie ma innego wyjścia, jak wysłać grupę niedobrowolnych najemników na samobójczą misję. Oficjalnie się nie da, bo sprawa jest dość śliska, o czym przekonujemy się bardzo wcześnie.

Harley Quinn wzruszona akcją ratunkową

Grupę poprowadzi Bloodsport (Idris Elba), który zastępuje Bloodshota (Will Smith nie zagrał ze względu na kolidujące terminy w kalendarzu), i jest to idealna zamiana. Mimo iż Bloodsport i Bloodshot wydają się kopią tej samej postaci (nawet motyw mają ten sam), to jednak Elba zdecydowanie lepiej odnajduje się w roli płatnego zabójcy, który jest w stanie posłać na OIOM samego Supermana. Margot Robbie wraca w jedynej akceptowalnej dla mnie roli w jej wykonaniu – pięknej i charyzmatycznej, oczywiście w pełni szalonej Harley Quinn. Na szczęście bez Jokera Leto, którego to dziewczyna przerosła nie tylko jako postać, ale i aktorka. Harley i Mr. J w formie jak z pierwszego filmu to ze strony Panny Quinsell spory mezalians. Fajnie, że Kapitan Boomerang nie rzuca już metalową wersją australijskiej zabawki, ale faktycznie jest bandziorem stanowiącym realne zagrożenie. Reszta ekipy niezależnie od czasu, jaki spędza na ekranie, również wypada rewelacyjnie, zaczynając od Peacemakera (John Cena) poprzez Polka Dot Mana, a na Ratcatcher 2 kończąc. To, jak grupa indywidualistów dogaduje się ze sobą, jak powstają między nimi specyficzne relacje lub jak zamykają się w sobie, nie dając się zasymilować towarzystwu, aż do końca historii nie tylko nie jest zbędną ekspozycją, ale i przykuwa do ekranu równie mocno, jak główny wątek.

I love the rain, it’s like angels are splooging all over us!

Wizja Gunna nie jest mroczna jak to, co zaserwował Ayre. Umiejscowiona na egzotycznej wyspie, dziejąca się często w świetle dnia i przepełniona akcją oraz humorem opowieść to wybuchowy koktajl. Humor wywodzącego się z wytwórni Troma (Tromeo i Julia, Toxic Avenger) Gunna jest odpowiednio czarny. Należy się więc przygotować na to, że równie często parskniemy śmiechem, co postacie na ekranie trysną krwią, flakami lub ulatującym w przestrzeń mózgiem. Pamiętacie, jak bohaterowie Marvela pobili się w jednym filmie, bo gdzieś w kraju trzeciego świata w czasie ich walki zginął jakiś cywil? No cóż, w Legionie cywile nie tylko umierają masowo, ale reżyser zaserwuje nam szczegółowy podgląd na to, jak giną oraz jak wyglądają po fakcie. Ujęcia dzieci poniżej 10. roku życia dyndających na szubienicy was odstraszają? To zamknijcie oczy na jakieś pierwsze 10 min filmu. Dalej będzie tylko trochę gorzej.

Polka Dot Man

Nie mam nic przeciwko temu, ale tu pojawia się jedyna widoczna dla mnie wada obrazu. Gunn napchał elementów humorystycznych w praktycznie każdą linijkę tekstu w scenariuszu. Jeśli postacie coś mówią, będzie to zawierało żart. Jeśli mamy akcję, będą w niej elementy komedii sytuacyjnej. I na dłuższą metę może to się trochę przejeść. Choć i tak lepsze zbudowanie filmu na czarnym humorze niż na pozbawionych charakteru, wypranych kliszach, z jakich był ulepiony obraz Ayrea. I nie zrozumcie mnie źle, humor zawsze trafia w sedno, tylko godzinny stand-up jest śmieszniejszy niż ten trwający dwie i pół.

I don’t like to kill people, but if I pretend they’re my mom, it’s easy

Na szczęście nic innego nie zawiodło. Nie znajdziemy w filmie dłużyzn, nudniejszych fragmentów, zbędnej ekspozycji czy wątków wciśniętych na siłę. Od początku do końca film jest spójny, wszystko w nim trzyma się kupy, a akcja nie zwalnia. Inna ekipa bohaterów. Ci źli, teoretycznie mniej popularni i mniej lubiani w większości. Wyciągnięci, wydawać by się mogło, na siłę nie tylko z więzienia Belle Reve, ale w niektórych przypadkach z głębin uniwersum DC sprawili się na ekranie dużo lepiej niż czołówka walczących z nimi superbohaterów z obu wersji Ligi Sprawiedliwości. Seans dla fana uniwersum, nie tylko DC, wręcz obowiązkowy.

Strid

Recenzuje komiksy i gry Indie. Fanatyk gatunku soulslike.