Recenzja książki Miłość, śmierć i roboty. Oficjalna antologia – literacki kolaż przyszłości

21 sierpnia 2022,
16:16
Wielu autorów

Zapewne nie zaskoczy nikogo fakt, że Miłość, śmierć i roboty to marka, która od pierwszej chwili budzi we mnie skojarzenia ze sztuką wizualną. Gdy więc dowiedziałem się o istnieniu antologii będącej pierwowzorem dla najlepszego moim zdaniem sezonu pierwszego, byłem w gęstym szoku. Bo oto staje przede mną możliwość podejścia do tych błyskotliwych historii z nowej perspektywy. Czy jest sens zapoznawania się z tymi opowieściami, gdy znam ich przebieg? Otóż tak, a rekomendacja Jakuba Ćwieka z tyłu okładki nie ma w sobie krzty zakłamania.

Kadr z odcinka „Sonnie ma przewagę"

Muszle na plaży – do tego Tim Miller porównał zaistnienie tego zbioru. Unikatowe okazy, które zamiast zostać w kieszeni, wylądowały na Netflixie. Zatem ich dobór nie jest oczywiście przypadkowy. Reżyser Deadpoola jako wieloletni czytelnik zdołał wyselekcjonować te opowiadania, które zapisały się w jego pamięci na dłużej. Takie, których zaprezentowanie szerszej publice nie mogło obyć się bez dozy misyjności.

Obserwacja zwierząt w dziczy

Istotnie, sugestia Tima Millera ze wstępu, aby o lekturze myśleć jak o obserwowaniu zwierząt w dziczy, ma pełną rację bytu. Jedne opowiadania puszą się jak paw, ujawniając więcej różnorodnych szczegółów, gdy inne kłębią się w dobrze już nam znanym kształcie. Nigdy nie ma tu jednak mowy o żadnej nudzie, a każde spotkanie w tej literackiej puszczy zdaje się być inne. Ujawniwszy pierwotny kształt sprzed translacji na język animacji, najwięcej w moich oczach zyskały Mechy Steve’a Lewisa. Raczej standardowy odcinek wypełniony akcją staje się bowiem dramatyczną relacją z wojny o domostwa, gdzie narracja z analitycznym zacięciem przeskakuje między rodzinnymi farmami. Nie zważając na specyfikę słowa pisanego, dynamikę zachował także Świadek autorstwa Alberto Mielgo. Gorączkowe opisy miejsc i akcji nadrabiają w tym przypadku wizualny chaos adaptacji.

Kadr z odcinka „Świadek"
Świadek (2019), reż. Alberto Mielgo. Netflix.

Myślę, że całość lektury spełniła swój gdzieś tam predestynowany cel. Alastair Reynolds już na stałe zagości na moim czytelniczym radarze, a Za szczeliną orła i Błękit Zimy to fragmenty zbioru, które zdołały zachwycić mnie ponownie, potwierdzając teorię o uniwersalności niesamowitych opowieści. Muszę pochwalić również jakość tłumaczenia Wojtka Cajgnera, którego dobór słów nie wybijał, a podkreślał wydźwięk poszczególnych historii.

Ale tak to jest ze sztuką

Przekładanie jakichkolwiek historii na język innego medium działa na zasadzie wymiany. Otrzymując, zawsze oddajemy coś w zamian. To ta druga strona, której oblicze poznajemy już w pierwszym opowiadaniu, czyli Sonnie ma przewagę. Opisy walki stają się jedynie namiastką niesamowitych wizualiów, ruchu czy tempa wyprowadzanych ciosów. Ten taniec bólu na ekranie pozostaje introspektywnymi opisami obrażeń narratorki bądź adwersarza. Jest to uniwersalna bolączka, której efekty widać dobrze również przy takich historiach jak Martwy punkt czy O wykorzystaniu zmiennokształtnych. Przy powrocie do tego samego materiału koroduje także humor. Zabawne opowiadania Johna Scalziego niezmiernie tracą, gdy żarty opowiadane są po raz drugi. Choć ten konkretny punkt nie jest raczej winą autora z oczywistych względów. Natomiast niezmiennie Miłość, śmierć i roboty. Oficjalna antologia to śmietanka pisanego science fiction. Zbiór jakościowy, który z powodzeniem nadawałby się na licealną lekturę szkolną, gdyby tylko nie zabetonowany system, wykluczający pewne gatunki z samego faktu przynależności. Pozostaje zwiedzać fikcyjne pojutrze w nadziei na lepsze jutro.

Z innej perspektywy: Paweł Trawiński

Zbierając się do czytania antologii Milość, śmierć i roboty, miałem niesłusznie mieszane odczucia, które szybko zostało rozwiane przez wstęp do książki. Przyznaję bowiem, że nie pamiętałem, że serial Netflixa powstał na podstawie opowiadań, a nie vice versa. Obawiałem się, więc, że opowiadania bazujące na odcinkach będą płytkie. Cieszę się jednak, że byłem w błędzie. Choć i tu znalazło się parę gorszych utworów.

Zaczynając od łyżki dziegciu w tej może nie beczce, ale chociaż antałku miodu, w ogóle nie przypadły mi do gustu trzy opowiadania napisane w formie dramatu (lub jego okolic), choć ciężko winić tu autorów. Ten specyficzny gatunek literacki ma to do siebie, że najlepiej wypada adaptowany, trudno bowiem w nim o dogłębne budowanie świata przedstawione. I tak jak Martwy Punkt był mi obojętny również w formie krótkometrażowej, tak nie mogę nadziwić się jak płasko w porównaniu ze swoimi graficznymi siostrami wypadły Trzy Roboty i Świadek. Cieszy, więc fakt, że otrzymały tak świetne adaptacje na srebrnym ekranie.

Po środku skali znalazły się opowiadania po prostu przyjemne, nie wnoszące nic więcej niż to co pokazał Netflix, ale wciąż pozostające uroczymi i przyjemnymi w odbiorze historiami. Tu myślę przede wszystkim o Historiach alternatywnych i Gdy jogurt przejął władzę. Oba opowiadania są wybitnie krótkie, w zasadzie będące jeden do jednego scenariuszem adaptacji, ale mimo to chce się je czytać. Muszę natomiast do tego „środkowego” worka wrzucić Mechy. Samo opowiadanie zmienia zupełnie ciężar historii przedstawionej na ekranie, ale ma jedną istotną dla mnie wadę – jest twardym weapon fiction. Maniacy broni będą w siódmym niebie, ale dla mnie opisy uzbrojenia na dodatek rozciągnięte niemiłosiernie w najdłuższym opowiadaniu w tomie, były barierą, przez którą czytanie historii Steve’a Lewisa szło mi opornie.

Kadr z odcinka „Udanych łowów"
Udanych łowów (2019), reż. Oliver Thomas. Netflix.

Pozostałe opowiadania na szczęście wypadają już tylko lepiej i dzięki nim mogę z czystym sumieniem nazwać antologię Miłość, śmierć i roboty dobrą, miejscami nawet bardzo dobrą, lekturą. Perły pokroju Za szczeliną Orła czy Błękitu zimy nabrały jedynie blasku na papierze, jednak najbardziej docenić muszę te historie, które wcześniej odebrałem raczej neutralnie bądź nawet źle. Sonnie ma przewagę Petera E. Hamiltona zrzuca bowiem akcyjny płaszcz adaptacji i pozwala mi poznać lepiej świat przedstawiony, tym samym zrozumieć realia toczonej opowieści. Oczywiście samo starcie bestii nie jest tym samym bez wizualiów, ale to nie jest ono jedyną osią tej historii. Udanych łowów Kena Liu już na ekranie telewizora błyszczało, ale możliwość zanurzenia się głębiej w bogaty folklor państwa środka, pozwoliła mi raz jeszcze i ze zdwojoną siłą poczuć nieodwracalne skutki industrializacji i kapitalizmu. Jako ostatnią historię chciałbym wyróżnić jeszcze Wysysacza dusz, który w końcu nabrał dla mnie sensu. I choć nie jest to historia zmuszająca do rozważań, to w formie literackiej pozwala zrozumieć, o co w właściwie w niej chodzi i robi to w przyjemny sposób.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o samej szacie graficznej książki. Miłym smaczkiem są trzy symbole pojawiające się na rewersie każdej strony tytułowej. W przyjemny sposób nawiązują do serialu Netflixa, jednocześnie będąc minimalistycznym i zgrabnym opisem historii. Żałuję jedynie, że na okładkę zdecydowano się wrzucić kadr z Sonnie ma przewagę, zamiast pozostać w duchu minimalizmu i umieścić piktogramy na monochromatycznym tle. Jak jednak wiadomo, książki nie należy oceniać po okładce, a jej treści i tę mogę z czystym sercem polecić każdemu fanowi serialu, jak i opowiadań ze świata fantastyki naukowej i nie tylko.

Wielu autorów

Dziennikarski dream team. Najzabawniejsza redakcja w galaktyce. Najlepszy zespół, na jaki możesz trafić w swojej ulubionej grze multiplayer. Namaszczeni przez Guru Gier. Mówią na nas różnie. Zawsze jednak sprowadza się to do tego samego: niezależnej zgrai szaleńców-pasjonatów, którzy postanowili wspólnymi siłami odbetonować polską skostniałą branżę dziennikarstwa gamingowego.