Symbiot Eddiego stracił osobowość i połączenie ze swoim nosicielem. Od teraz przybrał formę psa i choć nadal jest krwiożerczy i wyczuwa swoich wrogów z daleka, to ciężko mu stawiać im czoła bez sił połączonych z Brockiem. Były dziennikarz musi teraz zmierzyć się z innymi problemami. Chłopiec pod jego opieką, który jeszcze nie wie, że Eddie jest jego biologicznym ojcem nie poradzi sobie sam w świecie, który mierzy się z inwazją Malekitha. Jego mroczne elfy nie są byle przydupasami z filmów MCU. Komiks pozwala sobie na zdecydowanie więcej i ofiary inwazji rozstają się z życiem rozszarpywane na strzępy i szatkowane mieczami niezależnie od wieku i statusu. Oj ekranizacja musiałby się obyć smakiem po PEGI-13. A rozterki byłego gospodarza Venoma w nowej rzeczywistości to nie jedyne problemy z jakimi przyjdzie zmierzyć się bohaterom albumu Venom tom 2.
Gdzieś w zniszczonym przez Carnage miasteczku Doverton, groźna sekta czcząca okrutnego Boga Knulla obrała sobie za cel wskrzeszenie czerwonego symbionta i jego najlepszego gospodarza, czyli Cetusa Kasady, maniakalnego mordercy opętanego wizją wyzwolenia ludzkości poprzez sprowadzenie na nich śmierci w męczarniach. Młody Jameson w postaci Man-Wolfa postara się zmierzyć z zagrożeniem. Niestety to dopiero drugi tom więc można się domyślać od początku, że czerwona rzeź rozleje się nie tylko po całym Doverton, ale i zacznie sięgać mackami choćby Nowego Jorku. Oczywiście, aby spotkać się ze starym, czarnym znajomym. Po drodze jednak postara się zahaczyć o siedziby innych nosicieli Venoma. Mania, która kiedyś była nastoletnią mścicielką pod wpływem Venoma obecnie powróciła do swojej niewinnej postaci, młodej Andi. Nie jest jednak bezbronna i taka niewinna jak mogłoby się wydawać. Posiadła moc diabelskiego znaku i na jego mocy może przywoływać demony wprost z czeluści piekielnych, aby walczyły po jej stronie. Carnage poważnie zdziwi się próbując położyć swoje łapska na jej kręgosłupie, choć będzie to obopólne uczucie.
Krew i rozczłonowane ciała a Venoma jeszcze nawet nie ma z nami
Venom nie pojawia się w oficjalnej akcji tomu drugiego aż do praktycznie ostatnich stron komiksu. Nie oznacza to jednak, że opowieść jest przepełniona dłużyznami w postaci rozterek moralnych protagonistów. Scenarzyści Donny Cates i Cullen Bunn stają na wysokości zadania i dostarczają opowieść bezkompromisową i nie idącą na skróty. Ich scenariusz jest opatrzony wyjątkowo szczegółowymi i obrzydliwie pięknymi rysunkami, które w całości utrzymane są w stylistyce gore. Nie da się przeczytać albumu w taki sposób, aby po zakończeniu nie wyczekiwać na kolejny tom. To oczywiście środkowy etap i cierpi na kompleks drugiej części. Nie ma wyraźnego początku, kończy się słynnym „ciąg dalszy nastąpi”, ale nie przeszkadza to w czerpaniu chorej przyjemności z czytania. Fani bezprecedensowego i brutalnego komiku spod znaku maniakalnych symbiontów będą zachwyceni.
Materiał do recenzji dostarczył Egmont. Po zakup zapraszamy TUTAJ!