Strażniczka Parku Narodowego z RPA ma problem. W czasie pracy nie tylko rozdzieliła się ze swoim szefem w środku afrykańskiej dżungli, ale i nie zachowując uwagi, wdepnęła w sidła i skończyła z przebitą na wylot nóżką. Na szczęście odnajdują ją sprawcy umieszczenia zabójczej pułapki – ojciec i syn żyjący w lesie, wiodący prymitywny żywot, bez żadnych zdobyczy technologii i w poszanowaniu dla otaczającej ich natury. Mężczyźni pomagają strażniczce, nie martwiąc się jednak o jej partnera. Wiedzą, że las zapewne już go przywitał, przez co nie miał tyle szczęścia, co jego podwładna. Barend i Stefan pomagają Gabi stanąć na nogi i opuścić ich ziemie. Choć młodszy Stefan nie kryje zauroczenia piękną strażniczką, to ziejący nienawiścią do świata zewnętrznego ojciec zrobi wszystko, aby kobieta jak najszybciej zniknęła z ich życia.
Wojna ludzkości z naturą
Gaia jest określana jako horror ekologiczny. Może to zachęcić przejętych losem planety widzów spodziewających się zapewne opowieści o złym gatunku ludzkim, który niszczy Ziemię, a ta odpłaca im pięknym za nadobne. I jednocześnie dostaną to, czego się spodziewają, i nie. Film produkcji RPA nie stawia żadnej ze stron konfliktu (przyroda vs ludzkość) jako tej słusznej. Zwolennik bogini Natury Berend jest przedstawiony jako fanatyk religijny, którego działania napędzane są przez niechęć do technologii i fanatyczną mizantropię. Za to Gabi, która nie stroni od ludzi oraz zdobyczy nauki i stara się przekonać zaborczego ojca, aby pozwolił synowi zaznać życia w świecie, wśród ludzi w wielkim mieście, sama zawodowo zajmuje się ochroną przyrody. Film nie pokazuje więc widzowi jedynej słusznej prawdy. Pozwala mu wybrać stronę lub pozostać neutralnym.
Największą zaletą Gai są na pewno zdjęcia. Już początek pokazujący Park Narodowy Garden Route (miejsce kręcenia filmu) z drona robi duże wrażenie, a twórcy dalej operują kamerą i ujęciami przyrody oraz akcji w taki sposób, że obraz pieści oczy widza. Sama akcja jest bardzo powolna i ascetyczna. Częściowo Gaię ogląda się jak dokument przyrodniczy i czasami brakuje tylko głosu Krystyny Czubówny. Bohaterowie też nie prowadzą jakichś przydługawych dialogów. Może to u niektórych widzów powodować nudę, jeśli urok zdjęć nie zrobi na nich wielkiego wrażenia. Film ma klimat rodem z Czarownicy Roberta Eggersa. Duszny i gęsty, choć zawiera w sobie również elementy kina body horror.
W środku południowoafrykańskiej dżungli
No właśnie, bo nie o same piękne ujęcia dżungli w Gai chodzi. W lesie czai się zagrożenie, prastara istota, która odpowiada za kondycję flory w parku. W zamian za krwawe ofiary, które mężczyźni składają swojej bogini, ona chroni ich przed zarodkami grzybni, która w kontakcie z człowiekiem infekuje go i zaczyna się w nim rozrastać, zmieniając w pozbawionego zmysłu wzroku, za to z idealnym słuchem, krwiożerczego drapieżnika o ciele składającym się z resztek mięsa nosiciela oraz okazałej grzybni. Brzmi znajomo? Tak, pomysł rodem z hitu Sony. Twórcy Gai nie pozostali przy zombifikującym nosiciela grzybie, zainfekowany człowiek po pewnym czasie zmienia się w… klikacza! Wyciągniętego prosto z The Last of Us, bez żenady skopiowany stwór jeden do jednego. Zachowuje się tak samo, wygląda tak samo, wydaje ten sam dźwięk i daje się go zabić ostrzem. W tym miejscu Gaia nie może usprawiedliwić się inspiracją, stwór jest całkowitym plagiatem i ten zanik oryginalności filmu traktuję nie jako smaczek dla gracza, ale jako chamskie zapożyczenie ze strony Jaco Bouwera, reżysera filmu.
Oczywiście to tylko moje zdanie i dla niektórych może to być ukłon w stronę ulubionej gry, co przyciągnie ich do obrazu. Zwłaszcza że nie będzie wielkim spoilerem, jeśli napiszę, że film mógłby śmiało zostać uznany za prequel TLOU, gdyby uznać, że epidemia rozpoczęła się w RPA. Na szczęście Bouwer nie opiera całej fabuły na pojawieniu się klikacza i film ma znacznie więcej do zaoferowania. Choć powoli się rozkręca, to fabuła jest bardzo ciekawa, a obok pięknych okoliczności przyrody mamy jeszcze efekty specjalne na najwyższym poziomie. Częste halucynacje bohaterki dodają do filmu pewną metafizyczną warstwę i czasami nie wiadomo, co jest prawdą, a co snem. Efekty zainfekowania, to, jak zmienia się ciało nieszczęśnika, to jedne z najlepszych, jakie widziałem w kinie body gore kiedykolwiek. Chętnie wrócę do tych obrazów, bo są obrzydliwe i piękne jednocześnie. Wielkie brawa należą się twórcom za charakteryzację i efekty. Dlatego Gaia jest obrazem godnym polecenia, jeśli poza fabułą szukasz w kinie również graficznego majstersztyku.
Halo, Naughty Dog? Klikacz wam uciekł!
Gaia w serwisach, takich jak IMDB, nie zebrała przesadnie pochwalnych recenzji i ocen. Mimo to po seansie muszę przyznać, że nie potrafię uznać filmu za przeciętny. Rozumiem, że obraz jest specyficzny, akcja dzieje się powoli, a poziom grozy nie jest taki, jakiego oczekuje przeciętny widz, odpalając horror w piątkową noc. Kino jest bardziej dramatem psychologicznym z elementami grozy, gore i metafizyki niż jawnie horrorem. Ale patrzyło mi się na niego bardzo przyjemnie, nie miałem ochoty, aby sięgnąć po telefon w czasie ekspozycji natury, bo obraz cały czas cieszył oko, a historia ciekawiła. Samo zakończenie może nie zaskakiwać, ale warto je poznać i albo spotkanie z boginią lasu odbierzecie tak jak ja, albo wynudzicie się na rozwleczonym obrazie afrykańskich filmowców. Dla mnie Gaia to solidne kino i seans godny polecenia.