Lata 50., londyński West End i wielki bankiet. Jest co świętować, bo Pułapka na myszy Agathy Christie właśnie została wystawiona na teatralnych deskach po raz setny. Duży sukces spektaklu nie przechodzi bez echa, w planach jest adaptacja filmowa, trwają rozmowy na temat zmian w fabule i wybrzmiewają twórcze różnice. Pojawia się tylko jeden problem – kto nakręci film, kiedy reżyser niespodziewanie zostaje zamordowany?
Mimo to właśnie on, czyli Leo Köpernick (Adrien Brody) wprowadza nas w pierwszych scenach w świat Patrz jak kręcą i przedstawia galerię postaci, z których więcej niż jedna czy dwie miały motyw do popełnienia zbrodni. Jest więc manierystyczny scenarzysta-pozer, producent filmowy próbujący ukryć romans z asystentką czy właścicielka teatru zawierająca umowy korzystne przede wszystkim dla siebie. Każdy z nich musi być wystarczająco charakterystyczny, czasami nawet odrobinę przerysowany, aby się wyróżnić, zabieg ten nie może więc ominąć policjantów prowadzących śledztwo. Inspektor Stoppard (Sam Rockwell) i konstabl Stalker (Saoirse Ronan) nie mogliby bardziej się od siebie różnić. On – zamknięty w sobie, zmęczony życiem i nadużywający alkoholu; ona – przesadnie entuzjastyczna i czasami zbyt narwana. Z jednej strony muszą rozwiązać zagadkę, kto zabił, z drugiej nauczyć się ze sobą pracować. I to właśnie te dwa elementy są siłą napędową całego filmu.
Gatunkowy autotematyzm
Film Toma George’a to dobry przedstawiciel gatunku whodunit. Schemat takich historii jest pewnie każdemu znany: ktoś zostaje zabity, a detektyw zbiera w jednym miejscu wszystkich podejrzanych i po przesłuchaniu ich wyjawia widowni tożsamość mordercy. Z jednej strony można powiedzieć, że “jeśli widziało się jedno whodunit, to widziało się już wszystkie”, parafrazując monolog Köpernicka z początku filmu. Z drugiej jest tutaj rodzaj wyzwania dla twórców – jak bawić się z oczekiwaniami widzów i wywracać schemat na drugą stronę, żeby nadal pojawiło się w tym coś oryginalnego.
Jak oni kręcą radzi sobie z tym całkiem nieźle, choć nie idealnie. Przede wszystkim wrzuca do fabuły bohaterów, którzy wydają się wiedzieć o whodunit wszystko. Część z nich to aktorzy z Pułapki na myszy, a to ten sam gatunek opowieści, inni są twórcami filmowymi, pozostali to entuzjaści kina bądź teatru. Wiedzą więc, jak to wszystko powinno działać. Do tego wydarzenia z desek teatru mieszają się z tymi z rzeczywistości, postaci istniejące faktycznie (takie jak choćby Agatha Christie) pojawiają się u boku tych wymyślonych na potrzeby filmu. Życie imituje sztukę, albo sztuka życie, jak kto woli. Momentami pojawia się zgrzyt, kiedy film próbuje być zbyt samoświadomy, ale zupełnie nie przeszkadza to w odbiorze. Zwykle wywołuje uśmiech na twarzy, chociaż nie wszystkie żarty się udają.
Ktoś musi być winny
Gatunek gatunkiem, ale bez odpowiedniego zbiorowiska podejrzanych nie byłoby zabawy ani zastanawiania nad rozwiązaniem zagadki. Prawie każdy z nich ma coś do ukrycia, nawet inspektor prowadzący śledztwo. Nie działałoby to tak dobrze bez świetnej obsady. Adrien Brody ma wyraźnie dużo zabawy z grania nieprzyjemnego typa, po którego śmierci nikt nie płacze, w oczach Saoirse Ronan znajdziemy cały idealizm granej przez nią postaci, nawet zmęczenie Sama Rockwella odpowiednio wybrzmiewa. Relacja postaci policjantów to z kolei miłe uzupełnienie wątku śledztwa – od nieufności i próby zaimponowania przechodzi płynnie przez współpracę, aż po zaufanie.
Show kradnie jednak, moim zdaniem, Shirley Henderson, która wciela się w samą Agathę Christie. Wystarczyło jej zaledwie kilka scen, żeby stworzyć jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w filmie. I nawet myje naczynia, planując kolejną książkę, tak jak prawdziwa Christie podobno miała w zwyczaju.
Debiut wart uwagi
Patrz jak kręcą może i nie zrewolucjonizuje gatunku whodunit. Nie ma tutaj aż takiego powiewu świeżości jak w Na noże Riana Johnsona czy aż tak ciętych i błyskotliwych dialogów jak w Tropie Jonathana Lynna, ale nadal jest to porządnie zrealizowany film ze świetną obsadą i humorem. Niekoniecznie do wielokrotnych seansów, choć sprawdza się jako to, czym miał być, czyli lekka komedia kryminalna. Dzięki kostiumowi lat 50. przyjemnie się na niego patrzy, a gra aktorska pozwala stworzyć wiarygodne – choć momentami schematyczne – postaci. Co więcej, Patrz jak kręcą to dopiero pełnometrażowy debiut Toma George’a. Start jest dobry, zobaczymy, co będzie dalej.