Recenzja The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom – okiem niefana

2 czerwca 2023,
00:29
Tomasz Wasiewicz

Nie grałem w żadną z gier z serii sprzed Switcha. Przy zachwycie nad Breath of the Wild skusiłem się na nią. Posłuchałem mądrych ludzi, kupiłem tylko dla tego tytułu Pro Controller i się odbiłem. Trzy razy. Tym razem jednak nie miałem wyjścia i musiałem ten nowy tytuł przejść. Spędziłem w nim 70 godzin i co nieco wiem. Chcę jednak, żebyście wy wiedzieli, z czyim zdaniem przyjdzie się wam mierzyć w tym tekście. Jeśli szukaliście pełnych zachwytu trzech stron A4, to nie ten adres. Tutaj znajdziecie spojrzenie fana gier w otwartym świecie jako gatunku. Tylko tyle i aż tyle.

Link próbujący złapać Zeldę

Nowa Zelda bardziej przypomina mi Minecrafta niż ostatnie odsłony serii Assassin’s Creed, Cyberpunka czy Wiedźmina 3. To produkcja, która daje wam prawie nieskończone możliwości twórcze, jednocześnie będąc na poziomie fabularnym kompletnie nijaką. Jakiekolwiek z zadań nie da wam żadnych emocji. No może poza wkurzaniem się na teksty niektórych bohaterów, w tym tytułowej Zeldy. Przynieś, zanieś, pozamiataj, tylko nie tu, gdzie ci pokażemy na mapie. Zupełnie gdzie indziej. Gdzie? Znajdź to sobie sam. Dla ludzi, którzy chcą grę przejść, zagłębić się w historię, to będzie tytuł kiepski. Dla tych z was, którzy cenią miliony przedmiotów do poniesienia, z których zbudujecie jeżdżącą zgniatarkę przeciwników czy wielkiego robota strzelającego laserami, to raj. Tears of the Kingdom robi dobrze tylko tę drugą rzecz, a zatem nie może być dla wszystkich. Stąd niższa ocena niż zapewne się spodziewaliście.

8 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Setki godzin robienia tego, co tylko sobie wymyślicie
  • Największa gra, jaką możecie odpalić na Nintendo Switch
  • Za każdym razem możecie odkryć coś nowego
  • Przy tej liczbie aktywności, na pewno znajdziecie coś, co się wam podoba
  • Gra zaskakuje nowościami, nawet po kilkudziesięciu godzinach
  • Potworna nuda fabularna
  • Grind, grind, grind – zbieraj wszystko w ogromnej ilości, a i tak zawsze będziesz mieć za mało
  • Bardzo łatwo coś przegapić – w moim przypadku dom dla Linka
  • Jeśli widzisz recenzje z ocenami 10/10, spodziewasz się gry dla wszystkich. To nie jest gra dla wszystkich

Krótka lekcja historii

Patrząc po moich znajomych, mogę chyba śmiało założyć, że w naszym kraju nie ma dużo wieloletnich fanów marki. Jasne, każdy słyszał o Zeldzie, ale większość zaznajomiła się dopiero z pierwszą odsłoną wydaną na Nintendo Switch, którą była The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Tutaj mamy do czynienia z bezpośrednią kontynuacją. Jeśli jednak wgryziecie się w temat, okaże się, że ta informacja nie jest aż tak oczywista, jak moglibyście myśleć.

Okazuje się, że w historii serii było kilka Linków oraz sporo Zeld i to po prostu zbieżność imion. Czy w związku z tym, że w tym przypadku jest inaczej, powinniście znać część pierwszą? Pierwsze głosy w sieci donosiły, że i owszem. Ja jednak mówię, że nic bardziej mylnego. Przede wszystkim Nintendo przygotowało świetne wprowadzenie fabularne, które możecie obejrzeć poniżej. Niestety tak jak i gra, tak to wideo jest wyłącznie w języku angielskim. Wierzę jednak, że świetnie sobie poradzicie. Po drugie zaś, fabuła jest tak mało ważna w tej grze i tak nudna, że spokojnie możecie ją sobie odpuścić i zająć tysiącem (dosłownie) innych rzeczy.

Przyjemny początek

W grze z 2017 roku odrzucił mnie już samouczek. Poza tym ta otwartość świata, mnogość możliwości i ta naprawdę ogromna, ogromna piaskownica, to nie było coś, na co mam zwyczajnie ochotę. Nie chodzi nawet o to, że koniecznie muszę być trzymany za rękę, ale jednak „masz tu cały kontynent, baw się dobrze”, to trochę za duża swoboda. Bronie rozpadały się po paru uderzeniach. Wszędzie pusto, przeciwnicy niezwykle silni. No nie, po prostu nie zaiskrzyło między nami.

Inaczej sprawa ma się w Tears of the Kingdom. Mamy spory obszar, ale dość zamknięty, który stanowi nasze wprowadzenie do historii, ale też prezentuje nowość, którą są podniebne wyspy. W ogóle muszę przyznać, że jak na tak olbrzymią grę i ilość nowości prezentowanych w tych pierwszych dziesięciu godzinach, to tytuł zaskakuje nimi do samego końca. Gdybym miał oceniać produkcję wyłącznie po czasie spędzonym w samouczku, przyznaję, sam dałbym 10/10. Byłem zachwycony. Później jednak przyszło rozczarowanie, ale o nim później.

Link oglądający zachód słońca

Co u Ciebie nowego, Link?

Główny zły, budząc się ze swojego tymczasowego grobu, rzucił klątwę na całe królestwo Hyrule. Wiążą się z tym dwa ważne wydarzenia. Jedno, wszystkie bronie pokryły się nieusuwalną, magiczną patyną, co mocno zaniżyło ich jakość bitewną. Nawet najpiękniejsze miecze wyglądają, jakby wyciągnięto je z dna oceanu, po wiekach pobytu w słonej, morskiej wodzie. Drugie, co jakiś czas pojawia się Krwawy Księżyc. Podczas tego wydarzenia wszystkie zabite stwory zostają wskrzeszone. Dotyczy to też minibossów. Trzeba więc uważać, bo raz zdarzyło mi się pechowo ubić gagatka tuż przed księżycem i nie zdążyłem dobrze zebrać tego, co z niego wypadło, gdy musiałem bić się z nim ponownie.

Zrobiłem wprowadzenie o broni, związanej z jedną z umiejętności, ale powinienem zacząć od głównej atrakcji, zanim przejdę do tej magicznej sztuczki. Jest nią Ultrahand (tłumacząc z angielskiego – Ultra/Super ręka). Za jej pomocą przeniesiemy dowolny ciężar i skleimy ze sobą dwa przedmioty, z czego jeden może być już posklejany z innych rzeczy. Możemy w ten sposób budować niesamowite konstrukty. Zaczynamy skromnie – tutaj tratwa z żaglem, tam wagonik kolejki z napędem wiatrakowym, a gdzie indziej most sklecony z kilku desek. Na koniec gry będziecie w stanie budować gigantyczne roboty czy praktycznie niepowstrzymane pojazdy.

Krwawy księżyc

Dalej mamy już lekko zapowiadaną możliwość łączenia broni lub tarcz z innymi rzeczami, w tym innymi broniami! I tak, możecie do miecza oburęcznego przykleić tarczę, zyskując możliwość blokowania, inaczej niedostępną. Możecie do tarczy dodać broń, by podczas bloku zadawać obrażenia. Ale też możecie dodać broń do broni, żeby zrobić mocniejszy oręż albo pokryć go diamentem i zwiększyć jego wytrzymałość, czy stworzyć katanę z ogona przeciwnika. Jak we wszystkim tutaj, dostępne są nieskończone konfiguracje.

Niedocenione umiejętności magicznej ręki

Link potrafi też cofać przedmioty w czasie. Dzięki czemu zbuduje sobie windę albo przepłynie rzekę pod prąd. To jedna z dwóch umiejętności, do których się nie przyzwyczaiłem i zapominałem o tym, by z nich korzystać, a potrafią być niesamowicie przydatne. Drugą z nich jest, w wolnym tłumaczeniu, wniebowstąpienie. Nasz bohater potrafi przenieść się przez nawet bardzo dużą pionową przestrzeń nad głową. Nie zawsze to działa, potrzebne są do tego płaska powierzchnia wejścia i wyjścia w linii prostej. Nie zliczę, ile razy głowiłem się nad rozwiązaniem łamigłówki, zanim wpadłem na to, by skorzystać z czegoś tak prostego jak to.

Link podróżujący przez materię

Ostatnią umiejętność możecie łatwo przegapić, gdyż jest dobrze schowana w podziemiach. Za jej pomocą szermierz w zielonym kubraczku może zapamiętywać swoje kreacje stworzone ultraręką. Możliwe jest też zapisywanie ich do ulubionych, co jest bardzo przydatne przy ilości kombinacji i kreacji, które przyjdą wam do głowy. Możecie potem odtworzyć projekt w kilka sekund, automatycznie. Jeśli materiały są dostępne, konstrukt powstanie z nich. W przypadku, gdy choćby jednego brakuje, za każdy brakujący element możemy zapłacić energetyczną rudą. Wystarczy mieć jej zapas, by stworzyć najbardziej skomplikowane rzeczy z powietrza.

Wszystkie te wspaniałości i cuda są możliwe teraz, a nie były dostępne wcześniej, gdyż już na samym początku gry z naszej ręki zostaje skwarka i zastępuje ją magiczne przedramię pierwszego króla Hyrule. Skąd się wzięło i dlaczego czasem świeci, to zagadki, które rozwiązywać będziemy przez całą rozgrywkę. Poznamy też Zonai, rasę stworzeń, które dawniej zamieszkiwały latające wyspy. Niestety nie ma już ich z nami. Pozostały po nich wyłącznie ruiny i maszyny, automaty, które przekazują nam wiedzę. Aktywuje je wyłącznie nasza ręka, dlatego nikt nie wiedział, że one w ogóle działają.

Wybór broni ręcznie robionych

Tak w powietrzu, jak i pod ziemią

Wspomniałem o latających wyspach. Do tych dostaniemy się dzięki wieżom z wyrzutniami. Najpierw musimy je odblokować, potem za ich pomocą zeskanować teren, co pozwoli nam na korzystanie z mapy na tym obszarze, a na końcu możemy szybować w dowolnym kierunku. Oczywiście, o ile wcześnie zdobędziemy lotnię. Co nie jest tak oczywiste, gdyż internet mówi, że wielu graczy miało problem z jej znalezieniem. Praktycznie do każdej wieży przypisany jest zestaw wysp, pomiędzy którymi będziemy się przemieszczać niejako od początku do końca drogi. To taka duża zagadka przestrzenna z bonusami.

Natrafimy też niejednokrotnie na ziejące (dosłownie!) dziury w ziemi, które powstały, gdy główny zły budził się do nowego nieżycia. Potraktujcie je jak zielone rury z Mario, które przenoszą was do podziemi. A tam? Tam jest ciemno, bardzo ciemno, ale za to znajdziecie w Otchłani najbardziej wartościowe przedmioty. To tutaj wykopiecie wcześniej wspomnianą energetyczną rudę, która dla mnie funkcjonowała jako waluta pozwalająca powiększyć baterię, którą Link nosi przy pasku, a która zasila wszelkie konstrukty Zonai, jakie stworzymy.

Skanowanie terenu

Do oświetlenia Otchłani potrzebujemy specjalnych kwiatów w dwóch rozmiarach. Wiadomo, większy kwiat – większy zasięg oświetlenia. Możemy też się wspomóc świetlistymi korzeniami, które jak wieże na powierzchni odkryją dla nas część mapy, a jednocześnie zapewnią oświetlenie. Ponownie, aktywować je można tylko za pomocą magicznej ręki. W podziemiach znajdują się też skarby, do których mapy znajdziemy w skrzyniach ukrytych w powietrznych wyspach. Takim skarbem może być na przykład zielone wdzianko Linka z Breath of the Wild czy nawet wcześniejszych odsłon!

W Otchłani wszystko jest straszniejsze, a potwory mocniejsze. Czerwona, oblepiająca maź powoduje, że serca z życiem naszego bohatera zamieniają się w kamień. Trzeba wtedy stanąć w świetle korzeni lub zjeść odpowiednie jedzenie, które te serca ponownie robi dostępne do napełnienia witalnością. To zdecydowanie lokacja głównie dla mocno rozwiniętych postaci. Warto jednak tam zaglądać na szybkie wypady po nowe ubrania czy po zapas rudy. To tam też znajdziemy słynną Majora’s Mask!

Garderoba Linka

Jak żyć droga Zeldo, jak żyć?

Macie za sobą już całkiem sporo akapitów, a ja nie mam poczucia, że zdążyłem wam opisać tę grę. A gdzie jeszcze opis uczuć związanych z tym wszystkim? No nic, wróćmy do konkretów. Link może podróżować pieszo, szybować na lotni, jeździć konno albo stworzonymi przez siebie pojazdami. Możecie też latać balonem, stworzyć własne rakiety i szybowce napędzane wiatrem. Zbudujecie też superdługą drabinę z kłód, która pozwoli wam wspiąć się na powietrzne wyspy. Założycie wózek na tarczę albo nawet wagonik kolejki górniczej, by stworzyć deskorolkę. W ostateczności zbudujecie sobie robota, którym będziecie się przemieszczać.

W grze uświadczycie setki zadań, które w większości nie dadzą wam żadnej satysfakcji, bądź zaoferują nagrodę tak śmiesznie nieznaczącą, że będziecie kwestionować, czy warto było czymkolwiek się zajmować. Wśród moich najbliższych na długo pozostanie hasło, że w skrzynce było pięć strzał. Co było nagrodą za rozwiązanie zagadki logicznej, która to zajęła mi pół godziny. Tak, dobrze się domyślacie, zdarzyło się to więcej niż raz. Dzięki tak niskiej motywacji może się zdarzyć, że o fakcie, że Link może posiadać własny dom, dowiecie się z filmików zamieszczonych w sieci – tak było w moim przypadku. Spędziłem 70 godzin w grze i nie odkryłem tego zadania.

Link podróżujący na deskorolce

W ogóle mnóstwa rzeczy możecie zwyczajnie nie znaleźć. Zadania z obwoźną orkiestrą, które pozwoli wam ulepszać swoje ubrania. Ukrytych sklepów z fantastycznymi zbrojami. Nie wymyślicie odpowiedniej kombinacji przedmiotów pozwalających stworzyć lepszej jakości bronie. Nie spotkacie słynnych przeciwników takich jak Lynel. Nie wpadniecie na to, jak zrobić z tarczy deskorolkę. Nie ogarniecie, jak działają automaty na kulki z przedmiotami i wiele, wiele, wiele innych.

To nie jest gra dla starych ludzi

Jak wieść gminna niesie, Zelda nie rozpieszcza i nie wskazuje dokładnego miejsca, gdzie należy się udać w sprawie zadania. Co ciekawe, znacznik pojawia się na mapie, ale w zdecydowanej większości wskazuje miejsce powrotu do zleceniodawcy, a nie to, w którym trzeba coś zrobić. Zdarzyło mi się też niejednokrotnie, że opis zadania, przykładowo mówiący, że coś znajduje się na południowy zachód od wioski, nie był poprawny. Wtedy trzeba było krążyć, by znaleźć właściwy punkt.

Mapa wycinka świata Hyrule

Trzeba sporo się nakombinować, żeby stworzyć przedmioty o dużej wartości ataku czy obrony. Oprócz tarczy, broni do walki wręcz i łuków mamy trzyczęściowy strój. Aby zdobyć ciekawsze ubrania, należy się mocno natrudzić. Każdy taki element otrzymujemy na niskim poziomie ochrony szermierza. W celu ulepszenia garderoby trzeba konkretnie się nabiegać, gdyż ilość komponentów potrzebna do tego przyprawia o zawrót głowy. Podobnie jest z rozwojem postaci. W tym wypadku musimy odnajdywać świątynie, dość dobrze widoczne z odległości. Tylko potrzebne ich jest całe mnóstwo. Rozwiązanie zagadek przestrzennych w czterech z nich pozwala ulepszyć postać o jedno serce lub jedną piątą paska staminy.

Świątynie w zdecydowanej większości różnią się od siebie znacznie, jeśli chodzi o stawiane przed nami wyzwania. Za każdym razem testują inne rozwiązania i ich kombinacje. Czasem zdarzy się, że w środku czeka nas wyłącznie nagroda. Jednak w takich przypadkach zazwyczaj wyzwaniem jest samo dotarcie do świątyni. Niestety w 99% skrzyń będących ekstra zadaniem wewnątrz znajdują się tak marne nagrody, że często w drugiej połowy gry je odpuszczałem. Te minuty kombinowania, klejenia, cudowania nie były warte skrzyni z pięcioma strzałami…

Skrzynia z dziesięcioma strzałami

Wieje tu nudą

Gra jest na setki godzin, posiada ogromną liczbę zadań. Tylko co z tego, skoro każde jest absolutnie nudne. W głównej osi fabularnej księżniczka Zelda ma kłopoty. Link traci wszystko, co uzbierał w Breath of the Wild, i ponownie zaczyna od zera. Czy w tym wszystkim imię głównego złego ma znaczenie? Nie bardzo. Zaraz po wielkim wydarzeniu z początku rozgrywki jesteśmy rzuceni na wyspę i gra skupia się na innych rzeczach. Jasne, aby obejrzeć napisy końcowe, trzeba tego złola załatwić, ale wszystkie te filmiki i rozmowy są tak na maksa sztampowe, że szybko traci się nimi zainteresowanie. W tle są grane jakieś dramaty, ale ciężko z kimkolwiek sympatyzować.

Sama Zelda brzmi dla mnie tak źle w kontekście tego, co się dzieje, że w pewnym momencie wręcz poczułem, że wcale nie chcę jej ratować. W ogóle audio w tej grze jest dziwne. Część dialogów jest udźwiękowiona, część nie. Link jest niemową. Czasami dostajemy miks, w którym najpierw leci w pełni zagrany filmik, by za chwilę czytać tekst kontynuacji konwersacji. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Jak wielkim bohaterem byśmy nie byli i tak wszyscy wykorzystują nas jako chłopca na posyłki. Przypominam, że właśnie uratowaliśmy królestwo. Nieważne, przynieść mi tu pięć miodów, bo inaczej nigdzie z tobą nie pójdę. Tylko na jednej nodze!

Wyzwanie świątynne z lawą

Nie można odmówić Zeldzie tego, co w niej dobre

To jest tak naprawdę Minecraft dla zaawansowanych. Ilość elementów, z których można budować, powala. Mnogość kombinacji łączenia żywności, części potworów, rud żelaza, liści i czego tam nie ma, jest nie od ogarnięcia dla zwykłych śmiertelników. Maszyny, które możecie zbudować nie tylko do transportu, ale i walki. Moja ściana na Facebooku zalana jest filmikami ludzi, którzy robią cuda, a które mi nie przyszły do głowy. Część z nich próbowałem odtworzyć, ale z przykrością stwierdzam, że bezskutecznie. Także tutaj ogranicza was wyłącznie nasza wyobraźnia. Pytanie, czy lubicie takie kombinowanie. Bez tego nie pojedziecie daleko, bo gra jest dość wymagająca, jeśli chodzi o walkę.

Trzeba pochwalić ogrom świata. Oprócz terenu znanego z poprzedniej odsłony doszły powietrzne wyspy i tak samo duży obszar podziemi. Nie mam na potwierdzenie tych słów twardych dowodów, ale tak jak powietrzne wyspy zwiedziłem wszystkie, Hyrule w 70–75%, tak Otchłań dosłownie liznąłem. Wpadałem tam od punktu do punktu, robiąc wyłącznie zadania główne i trochę bawiąc się w poszukiwacza skarbów. Przypominam, że w grze spędziłem 70 godzin. Zadań pobocznych zrobiłem pewnie z promil. Myślę, że kolejne 70 godzin mogłoby mi nie starczyć na wszystko. Zatem jeśli skusicie się na zakup, to spokojnie możecie odpuścić sobie inne tytuły. Nie zdziwiłbym się, gdyby wśród moich znajomych były osoby, które przez najbliższy rok będą grały tylko w Zeldę.

Imię dla konia

Musicie sobie odpowiedzieć na jedno, zaje***cie ważne pytanie

Czego oczekujecie od gier?

Wartkiej akcji?Nie ten tytuł. Walka jest, ale mało dynamiczna, bazująca głównie na wymyślaniu lepszych sposobów eksterminacji. Jest możliwość bloku, parowania, uniku. Odniosłem jednak wrażenie, że nie jest to preferowana metoda.
Eksploracji?Będziecie zachwyceni!
Zagadek przestrzennych?Nie znajdziecie obecnie lepszej produkcji.
Fabuły?Szukajcie dalej.
Wielu godzin z jednym tytułem?Macie to jak w banku.
Różnorodności?To dość dziwne, ale mimo ilości opcji, które tutaj macie, jeśli takie mechaniki was nie kręcą, to będziecie niesamowicie znudzeni i sfrustrowani.

Nowa Zelda nie jest grą dla wszystkich, jak sugerują wysokie oceny w sieci. Jest grą dla konkretnej grupy odbiorców. Fani gier, na maksa wyciskających soki z 10–12 godzin, które są potrzebne do ich ukończenia, odbiją się od tej produkcji, właśnie dlatego, że jej przejście zajmie im rok jak nie więcej. Zaryzykuję stwierdzenie, że to tytuł wyłącznie dla ludzi, którzy czasu na granie mają naprawdę sporo. Bo oni wyciągną z niej wszystko, co najlepsze, i będą się super bawić. Czujcie się ostrzeżeni.

Klasyczne wyposażenie na tle świątyni

Jest jeszcze jedna kwestia, której do tej pory nie poruszyłem. Fabularnie budujemy drużynę bohaterów. Postacie te biegają z nami i walczą oraz wspomagają nasze poczynania umiejętnościami specjalnymi. Sęk w tym, że czasem są bardzo pomocni, a kiedy indziej, i to zdecydowanie częściej, są jak kurczaki bez głów. Nie atakują przeciwników, uciekają od Linka, nie pozwalając mu skorzystać z ich mocy. To bardzo irytuje, bo z jednej strony mamy potęgę dostępną na nasze skinienie, a z drugiej jest to tylko ułuda.

Ostatnie słowo

Dobra, kończę, bo i tak strasznie się rozpisałem. Czy Tears of the Kingdom jest grą wyjątkową? Jest, bez dwóch zdań. Czy jest ładna? Ma momenty, ale to wciąż Switch, nie oczekujcie więc cudów. Czy miałem problemy techniczne? Nie, żadnych. Grałem głównie w trybie dokowania, z obrazem na telewizorze, ale spędziłem też kilka ładnych godzin z konsolą w rękach. Na pewno Pro Controller rządzi i gra na nim jest dużo przyjemniejsza. Czy jest produkcją doskonałą? Nie jest i daleko jej do takiej. Czy powinniście w nią zagrać? Skorzystajcie z tabelki powyżej i odpowiedzcie sobie sami!

Tomasz Wasiewicz

Przede wszystkim jestem graczem. Uwielbiam fantastykę w każdej postaci. Od książek, przez filmy, muzykę, komiksy, po gry. Jestem niepoprawnym kolekcjonerem, zwłaszcza jak gry mają w zestawie steelbook. Zapraszam na mój Instagram po więcej szczegółów. Mimo kariery zawodowej związanej z innymi tematami najbardziej lubię rozmawiać o grach. To jak, pogadamy?