Codzienna dawka planszówkowych nowin!

Wracaj do nas regularnie i bądź na bieżąco!

Recenzja Lacrimosa – prawie jak Mozart Schrödingera

3 września 2023,
21:39
Daniel Brzost

Gracze, zjednoczeni w koterii życzliwych mecenasów, pomagają pogrążonej w żałobie wdowie w dziele dokończenia słynnego requiem, bawiąc ją historiami o Wolfgangu Amadeuszu, jednocześnie zapędzając do roboty kompozytorów.

Recenzja Lacrimosa

Jak zrobić dobrze skalujące się euro? Ograniczasz interakcję do niezbędnego minimum i możesz spać spokojnie. Aby nie wystraszyć co drażliwszych graczy, rywalizacja o palmę pierwszeństwa przy tworzeniu requiem przebiega w ten niemal zawoalowany sposób przez promowanie kompozytorów, przy czym gra bardzo dba o to, żeby nikt nie odszedł bez jakiejś nagrody. Ta produkcja jest dla graczy niemal zbyt łaskawa. Każdy może zostać solistą na swojej prywatnej scenie. Nikt nie lubi, kiedy mu przeszkadzają w farmieniu punktów zwycięstwa.

8 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Oryginalne podejście do tematu
  • Klimatyczne, estetyczne wykonanie
  • Mechanika wyboru sposobu zagrania karty
  • Prosty i efektywny deckbuilding
  • Łatwe w opanowaniu zasady
  • Tworzenie kombosów
  • Budowanie silniczka
  • Soundtrack
  • Typowy dla euro brak klimatu
  • Szczątkowa interakcja

Lacrimosa to najlepsza planszówka, do której scenariusz zgodziłby się napisać Christopher Nolan. Czegoś w stylu Memento po tym suchym jak pieprz eurasku to się nie spodziewałem. Otwieram pudełko, a tu wyskakuje z niego gra prowadzona na dwóch planach czasowych. Na jednej części planszy Mozart już umarł i nie żyje, a na innej baluje sobie w miastach i na dworach osiemnastowiecznej Europy w towarzystwie sponsorów.

Lacrimosa elementy

Uwielbiam takie szalone patenty. Gra w budowanie silniczka za pomocą restrykcyjnego deckbuildingu jest jednocześnie biografią w stylu wczesnego Guya Ritchiego. Wiem, że to tylko pozory, przerost złudzenia formy nad mechaniką, ale takie „Lock Stock & Two Smoking Violins” to ja szanuję.

Wszystko inne w grze to schematyczne do znudzenia euro, w którym wygrywa się na punkty po piątej rundzie. Nagła śmierć dotyczy tu tylko Mozarta. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest złe euro. Ciężarem Lacrimosie najbliżej do Tiletum. Co prawda nie ma tu pewnej kombogenności, za to gra oferuje pełniejszą kontrolę nad rozgrywką.

Lacrimosa nie jest dziełem geniuszu, ale na pewno wytworem bardzo dobrego rzemiosła

Muszę pochwalić (acz z pewną rezerwą, bo swoje ma za uszami) wydawnictwo Galakta za jakość wydania Lacrimosy. Dwuwarstwowe planszetki graczy, które składają się w stylowy notes są fenomenalne. Plansza jest bardzo gustownie ilustrowana, a przy tym czytelna, kojąca zmysły euroentuzjastów stonowanymi beżami.

Drewniane komponenty aż błyszczą niemiecką niezawodnością. Tektura jakościowo taka, że państwo byś mógł z niej postawić. Planszetki pysznią się szczelinami do wsuwania kart, wycięciami toru opowieści do przekładania tradycyjnych kosteczek, frymuśnym kształtem otworów na portmonetkę toru dochodu, wyżłobieniami do umieszczania kafelków kompozytorów. Czysta ekstaza estetycznej funkcjonalności.

Lacrimosa planszetka

Tylko ten klimat który tak bardzo jest, że go właściwie nie ma i jak w każdym kompetentnym euro, emanuje suchością strefy umiarkowanej. W rezultacie nastrój musieliśmy stworzyć sobie sami. Za każdym razem, kiedy ktoś wystawiał dzieło Mozarta, puszczaliśmy odpowiedni kawałek. Playlista tworzyła się w trakcie gry. Jedna z bezcennych okazji, żeby posłuchać czegoś więcej niż nieśmiertelnej składanki „The best of…

Podczas akcji podróży zachęcamy do podzielenia się krótką opowiastką o kompozytorze. Ktoś zmyśli coś na poczekaniu, inny wygoogla ciekawostkę. W zależności od towarzystwa, te głupotki wahają się od pouczających i edukujących anegdot do historyjek typu: „Osuszyliśmy raz z Wolfgangiem w Insbrucku butelczynę reńskiego i potem… budzi nas kaczka rzępoląca na harfie.”

Recenzja Lacrimosa to nie czas na łzy

Planszową spuściznę po Amadeuszu ogarnia się za pomocą bardzo prostych, logicznie ze sobą powiązanych akcji odpalanych przez bardzo sprytne zagrywanie kart dwoistej natury. Streszczanie instrukcji byłoby jak przepisywanie partytury, a wirtuozi są od grania, nie od przynudzania

Lacrimosa karty

Instrumentem oddanym w ręce graczy jest zestaw dziewięciu kart. W trakcie rozgrywki wskazane jest wymienienie części z nich na lepsze, co daje dostęp do bonusów, większej liczby akcji oraz obfitszych zysków.

Karta może być zagrana jako akcja lub jako zasoby zbierane na koniec rundy. Dokonuje się tego w przepięknie efektowny sposób, przez wsunięcie jej w szczelinę na górze lub na dole planszetki. Koszulkujących karty z marszu informuję, nie zabezpieczam moich kart. Czy się zmieści, trzeba wybadać empirycznie.

Z ryneczku poza coraz lepszymi kartami wspomnień do robienia całej roboty, można nabyć karty dzieł, które z rundy na rundę zwiększają koszt, zapewniane bonusy oraz wartość w punktach zwycięstwa. Przy okazji są świetną ściągawką z dzieł Mozarta. Można je wystawić ku uciesze gawiedzi i rozmaitym zyskom lub sprzedać za sutą zapłatę w bonusach, awansach na torach oraz punktach zwycięstwa.

I tu ciekawostka z pogranicza klimatu. Odtworzenie dzieł sakralnych nie przynosi pieniężnego zysku, bo według autorów, w tamtych czasach nie zadzierało się z kościołem.

Jeżeli myślicie, że muzyka sucha być nie może, jesteście w błędzie

Tourneé po zakątkach kulturalnej mapy Starego Kontynentu przynosi jednorazowe bonusy z kafelków odwiedzanych miast oraz inwestycję w przyszłość, czyli warunki zdobywania dodatkowych punktów zwycięstwa z pozyskanych kafli dworów.

Kafelki, które leżakują za długo, przekręcane są na bardziej apetyczną stronę. W Lacrimosie cierpliwość połączona z planowaniem podróży potrafi popłacać. Co ciekawe, każdy z graczy przesuwa znacznik Mozarta po planszy według swojego widzimisię, więc biedny kompozytor nigdy nie wie, w którym miejscu skończy rundę. Dla graczy też to może być niemiłym zaskoczeniem, bo podróże w tej grze potrafią sporo kosztować.

Panel Gracza Lacrimosa pieniądze

O pieniądze w Lacrimosie, podobnie jak w światku sztuki XVIII wieku, nie jest łatwo. Podróże, zamawianie kolejnych utworów, opłacanie kompozytorów celem ukończenia requiem sporo kosztuje. Gwarantowany dochód jest niewielki, trzeba budżet łatać koncertami, sprzedażą partytur, chałturami w miastach. Co jak co, ale realia finansowego stanu przedzawałowego człowieka kultury i sztuki, to Lacrimosa oddaje po mistrzowsku. Dukaty jedną dziurą kieszeni fraka wpadają, by zniknąć w drugiej, znacznie większej.

Nic w maszynerii napędzającej tryby gry nie wygląda na wciśnięte na siłę tylko po to, żeby było bardziej mózgożernie. Nie trzeba tu planszowego geniuszu, żeby szybko wdrożyć się w rozkminianie korzystnych sekwencji akcji. Dobra gra pozwala ci zdecydować, czego pragniesz i wybrać narzędzia, aby to zdobyć. W Lacrimosie nie musisz dyrygować całą orkiestrą, a jedynie zmontować sobie silniczek do napędzania kwartetu smyczkowego.

Lacrimosa to fabryka hitów

Największą zawartością euro w euro Lacrimosa może poszczycić się w sekcji dotyczącej tworzenia requiem. Do roboty zostaje wynajętych dwóch kompozytorów, których wkład w napisanie poszczególnych partii utworu ma duży wpływ na punktację. Jest to uroczo skomplikowane, więc zarezerwujcie sobie minutkę. Najbardziej pokręcona rzecz w euro zazwyczaj jest właśnie rzeczą dla euro najważniejszą.

Lacrimosa planszetka

Nic bardziej nie kręci eurofanatyków niż przekładanie rzeczy z planszetek na planszę, żeby zyskać w ten sposób nieco tego i owego. W Lacrimosie służą do tego znaczniki requiem, które umieszcza się na planszy głównej na polach partii instrumentalnych lub chóralnych danej części utworu stroną przypisaną wybranego kompozytora do góry. W ten sposób na planszy pojawiają się urocze nutki, ósemki dla jednego komponującego, szesnastki dla drugiego.

Nie dzieje się tak tylko ku ozdobie. Liczba dostępnych pól jest ograniczona, a ten kompozytor, którego znaczników znajdzie się w danym sektorze więcej, lepiej zapunktuje swojemu patronowi. Tutaj będzie liczyć się przewagi, a gracze zgarną tyle punktów za dyski w swoim kolorze, ile będzie wart symbol widocznego na nich kompozytora. Sprytnym zagraniem jest opcja umieszczenia neutralnego dysku, żeby wypromować pożądanego kompozytora. Muzyka Mozarta to dosłownie dżungla.

Zatańczysz tak, jak Lacrimosa ci zagra

Żeby nie było tak banalnie prosto, trzeba pod uwagę brać korzyści doraźne. Zdjęcie każdego znacznika requiem z planszetki daje natychmiastowy bonus. Trzeba opłacić jednego z kompozytorów, kupując przypisany mu kafelek z wybranej sekcji utworu. Kafel kompozytora wędruje na właśnie zwolnione pole planszetki, wygodnie moszcząc się w dopasowanym wycięciu.

Lacrimosa Żetony

Łaskawy sponsor zostaje obdarowany jednorazowymi nagrodami lub stale działającymi bonusami. Dzięki kafelkom kompozytorów można uzyskać dodatkowy przychód, ekstra punkty zwycięstwa. Dość klimatycznym akcentem jest, że muzycy specjalizują się w konkretnym rodzaju dzieł Mozarta, więc potrafią zapewniać bonus punktowy hojnemu patronowi za jażdym razem kiedy ten w jakikolwiek sposób obraca adekwatną kartą dzieła.

Po to właśnie wynaleziono partyturę, żeby eurograczy mieli czym konstruować silniczki punktowe

Gdyby ktoś jeszcze miał cień wątpliwości, co do ważności Lacrimosy w Lacrimosie, niech spojrzy, jak dużą część planszy zajmuje. Poza tym sporo kafelków punktacji zgarnianych z dworów europejskich stolic wprost odnosi się do pozycji oraz stanu posiadania gracza w sekcjach requiem.

Jakkolwiek zgrabnie w grę wkomponowane, tworzenie requiem nie wytrzymuje procedury sprawdzenia poziomu klimatyczności testem marchewki. Jeżeli możesz sobie wyobrazić, że to, co dzieje się na planszy, odnosi się do hodowli marchewek, to klimatu w tym nie uświadczysz. Zamień kompozytorów w ogrodników, karty partytury na grządki, et voilà, Marchewkowe pole the game.

Music is my aeroplane!

Poza oczywistą oczywistością zarabiania i wydawania monet, gracze w Lacrimosie będą obracać punktami opowieści podzielonymi na kompozycje, talenty Mozarta oraz koła zapasowe do karocy. Opowiastki przydają się do kupowania lepszych kart oraz pisania requiem. Talent Wolfganga Amadeusza służy do tworzenia kart dzieł. Karoca napędzana jest złotem, lecz kafelki z miast i dworów kupuje się za punkty podróży.

Lacrimosa Nuty

Zasoby występują pod dwiema postaciami. Ich stan posiadania rejestrowany jest pozycją odpowiedniego znacznika na torze opowieści, który ma brzydką przypadłość resetowania się do zera pomiędzy rundami. Fizyczną manifestacją zasobów są drewniane dyski, które na szczęście z rundy na rundę nie przepadają.

Zasoby przede wszystkim zarabia się w fazie utrzymania na koniec rundy pozyskując je z zagranych kart. Gra daje dużo okazji, żeby dorobić w trakcie swojej tury, co jest niezwykle poręczne, albowiem koszty wszystkiego rosną co chwila, czy to kafli kompozytorów czy kart dzieł i wspomnień.

Lacrimosa Plansza

Zbankrutować się nie da, ale bieda nie raz zajrzy w oczy. Ograniczona ekonomia gry jest jedną z części nieskomplikowanej maszynerii Lacrimosy. Obsługuje się ją przyjemnie jak całą resztę.

Światła, orkiestra, akcja! Recenzja zabrzmiała

W ten tytuł gra się nadspodziewanie przyjemnie. Nie musisz tłumaczyć jej zasad godzinami patrząc, jak twoi goście umierają z głodu i z nudów. Nie musisz grać z nosem w instrukcji blady ze strachu, że przeoczyłeś wyjątek od mikrozasady, która zmienia zastosowanie wykluczenia szczególnej reguły. Nie musisz rwać sobie włosów z głowy, bo zapomniałeś o szczególnym warunku punktowania, opisanym na stronie czternastej drobnym drukiem w przypisie pod ilustracją, do czegoś ledwie związanego z tematem.

Najgorsze w Lacrimosie jest to, jak bardzo jest lekka, łatwa i przyjemna. Taktowna pauza, aby publika wiedziała, że teraz wypada zacząć klaskać. Aplauz! Z tym tytułem obcuje się bardzo satysfakcjonująco. Nie za ciężki, nie za lekki, nie za długi, tak w sam raz.

Lacrimosa Meepel

Składanie swojej talii jest nieśmiertelnym planszowym klasykiem, prawdziwym samograjem, który skutecznie napędzi maszynerię każdego euraska. Możliwość skomponowania sobie warunków punktacji pozwala każdemu jeszcze bardziej skupić się na sobie, a nic nie budzi większej pasji w eurograczu niż pielęgnowanie własnego ogródka. Wspomniana wyżej marchewka absolutnie nie ma tu nic do rzeczy.

Podsumowanie

Liczne okazje do skombowania sobie kilku rzeczy, celem pozyskania innych rzeczy, dających zasoby oraz punkty, bezbłędnie zaangażuje w rozgrywkę każdego, kto ma choć odrobinę serca do grania. Ten twór zdecydowanie warto dołączyć do swojej planszowej płytoteki. Będzie się tam bardzo dystyngowanie prezentować. Pomoże uchodzić w towarzystwie za całkiem kulturalne indywiduum. I będzie też zbierać kurz na półce jak porzucona kolekcja płyt Mozarta. A szkoda. Bo to dobra gra jest.

Daniel Brzost

Na codzień dzielny mąż i dumny ojciec dwóch giermków. Z planszówkami za pan brat od nie-pamięta-kiedy-ale-prawdopodobnie-tuż-przed-wyginięciem-dinozaurów. Gdy nie gra w planszówki, spędza czas przy ulubionej książce. Oczywiście nie jego, bo ktoś musi czytać dzieciom. Planszówki są dla niego jak fasolki z Harry’ego Pottera. Grunt, aby nie otrzymać do ręki tej, której jeść nie chce nikt.

Komentarze

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze