W ramach kontynuacji redakcyjnych wypadów na konwenty nasza delegacja wybrała się z krótką wizytą na pierwsze Gliwickie Dni Fantastyki. Chociaż nie spędziliśmy na Arenie Gliwice wiele czasu, wyciągnęliśmy z programu ile tylko się dało, a GDF-y szybko udowodniły, że warto zjawić się na nich nawet na kilka godzin. Zapraszamy na relację!
Tym razem nie mieliśmy okazji spędzić na konwencie całego weekendu – na GDF-ach byliśmy tylko w sobotę, ale od rana do popołudnia zdążyliśmy sprawdzić, co konwent ma do zaoferowania. A miał sporo – prawdopodobnie więcej, niż się spodziewaliśmy, biorąc pod uwagę ograniczony czas, a z pewnością o wiele więcej w perspektywie całych trzech dni.
Arena Gliwice przywitała nas porannym spokojem i pustkami na sali wystawców. Od samego początku dnia trwały jednak punkty programu, w tym panel „Złe City – miasto jako matecznik grozy”, w trakcie którego Kazimierz Kyrcz, Michał Stonawski i Feranos porozmawiali o mieście jako źródle grozy i pisarskiej inspiracji. Ciemne uliczki, mroczne zaułki, stare kamienice i ponure blokowiska, jak wyjaśnili paneliści, stały się scenerią strasznych historii w ramach postępu cywilizacyjnego. Ich potencjał wynika między innymi z faktu, że groza, aby działać, musi być prawdopodobna. Miasta zaś są z natury niebezpieczne, przepełnione obcymi nam ludźmi – nieznane czai się za każdą ścianą i za każdym rogiem. Co więcej, z mieszkańcami miast większość z nas najlepiej może się utożsamić. W trakcie panelu posłuchaliśmy o tym, jak groza operuje wszechobecnym poczuciem niepokoju, które w mieście wywoływane jest przez hałas, długotrwały stres, sytuację ekonomiczną, ciągłą obecność ludzi i jednocześnie samotność. Groza miejska w literaturze (i, oczywiście, w innych mediach) nie daje nam zatem poczucia bezpiecznego strachu i może właśnie za to ją kochamy.
Warto zauważyć, że panele na GDF-ach odbywały się w blokach dwugodzinnych, dzięki czemu starczyło nam czasu na dyskusję i opowieści o prawdziwych morderstwach i innych, mocno niepokojących wydarzeniach z polskich miast. Wiedzieliście, że w Opolu jakiś człowiek skręcał karki gołębiom na oczach przypadkowych osób? Teraz już wiecie. Najważniejsze, co wynieśliśmy ze „Złego City” to jednak dobre pierwsze wrażenia. Było merytorycznie, inspiracyjnie i ciekawie, ale była też przestrzeń na luźne historie i ciekawostki. W skrócie, paneliści dostarczyli bardzo dobry punkt programu.
W kontekście miejskiej grozy w trakcie panelu zaprezentowana została książka City 5. Antologia polskich opowiadań grozy wydawnictwa Forma.
Na GDF-ach nie zabrakło też miejsca na kwestię kreowania uniwersów fantastycznych, która jest ostatnio poruszana zwłaszcza w kontekście wielkich platform streamingowych i ich podejścia do decyzji castingowych w produkcjach fantasy. Tak było i tym razem – Marcin Sergiusz Przybyłek w trakcie prelekcji „Światotworzenie na poważnie, czyli nie tak prędko z tymi mrocznymi elfami” podszedł jednak do tematu w formie subiektywnego, ale opartego na żelaznej logice poradnika dla autorów. Co bardzo doceniam, prelegent zaznaczył na wstępie, że oczywiście można tworzyć światy wewnętrznie niespójne, o ile taka jest konwencja i jasno to sygnalizujemy. Ale jeśli założeniem jest, że uniwersum ma być wiarygodne i koherentne, musimy pamiętać o tym, że klasyczne, pseudo-średniowieczne światy fantasy oparte są na ksenofobii. Podróże są długie i bardzo uciążliwe, społeczności mocno odosobnione od siebie nawzajem, a mieszanie się ras i kultur zachodzi w dużo mniejszym stopniu, niż we współczesnych metropoliach. Jak zauważył Przybyłek, żyjemy w paradygmacie drużyny fantasy złożonej z przedstawicieli różnych ras (jak we Władcy Pierścieni lub Icewind Dale Trilogy), przez co łatwo nam zapomnieć, że nie jest to reguła w skali świata, a interesujący wyjątek, dowód przekraczania granic i przeciwstawiania się powszechnej ksenofobii.
Jak więc stworzyć fantastyczne uniwersum, które ma sens? Zacząć od początku, czyli charakterystyki planety, klimatu, pór roku, zjawisk pogodowych i tego, jak warunki kształtują miejscową ludność oraz specyfikę fauny i flory. Z tego następnie wypływają rytuały, tradycje i zwyczaje społeczności, tworzące się frakcje i konflikty. Do tego dochodzi magia – musimy zastanowić się, jak działa i jakie ma ograniczenia. W skrócie, musimy myśleć o konsekwencjach światotworzenia. Jeśli w uniwersum fantasy zjawiska nie są wyjaśnione, prowadzi to nie tylko do wewnętrznej niespójności, ale też do spłaszczenia istotnych kwestii społecznych, dla których fantasy jest idealnym settingiem.
Co ciekawe, Przybyłek daje osobom decyzyjnym w kwestii światotwórstwa w nowych serialach fantasy znaczący kredyt zaufania. Prelegent wierzy w dobre intencje twórców, w przeciwieństwie chociażby do Krzysztofa M. Maja, który podczas wykładu o zbliżonym temacie na Wrocławskich Dniach Fantastyki podkreślał cynizm korporacji i celowe podsycanie kontrowersji. Fakt pozostaje jednak taki, że reprezentacja może przecież być robiona znacznie lepiej – zarówno pod względem spójności świata przedstawionego, jak i dobra reprezentowanych grup.
W trakcie konwentu starczyło nam też czasu na inne atrakcje, w tym prelekcję „Więcej, niż tylko rozwałka – drugie dno kaiju eiga, japońskich filmów o potworach”, którą przygotował Julian Marcinów z Japonia z głową. Wykład o Godzilli i reszcie gigantycznych monstrów świetnie przedstawił konteksty kulturowe i symbolikę w filmach – niestety była to jedyna prelekcja z bloku audiowizualnego, w której mogliśmy uczestniczyć. Następnym razem mamy nadzieję załapać się także na gamingowe punkty programu. Impreza trzymała poziom, dlatego jestem pewna, że na GDF-ach były też wartościowe rozmowy o grach.
W międzyczasie udało nam się napatrzeć na niezmiennie jeden z najciekawszych elementów konwentów, czyli cosplaye. Tutaj serdecznie pozdrawiamy przede wszystkim Powrót Bractwa Śródziemia!
A jak to na konwentach, wśród zachwytów zdarzają się też rozczarowania. Bez wchodzenia w szczegóły – udane panele to zwykle te, których goście dzielą się nie tylko własnymi opiniami, ale także opowiadają o doświadczeniach. Jeśli już jednak opierają cały temat na tychże opiniach, to warto, by się one różniły, prowadziły do konfrontacji punktów widzenia, może chociaż oferowały inne podejście do tezy. Słowem, cokolwiek. W innym przypadku panel staje się mało ciekawym dla uczestników kręgiem wzajemnego poklepywania się po plecach.
Oprócz tego było parę potknięć organizacyjnych, które jednak zdarzają się zawsze, a zwłaszcza przy pierwszych edycjach imprez. Tym bardziej jesteśmy ciekawi przyszłorocznych Gliwickich Dni Fantastyki! Jeśli tylko damy radę, nie omieszkamy wybrać się na nie z redakcyjną delegacją. Zapraszamy też na naszego Instagrama, gdzie na bieżąco dzielimy się wrażeniami z wyjazdów!
Kaja Piaścik