Recenzja Darkest Dungeon 2 – autostopem przez piekło

9 grudnia 2021,
23:49
Bartłomiej Gawryszuk

Eh, eh, eh, eh… Darkest Dungeon 2… Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo mieszane mam uczucia wobec tej gry. Czuję się jak ojciec biblijnego syna marnotrawnego. Po tylu latach wspaniała gra powraca, ale zmieniona nie do poznania. Niby to Darkest Dungeon, lecz… trudno go kochać tak samo, jak wcześniej.

Drużyna podczas odpoczynku w karczmie.

„Najmroczniejsze Podziemia 2” wręcz hipnotyzują ponurym nastrojem, niesamowitą grafiką, znakomitą fabułą… Szkoda tylko, iż odeszły tak daleko od pierwowzoru, że powinny się nazywać „Najmroczniejszy Strych”.

7.5 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Kosmicznie dobra oprawa audio-wizualna
  • Idealnie rozwinięta fabuła z jedynki, wyjaśniająca wszelkie niedopowiedzenia
  • Uproszczone mechaniki idealne dla początkujących graczy…
  • …ale zbyt płytkie dla weteranów gatunku
  • Prawie nieistniejący system progresji
  • Minimalna kontrola gracza nad wydarzeniami
  • To nie jest Darkest Dungeon, na jaki czekaliśmy

Aby zrozumieć przyszłość, trzeba znać przeszłość

Pierwsza odsłona serii Darkest Dungeon nie była straszna w konwencjonalny sposób. Była natomiast przełomowa. Żaden inny dungeon crawler nie rozpatrywał czegoś tak banalnego, jak odporność psychiczna bohaterów. Żadna inna gra nie traktowała wytrzymałości psychicznej bohaterów niemalże na równi z tą fizyczną. Pokrótce powiem, że pierwsza część ma dla mnie status arcydzieła, i to właśnie przez pryzmat poprzedniej części patrzę na Darkest Dungeon 2.

Gdy rozpocząłem rozgrywkę, czułem grozę wylewającą się z monitora. Darkest Dungeon 2 nie straszy. Przeraża. Brak tu atmosfery tajemniczości z powieści Lovecrafta. To apokalipsa, co czuć na każdym kroku. To już nie kult, który gdzieś w ruinach czci swoich bożków. To inwazja sił z nie z tego świata – zbierających żniwa życia i siejących szaleństwo i beznadzieję. Nie wysyłamy już grupek śmiałków, aby odebrać, co nasze, z zakamarków dawnej posiadłości, tylko czwórkę głupców, którzy mają jakimś cudem uratować cały świat, a ty masz bilet w pierwszym rzędzie na to groteskowe widowisko.

Szaleństwo w nowym wydaniu

A jest na co patrzeć, bo pierwsze, co się rzuca w oczy podczas gry to… grafika. Ta jest zdecydowanym ulepszeniem względem poprzedniczki. Red Hook Studios bezbłędnie przenieśli grę w trójwymiar i za to im chwała. Unikalny styl graficzny DD1 został zachowany, animacje są niesamowite, wizualnie gra powala na kolana.

Helion atakująca poczwarę.

Z kolei pod względem rozgrywki zmieniło się aż za dużo. Nie chodzimy już po podziemiach, nie pakujemy zapasów, nie zdobywamy łupów służących do ulepszeń. Czas rozgrywki ulega jakiejś dziwnej dylatacji, bo niby krótszy, a wydaje się, że ciągnie się w nieskończoność, poziom trudności skacze przez całą rozgrywkę, a losowość pozornie mniejsza, choć w praktyce o kwestiach życia i śmierci nierzadko decyduje dosłownie rzut monetą. Red Hook postanowił zrezygnować z systemu „Celność vs Unik”, zamiast tego wprowadzając żetony. Tak więc granat oślepiający Plague Doktora już nie zmniejszy celności o 15 na 3 rundy, a nałoży jednorazowy żeton oślepienia, który sprawi, że następny atak ofiary ma 50% szans na pudło. Czy jest to prostsze? Tak. Czy lepsze? Niekoniecznie.

Moim ulubionym elementem DD1 było zarządzanie ekwipunkiem. Pakowanie się stanowiło zawsze kluczowy moment ekspedycji. Zabrałeś za mało pochodni? Twoi herosi oszaleją w ciemnościach i zostaną w nich zadźgani. Nie wziąłeś łopat? Powodzenia w usuwaniu gruzu rękoma. Brak bandaży lub odtrutki? Pożegnaj się z hapekami. Darkest Dungeon to surowa pani, ale potrafi także nagrodzić. Posiadanie odpowiednich zasobów i wiedzy, jak je wykorzystać, zawsze kończyło się sytuacją, w której musiałem wyrzucać kryształy tylko po to, żeby zrobić miejsce na te o większej wartości. Trudno więc mi nazwać Darkest Dungeon 2 idealnym sequelem, jeśli nie ma w nim nic z tego, o czym mówiłem w tym paragrafie.

Darkest Dungeon 2 na „dwójkę” nie zasługuje

Dlaczego? Bo to zupełnie inna gra. Tak więc tu zaczyna się akt drugi tej recenzji. Narrator zdaje sobie sprawę, że powinien patrzeć na dzieło jako na coś odrębnego od serii. Motywem pierwszej części jest pojedynczy człowiek. Jednostka pełna zalet i wad, reagująca na stres przeróżnie. Motywem Darkest Dungeon 2 są relacje pomiędzy tymi właśnie jednostkami. I tu leży siła tego dzieła. Były już próby zasymulowania relacji pomiędzy dwiema postaciami (XCOM 2: WoTC, Broken Lines, Empire of Sin), ale nigdzie nie rośnie to do sprawy życia i śmierci.

Respekt tworzy się pomiędzy uczestnikami ekspedycji.

Zgrana drużyna to w Darkest Dungeon 2 sprawa śmiertelnie poważna. Moje pierwsze podejście skończyło się dość szybkim zgonem bandy paranoików niemających za grosz zaufania do siebie nawzajem. Ta troska o relacje dodaje do gry nieoczekiwanej głębi: czy Barristan powinien dobić kultystę, ryzykując pogorszenie stosunków z Dismasem (Hej, ten był mój!), czy pozwolić mu żyć, aby ten mógł oddać jeszcze jeden cios, zanim zostanie zabity przez tego, kto zadał mu większość obrażeń? Pozytywne stosunki pomiędzy śmiałkami są najpotężniejszą bronią, jaką można mieć w arsenale. Mówimy tutaj o impromptu leczeniu kompanów, dwoma atakami w cenie jednego, ofiarne przyjmowanie na siebie ataków zamiast rannej drugiej połówki. Wzajemny szacunek, jakim darzy się czwórka głupców, to jedyna rzecz, która jest w stanie doprowadzić ten cyrk do końca.

Fabuła – największy atut Darkest Dungeon 2

I to nie jest znowu narzekanie, że cała gra nie umywa się do poprzedniej, o nie. W akcie trzecim nie będzie krytyki, a uznanie wobec dzieła. Pierwszy Darkest Dungeon bardzo skąpił graczom tłumaczeń. Cała fabuła jedynie wydawała się tajemnicza, i choć wychodziło to bardzo dobrze, tak nie trudno było dostrzec nieścisłości i niedopowiedzenia. W sequelu wiedzę dostajemy podobnymi porcjami. Kawałek po kawałku pokazywane nam jest szaleństwo każdego z bohaterów, szaleństwo świata, szaleństwo nasze własne. Szczególnie to pierwsze jest realizowany w niesamowicie ciekawy sposób, a mianowicie w postaci często nietypowych starć.

Widok na skażone pola, i drogę którą podąża drużyna.

Na drodze do zagłady można okryć Zapomniane Kapliczki, w których mamy okazję wybrać bohatera do medytacji. Ten, podczas introspekcji, przypomni sobie nie tylko dawno zapomnianą umiejętność, ale też kawałek swojej przeszłości. Jak na razie doświadczyłem bycia generałem wojsk, które nie mają szansy na wygraną, grzebania wspomnianej armii, uciekania z sierocińca, żywiołowej „dyskusji” z wykładowcą medycyny, ucieczki z więzienia i innych kuriozalnych sytuacji do przedstawienia w turowym formacie.

Po wielu, wielu godzinach spędzonych z grą na wszystkie moje pytania albo dostałem już odpowiedź, albo czuję, że do niej się w końcu dobiorę. Już nie przez oklepane znajdźki, tylko przez solidny, tradycyjny storytelling środowiskowy. I to jest powód, dla którego wciąż powracam do tej gry. Nie aby raz po raz, bezowocnie patrzeć na śmierć bandy głupców, o nie. Tak jak oni też jestem w podróży. Ale moim celem jest wiedza, której odmówiono mi w Najmroczniejszych Podziemiach.

Słaby dungeon crawler, bardzo dobry rogue-like

Fakt, do idealnego sequela mu daleko, ale Darkest Dungeon 2 to nie jest zła gra. W dowolnie innych okolicznościach gra dostałaby proste 9/10, dodatkowy punkt, gdy Red Hook Studios ją mistrzowsko dokończy. Szybkie starcia, odblokowująca się w idealnym tempie zawartość, spora losowość, to wszystko sprawia, że z czasem gra zdobędzie uznanie wśród graczy. Ale nie na to czekali fani serii. Brak możliwości planowania, głębszego systemu progresji, i uproszczenie walki całkowicie zmienia charakter całej gry. Jeżeli ktoś nie przepadał za poprzednią częścią, bardzo prawdopodobne, że polubi Darkest Dungeon 2, ale dla weteranów serii, w tym mnie, ta gra jest jak dostanie skarpet na Gwiazdkę, równie poprzedzone podekscytowaniem i tak samo rozczarowujące.

Bartłomiej Gawryszuk

Gracz od urodzenia, wielbiciel rachunku prawdopodobieństwa, projektant gier, poeta, człowiek. Dumny posiadacz bardzo imponującej kolekcji gier (o wiele za dużej zdaniem wielu), mnogiej osobowości i słodkiego kota potrafiącego wyłączyć komputer trzy razy w ciągu minuty. Z jakiegoś powodu uwielbia gry z motywem nieumarłych, piesze wędrówki i wszelkiej maści gry kooperacyjne. Godzinami potrafi gadać dlaczego World War Z Maxa Brooksa to najlepsza książka na świecie, pomimo wrodzonej awersji do horrorów.