Recenzja serialu Fallout – jeszcze jedna opowieść w postapokaliptycznym uniwersum

16 kwietnia 2024,
16:05
Dorota Żak

Wreszcie doczekaliśmy się serialowej adaptacji Fallouta przygotowanej przez Amazon przy udziale Bethesdy. Nie mogliśmy więc długo zwlekać i w maratonie obejrzeliśmy wszystkie osiem odcinków pierwszego sezonu. Sprawdzamy teraz, na ile adaptacja jest udana i co serial robi dobrze.

Power Armor w serialu Fallout

Fallout to porządnie zrealizowany i wspaniale wyglądający serial. Czuć w nim klimat gier i dużo włożonego serca. Pojawia się kilka minusów, ale da się na nie przymknąć oko, bo reszta wiele wynagradza. Polecamy nie tylko fanom Falloutów.

7.5 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru

Recenzję serialu Fallout można by zacząć od wplecenia w któreś zdanie klasycznego dla serii cytatu War. War never changes. Albo od dłuższego akapitu o tym, że nad filmowymi i serialowymi adaptacjami gier wideo wisi często klątwa, przez którą dostajemy nieudane twory i tylko raz na jakiś czas trafia się coś wartego uwagi. Lub nawet od zastanowienia się czy produkcja Amazona zaspokoi wysokie oczekiwania fanów kultowej serii gier. W końcu nie jest łatwo przełożyć kultowego Fallouta na inne medium. A jeśli chcemy stworzyć coś, co zadowoli także osoby niezaznajomione z oryginałem, wyzwanie staje się jeszcze trudniejsze. Tym razem jednak wyszło całkiem nieźle. Serialowy Fallout od Amazona dobrze sprawdza się jako adaptacja i zapewni nam niezwykle przyjemny seans, zachowując klimat oryginału z jego tematyką, estetyką i humorem.

Nowy epizod w falloutowym świecie

W dużej mierze wynika to z podejścia do materiału źródłowego. Na szczęście nie dostajemy kalki jakiejś konkretnej historii z gier, tylko nową fabułę osadzoną w świecie Fallouta. Mamy rok 2296, od Wielkiej Wojny i zrzucenia bomb atomowych minęło 219 lat. Na wyniszczonej i radioaktywnej powierzchni Ziemi kolejne frakcje walczą o przetrwanie, a  pod powierzchnią nieliczni tylko żyją w zabunkrowanych i samowystarczalnych kryptach. Niektórzy z nich, jak Lucy MacLean z Krypty 33 (okolice Los Angeles), wydają się być prawdziwymi szczęściarzami. Niczego im nie brakuje, tworzą spokojną społeczność i czekają cierpliwie na dzień, w którym opuszczą swoje schronienie, aby ponownie zaludnić świat.

Dla Lucy jednak moment wyjścia z krypty nadejdzie dużo wcześniej. Charakterystyczne dla gier z serii Fallout jest to, że w kolejnych częściach główny bohater zawsze czegoś poszukuje. Wodnego czipa, ojca, syna, człowieka, który strzelił mu w głowę, można tak wymieniać. W serialu nie mogło być inaczej. Misja Lucy przypomina tę z Fallouta 3 – dziewczyna musi odnaleźć porwanego ojca, nadzorcę Krypty 33. Na swojej drodze spotka Maximusa, członka Bractwa Stali, który również dopiero co wyruszył w swoją pierwszą ważną podróż i Ghula, łowcę nagród, który pamięta jeszcze świat sprzed apokalipsy. Cała trójka zostanie przy tym wplątana w zdobycie MacGuffina w postaci artefaktu przenoszonego przez uciekiniera z Enklawy. Nie trzeba chyba dodawać, że prawie wszyscy przebywający w ruinach Los Angeles i okolicy chcą dorwać ten cenny przedmiot w swoje ręce.

Bohaterowie serialu Fallout
Amazon / Bethesda

Od questa do questa

Fabularnie Fallout Amazona przeskakuje między trójką głównych bohaterów. Postapokaliptyczne pustkowie to bezlitosne miejsce, niezależnie od tego, kim się jest. W każdej chwili można stracić kawałek ciała, nabawić się choroby popromiennej albo spotkać na swojej drodze bandytów, oszustów i innych oszołomów. Nie wspominając o zmutowanych zwierzętach, i stworach. Nic więc dziwnego, że cała trójka bohaterów serialu równie mocno obrywa w starciu z tym światem. Nikt nie jest niezwyciężony, każdy ma swoje problemy.

Szczególnie ciekawie wygląda to w przypadku Lucy, która dorastała pod bezpiecznym parasolem ochronnym krypty. Poza domem czeka ją duże rozczarowanie, a jej naiwność i otwartość zderzą się z wszechobecną brutalnością i nieufnością. Ella Purnell świetnie to zresztą oddaje, obserwując przerażonymi oczami wszelkie obrzydlistwa i absurdy postapokalipsy. Patrząc na jej działania na ekranie, widzimy dokładnie, w których miejscach oblałaby skill checki, gdybyśmy mieli do czynienia z grą. Poza tym przez jej empatię i entuzjazm łatwo ją polubić, aby później kibicować jej w zmaganiach. Nieco mniej interesująco na początku zapowiada się Maximus, chociaż szybko się to zmienia. Uratowany jako dziecko przez Bractwo Stali już w nim został, ale nie cieszy się tam zbytnią popularnością. Kiedy trafia się okazja zostania giermkiem rycerza, a później zdobycia dla siebie pancerza wspomagającego, Maximus się nie waha. Aaron Moten kreuje bohatera potrafiącego zarówno zrobić coś paskudnego, jak i zreflektować się w odpowiednim momencie.

Ten wątek zresztą wybrzmiewa przez cały serial. Okoliczności wymagają od bohaterów bezwzględności, żeby przeżyć. Trzeba się naprawdę postarać, żeby pozostać wiernym swoim zasadom. Nie wszyscy to potrafią, a inni celowo je porzucają dla zyskania przewagi nad innymi. Nie ma znaczenia czy walczą o lepszy świat, czy tylko chcą zdobyć kilka kapsli.

Rozumie to doskonałe Ghul, trzeci z naszych najważniejszych bohaterów. W tej roli charyzmatyczny Walton Goggins, który całkowicie kradnie show i na pewno stał się już ulubieńcem wielu widzów. Jego postać to bezkompromisowy antybohater, niegdyś popularny aktor westernowy. Momentami go nie znosimy, ale i tak uwielbiamy, gdy pojawia się na ekranie. Wiemy też, jak wyglądało jego życie przed apokalipsą. Wielki majątek i plany żony na wysokim stanowisku w korporacji Vault-Tech odpowiedzialnej za stworzenie krypt nie uchroniły Ghula przed radioaktywnym promieniowaniem, zmuszając go do nieustannego pompowania w swój krwiobieg narkotyków, aby do reszty nie zdziczeć.

Ghul z serialu Fallout
Amazon / Bethesda

Mimo rozbicia perspektywy na trzy postaci i prezentowania na zmianę ich działań, trzeba przyznać, że sposób prowadzenia narracji w serialu przypomina po prostu granie w grę. Dokładniej, ten styl rozgrywki, w którym trochę zwlekamy z dokończeniem głównego zadania, aby zająć się questami pobocznymi. Bohaterowie mają nadrzędny cel, do którego dążą (zdobycie artefaktu i dostarczenie go w odpowiednie miejsce), ale zdarzają im się w tym przerwy. Raz trafią w ten sposób do kliniki, gdzie można sprzedać ludzkie organy za narkotyki. Innym razem wylądują w jednej z krypt i odkryją, jakie dziwne eksperymenty miały tam miejsce.

Coś, co w grze działa na plus i pozwala nam swobodnie eksplorować, w serialu staje się pewnym minusem. Przez przerzucenie głównego zadania na dalszy plan i częste “objazdy” tracimy czasami poczucie, że stawka jest wysoka. Wiemy, że Lucy szuka ojca, a poszukiwany artefakt może odmienić los wielu osób, ale nie czujemy aż tak dużej presji. Fabuła w końcu spokojnie poczeka, aż znajdziemy się we właściwym miejscu, żeby ruszyć dalej.

Power armor jeszcze nie wyglądał tak dobrze

Zdarzające się nierówne tempo i bardziej grową strukturę opowieści rekompensuje nam wizualna strona serialu. Growe Fallouty to rasowy postapokaliptyczny klimat pełen ruin i resztek cywilizacji. Bardzo rzadko jednak widzimy w nich, jak wyglądał świat przed zrzuceniem bomb. Serial wypełnia tę lukę i dla odmiany możemy zobaczyć niezniszczone lokacje w pełnej okazałości. Dobrobyt, w jakim żyje jeszcze-nie-Ghul zaraz zostanie zmieciony z powierzchni ziemi, żeby ustąpić bardziej pesymistycznym obrazom, które kojarzymy z gier. Z jednej strony więc mamy retrofuturyzm przedwojennego świata na skraju zagłady, z drugiej porozwalane resztki budynków i leżące w nich szkielety.

Choć serialowi wizualnie dużo bliżej do Fallouta 4 i estetyki zaproponowanej przez Bethesdę, niż do pierwszych odsłon serii, twórcy naprawdę postarali się, jeśli chodzi o scenografię. Rekwizyty i kostiumy, jakie cały czas są widoczne w kadrze, zostały idealnie odwzorowane i dopracowane w najmniejszych szczegółach. Samo przyglądanie się im to czysta przyjemność. A gdy wkraczają członkowie Bractwa Stali w pancerzach wspomaganych naprawdę trudno odwrócić wzrok. Potężne zbroje T-60 zobaczymy zresztą w scenach akcji. Tych jest w serialu zaskakująco niewiele, ale kiedy już się pojawiają, robią wrażenie dzięki wysokiemu poziomowi realizacji. Twórcy serialu dokładnie odrobili zadanie domowe, nawet system celowania V.A.T.S. dostał swój odpowiednik. Postaci nie spędzają jednak całego swojego wolnego czasu na strzelaniu do innych. Będą też sporo wędrować, choć czasami zastanowimy się czy korzystają z szybkiej podróży. Znowu, zupełnie jak w grach. Patrzenie jak przemierzają kolejne lokacje nie zastąpi jednak frajdy samodzielnej eksploracji, jaką oferują nam Fallouty.

Klimat całej opowieści byłby oczywiście niepełny bez charakterystycznej ścieżki dźwiękowej. Na niej usłyszymy m. in. klasyczne piosenki Johnny’ego Casha czy The Ink Spots, które już wcześniej pojawiały się w różnych odsłonach serii gier. Do tego dorzućmy jeszcze porządną dawkę absurdu i groteski. Świat Fallouta nie traktuje się śmiertelnie poważnie. Oczywiście, sięga po mroczniejsze tematy i zastanawia się nad stanem człowieczeństwa w obliczu postapokalipsy, ale nie stroni od żartów. Momentami ociera się o kicz, przez co nie wszystkie sceny wybrzmiewają równie emocjonalnie.

Booblehead z Fallouta
Amazon / Bethesda

Nie tylko dla miłośników Fallouta

Do tej pory jako fanka serii skupiłam się na serialu jako adaptacji – wychodzi na to, że jest całkiem udana. Teraz trzeba jeszcze zadać pytanie, czy Fallout Amazona ma jakąś wartość dla osób, które zupełnie nie znają uniwersum i szukają po prostu dobrej postapokaliptycznej serii. Pod tym względem jest trochę gorzej.

Głównie chodzi o wspomnianą już strukturę narracji przypominającą czasami odhaczanie kolejnych punktów z dziennika podróży. Pod całą wspaniałą wizualną otoczką znajdziemy niezbyt skomplikowaną i odkrywczą fabułę, cierpiącą czasami na takie problemy, jak choćby pospiesznie poprowadzony wątek romantyczny. Być może więcej czasu ekranowego pozwoliłoby go uwiarygodnić. Ponadto nie wszystkie perypetie bohaterów są równie angażujące – zdarzają się takie, w których pomijalibyśmy dialogi, gdyby były zadaniami w grze. Brakuje także ciekawszych postaci na drugim planie, bo charakter niektórych z nich został ograniczony do tylko kilku cech, przez co nie wszystkie zapadają nam w pamięć. Czasami czujemy, że ich potencjał nie został w pełni wykorzystany, tak jak w przypadku Lee Moldaver, która porwała ojca Lucy.

Te minusy nie przeszkadzają w czerpaniu radości z seansu. Co więcej, serial powinien być zrozumiały dla osób, które nie wiedzą nic o świecie Fallouta. Ekspozycja nie przytłacza i stopniowo dowiadujemy się, jak działa to uniwersum. Nie od razu dostajemy odpowiedzi na wszystkie pytania i musimy trochę poczekać na odkrycie pewnych sekretów, zwłaszcza tych dotyczących Krypty 33. Oczywiście, klimat ze ścielącym się w groteskowy sposób trupem nie każdemu przypadnie do gustu. Zależy też, na ile kupujemy konwencję, w której użycie jednego stimpaka pozwoli szybko się pozbierać po odniesieniu poważnych ran.

Po seansie całości czuć również lekki niedosyt. Growe Fallouty oferują nam o wiele więcej, niż zostało pokazane w serialu, który, choć bardzo porządny, nie jest idealny. Chciałoby się zobaczyć na ekranie więcej różnorodnych lokacji, zmutowanych stworzeń i ludzkich osad. W końcu nie ruszyliśmy jeszcze tylu rzeczy. Co ze szponami śmierci i supermutantami? Miejmy nadzieję, że pierwszy sezon to tylko wstęp i badanie gruntu, a drugi pójdzie już na całość. Końcówka ostatniego odcinka sugeruje nową lokację, gdzie prawdopodobnie przeniesie się dalsza akcja. Jeśli wszystko się sprawdzi, będzie się działo.

Dorota Żak

Na liście jej ulubionych zajęć znajdzie się nałogowe oglądanie filmów, a później opowiadanie o nich każdemu, kto ma ochotę słuchać. W wolnym czasie siedzi gdzieś z kubkiem dobrej herbaty albo kawy. Gdyby do końca życia miała grać tylko w jedną grę, pewnie padłoby na Fallout: New Vegas.