Recenzja Pokémon Legends: Arceus – koniecznie musicie w to zagrać

6 lutego 2022,
22:32
Tomasz Wasiewicz

Fani Pokémonów mają ostatnio dużo powodów do radości. Po szoku spowodowanym brakiem nowego tytułu na premierę Nintendo Switch oraz zawodem nad formą Pokémon: Let’s Go, Pikachu! / Eevee! pojawiły się Pokémon: Sword / Shield w 2019 roku. Później dwa duże dodatki do tegoż. Ostatnio natomiast mamy naprawdę spory urodzaj. Raptem w listopadzie ukazał się remake Pokémon: Shining Pearl / Brilliant Diamond, a w styczniu kolejny nowy, a nawet nowatorski wręcz w serii, Pokémon Legends: Arceus. Zapytacie pewnie czemu nowatorski? Spieszę z wyjaśnieniem!

Główni bohaterowie ze startowymi Pokemonami

Jestem absolutnie zachwycony zmianami wprowadzonymi w Pokémon Legends: Arceus. Uważam, że nie tylko są odważne, ale też dobrze trafione. Przynajmniej u mnie sprawiły syndrom „jeszcze jednego, ostatniego, złapanego pokémona” i gdyby nie inne gry, które mają premierę w nadchodzących dniach, pewnie dalej grałbym, próbując zapełnić w całości Pokédex. Gra ma swoje wady, ale te blakną przy ilości frajdy, którą się ma z ogrywania. Gorąco polecam!

9.0 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Nowe formy przemieszczania się po wyspie
  • Silne powiązanie z Pokémon: Shining Pearl / Brilliant Diamond
  • Możliwość łapania pokémonów bez walki
  • Frajda w najczystszej postaci
  • Godziny gry spędzone na wykonywaniu około stu zadań
  • Żmudne zbieractwo, wymuszone przez grę
  • Niesprawiedliwe walki, w których zbyt często pokémon na 70.–80. poziomie mdleje po jednym ciosie
  • Jeśli ktoś naprawdę musi się do tego przyczepić, to grafika

Zmiany, zmiany, zmiany

Już Sword / Shield pokazały nam, że twórcy chcą wprowadzić zmiany do serii. To, co jednak wydarzyło się w Arceus, to poważna nowość. Po pierwsze trafiamy do świata, w którym pokémony wciąż są nieznane i uznawane za potężne zagrożenie. Po drugie świat oglądamy z widoku trzeciej osoby. Po trzecie przemieszczenie się środkami transportu pozwala nam na dużo swobodniejszą eksplorację niż do tej pory. Praktycznie nie ma elementu mapy, do którego nie otrzymamy w końcu dostępu. Po czwarte nie musimy łapać już pokémonów w walce. Teraz możemy robić to z ukrycia, bez potrzeby wchodzenia w tryb konfliktu. Ot, kucamy w krzakach, skupiamy wzrok na wybranym pokémonie i rzucamy pokéballem albo ciastkiem, czy innym owocem, co ułatwi nam pojmanie. Jak widzicie, zmiany są większe niż w kolejnej odsłonie FIFY.

Szybowanie nad mapą gry

Jak zaczynamy w Arceus?

Wróćmy jednak do początku. Na początku był chaos, a potem spadaliśmy bardzo długo w ciemności. Nagle pojawiła się jasność, a nasz smartfon przeobraził się w dziwne urządzenie telefono-podobne. Lądujemy twardo na plaży. Nie wiemy gdzie, ale wiemy jednak, że nie jesteśmy już w Kansas. W teorii możemy tak prowadzić dialogi, by nie pamiętać czasów sprzed porwania lub opowiadać, jak to w naszych czasach wszyscy żyją z pokémonami w zgodzie. Treści wyborów nie mają co prawda wpływu na rozgrywkę, ale pozwalają nam za to lepiej wczuć się w prowadzoną postać. Wielokrotnie też powtarzane jest to, jak bardzo świat w Arceus różni się od tego, do którego przyzwyczajaliśmy się od dziesięcioleci. Mimo różnic kulturowych szybko zostajemy przyjęci w szeregi grupy ekspedycyjnej i powierzone nam zostaje zbudowanie pierwszego w historii Pokédexu.

Wgląd w kartę z Pokedexu

Tak, pierwszego w historii! Choć Arceus i Shining Pearl / Brilliant Diamond dzielą ten sam świat, to zupełnie nie te same czasy. W tych obecnych jesteśmy częścią Team Galaxy. Oprócz naszej ekipy są jeszcze dwa klany. Jeden wyznaje legendarnego pokémona czasu, a drugi – rzeczywistości. Choć różnią się, to wszyscy chcą zażegnać problemy, jakie nawiedziły ich rodzinną krainę. Boskie pokémony pochodzące w prostej linii od samego Sinnoh wpadły w szał i nikt nie ma pomysłu, jak temu zaradzić. Początkowo członkowie wszystkich trzech grup mają problemy z zaufaniem do nas jako obcego, który spadł z nieba. Mają swoje rytuały i wierzenia, więc trudno im się odnaleźć w tym wszystkim z outsiderem. Na szczęście mamy naturalny talent do pracy z pokémonami i w końcu uda nam się zaskarbić ich przyjaźń.

Wspólny obiad po udanym dniu

Na spotkanie z legendarnymi pokémonami

Zresztą nie tylko ich. Wraz z rozwojem i pomocą dla boskich pokémonów zyskamy szacunek stworzeń, które postanowią wesprzeć nasze starania i podzielą się swoimi umiejętnościami przemieszczania się po krainie. Będziemy w stanie podróżować wierzchem na czymś na kształt renifera, który bardzo szybko biega i jest w stanie podskakiwać. Później przyjdzie nam dosiadać niedźwiedzia umiejącego szukać ukrytych skarbów i, co ważniejsze, zaginionych ludzi. Dalej zyskamy możliwość podróżowania po wodach na grzbiecie ryby. Koci pokémon Sneasler wrzuci nas do kosza umieszczonego na jego plecach i pozwoli nam się wspinać nawet po pionowych ścianach. Zwieńczeniem tego wszystkiego jest szybowanie, dzięki uprzejmości Braviary, orlego pokémona. Mając pomoc ich wszystkich, tak jak wspomniałem, nie ma miejsca, które będzie dla was niedostępne. Z takimi możliwościami bez problemu złapiecie je wszystkie!

W koszu Sneaslera

Uzupełniamy Pokédex

Zachęt będzie znacznie więcej. Mamy około osiemdziesięciu zadań pobocznych, które wymagać będą od nas szukania pokémonów w ich odmianach, płciach czy różnej kategorii wagowej. Do tego, jeśli chcemy korzystać z najlepszych pokéballi oraz prowadzić starcia na wysokich poziomach, musimy zwyczajnie uzupełniać pokédex. Aby to zrobić, musimy sprawdzić wymagania odnośnie do każdego z pokémonów z osobna. Należy je łapać, pokonać danym typem, na przykład ogień wodą, schwytać je z ukrycia lub w nocy albo zobaczyć, jak używają jakiegoś specjalnego ciosu. Ważne, żebyśmy odblokowali łącznie dziesięć takich wyzwań, i pokémon zaliczony! Jedni pomyślą, że to grind, ale ja czerpałem z tego mnóstwo radości. Przede wszystkim z łapania na różne sposoby. Faktem jest, że chwytamy pokémony masowo, liczone w dziesiątkach sztuk, dla tego samego rodzaju, zupełnie inaczej niż do tej pory.

Lista złapanych Pokemonów

Pokémon kontra pokémon

Jest też trochę zmian w samej walce. Po pierwsze teraz, jak zdobywamy nadmiarowy atak lub umiejętność, to ręcznie musimy wejść w ustawienia i go aktywować. Gra nie pyta nas, czy chcemy go wymienić na już istniejący. Dodatkowo możemy pójść do trenera w wiosce Galaxy Team i nauczyć naszego pokémona czegoś, czego sam by nie posiadł. Nie jest to taka swoboda, jak korzystanie z dysków TM w poprzednich odsłonach, ale warto z tego korzystać. Dodatkowo gdy gramy danym pokémonem, ten zdobywa ekspertyzę w używaniu konkretnego ataku. Od tego momentu możemy użyć jego formę zwinną (ang. agile), która zadaje mniej obrażeń niż regularna umiejętność, ale przyspieszy nasz ruch w turze, lub formę silną (ang. strong), która odwrotnie – zada więcej obrażeń kosztem prędkości tury. Przeciwnicy często z tego korzystają, używając pierwszego ataku, żeby przyspieszyć i zaraz zadać drugi silny, praktycznie nas pokonując i nie dając nam szansy na naszą turę. Warto więc się tego nauczyć, by i samemu sprawnie tak operować. Dużo też zależy od tego, czy chcemy jakiegoś pokémona dodać do naszej drużyny, czy ostatecznie pokonać. Dla każdego z podejść użyjemy innego typu danego ataku. Możliwości jest naprawdę sporo.

Pokemon atakujący stylem silnym

Czy na legendę można narzekać?

W ogóle jest to też pierwsza gra w serii, w której praktycznie nie przywiązałem się do swojego pierwszego, wybranego pokémona. Tych jak zwykle mamy trzy: płomiennego Cyndaquil, wodnego Oshawott oraz latającego i roślinnego Rowleta (znanego z serii dostępnej obecnie w serwisie Netflix). Ja wybrałem tego ostatniego, gdyż wydawał mi się najsilniejszy i taki faktycznie był do samego końca. Sytuację jednak zmieniły pokémony Alpha. To jeszcze potężniejsze i dużo większe rozmiarem wersje znanych stworzeń. Ich złapanie często jest niezwykle trudne, ale daje dostęp do pokémonów potężniejszych, na dużo wyższych poziomach niż te obecnie posiadane. Opłaca się więc skupić na nich, złapać je jak najszybciej i jak najwięcej. Nie zmienia to faktu, że przez to zmieniałem stworzenia jak rękawiczki, zwłaszcza w drugiej połowie gry. Z drugiej strony, hej, dzięki temu gra była mniej nudna, bo ciągle poznawałem nowe ataki i umiejętności, do samego końca.

Walka alpha Lickitungiem

Można, Arceus ma wady

Warto tu wspomnieć o dwóch największych wadach tytułu: tworzeniu przedmiotów oraz nierównych walkach. Przez to, że to początki koegzystencji ludzi z pokémonami, Arceus wprowadza tworzenie pokéballi, bo te w teorii są trudnym towarem do kupna. Oczywiście gra w końcu pozwoli nam je kupić, ale pieniędzy nie jest też jakoś specjalnie dużo, a będziemy ich potrzebować na nowe umiejętności czy kontrowersyjny pomysł ograniczenia pojemności plecaka i bardzo drogie zwiększenie tejże. Lepiej więc zbierać surowce i samemu tworzyć sobie wszystko, co potrzebne. Niby pięknie, ale potrzebujemy ich takie ilości, że spędzamy żmudne godziny tylko na zdobywaniu rud metali i lokalnego rodzaju żołędzi. Pokéballi potrzebujemy setki, a nawet tysiące. Składniki na kryształy wskrzeszenia i napoje lecznicze też się trudno zdobywa, a że walki są lekko niesprawiedliwe…

Na grzbiecie pomocnego rybiego Pokemona

Co w sumie jest mało powiedziane. Często walka z pojedynczą Alphą to koszt padnięcia nawet pięciu z sześciu prowadzonych pokémonów, by ją złapać. Kiedy indziej pokémon na drugim poziomie jednym ciosem pokonywał mojego na czterdziestym. Czemu? Nie umiem pojąć. Ogólnie te prowadzone przez AI są dużo skuteczniejsze od tych sterowanych przez gracza. Tak że jeśli nie chcemy co chwila wracać do obozu, by wyleczyć pokémony poprzez sen i zmianę pory dnia, to musimy zużywać mnóstwo składników. Nieraz dosłownie wyłem ze złości w domu. Po jakichś dwudziestu godzinach przywykłem i tylko szaleńczo się śmiałem… Czemu zatem grałem dalej?

Pozowane zdjęcie ze znajomym z innej gry

Jak oceniam nowe Pokémony?

Bo to mimo wszystko niesamowicie wciągający tytuł. Mówi to osoba, która raptem tydzień wcześniej skończyła Shining Pearl, a więc pełna pokémonowego zbieractwa. Nie zmieniło to jednak nic z tego, że przez tydzień od premiery nie żyłem niczym innym jak posuwaniem do przodu fabuły i łapaniem nowych pokémonów. Nawet mając ich ponad 150, kiedy zobaczyłem nowego, którego jeszcze nie miałem, piszczałem z radości (sąsiedzi musieli mocno przeżywać ostatnie dni). Tak że kiedy postanowiłem, że ukończę tytuł przed premierą Dying Light 2, nie potrafiłem przejść obojętnie przed złapaniem jeszcze jednego, a potem jeszcze jednego, a potem jeszcze! Wspominałem, że Arceus i Shining Pearl dzielą świat, nie byłem jednak gotowy na to, by złapać pokémona, z którym bardzo zżyłem się w tym drugim – pingwina iście królewskiego, Empoleona. Była też pozostała startowa dwójka, również przez mnie złapana. Te smaczki sprawiały, że wciąż znajdywałem nowe żołądki na kolejne porcje serniczka!

Łapanie Pokemonów z ukrycia

Na zakończenie warto wspomnieć o grafice, która niektórym wydaje się brzydka. Tak szybko jednak się o tym zapomina, że wręcz reaguje się na momenty, kiedy zwyczajnie zachwycamy się wykreowanym światem widzianym z nowej perspektywy. A na pewno ja tak robiłem. Ta gra to największa ilość dobra, jakie od dziesięcioleci serwują nam Pokémony. To czysta, skondensowana radość z obcowania z tymi niesamowitym stworzeniami w ich naturalnym środowisku. To nauka tego, które są przyjazne, które wrogie, które trzeba nakarmić, a które nakłonić do współpracy. To niezwykły tytuł, obok którego żaden fan Pikachu i spółki nie może przejść obojętnie. To też gra na długie godziny, także po obejrzeniu napisów końcowych! Dlatego polecam go wam, również teraz, kiedy właśnie wyszedł Dying Light 2, za chwilę premiery Horizon Foribben West, Elden Ring, GRID Legends czy Total War: Warhammer 3.

Na grzbiecie lokalnej wersji renifera

Tomasz Wasiewicz

Przede wszystkim jestem graczem. Uwielbiam fantastykę w każdej postaci. Od książek, przez filmy, muzykę, komiksy, po gry. Jestem niepoprawnym kolekcjonerem, zwłaszcza jak gry mają w zestawie steelbook. Zapraszam na mój Instagram po więcej szczegółów. Mimo kariery zawodowej związanej z innymi tematami najbardziej lubię rozmawiać o grach. To jak, pogadamy?