Recenzja 3. sezonu serialu Miłość, śmierć i roboty – powrót do formy

28 maja 2022,
13:05
Wielu autorów

Miłość, śmierć i roboty to seria szczególnie lubiana w naszej redakcji. W zeszłym roku długo rozmawialiśmy o sezonie drugim, teraz pochyliliśmy się nad nowymi odcinkami, które zaprezentował nam niedawno Netflix. Przy wyborze najlepszej animacji z ostatniej odsłony Miłości, śmierci i robotów pojawiły się różne opinie, za to byliśmy niesamowicie zgodni, co do tej najgorszej.

Bohater animacji Trzy roboty: Drogi ucieczki

Znajdzie się kilka gorszych odcinków, ale ogólnie jesteśmy pozytywnie zaskoczeni. Trzeci sezon Miłości, śmierci i robotów, choć momentami nierówny jeśli chodzi o poziom, jest doskonałą pozycją na wolny wieczór.

7.5 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru

Spod pióra Michała Chyły

Trzeci sezon MŚR to zdecydowanie najlepsza odsłona. Po średnim na jeża sezonie drugim zbiór nowych opowieści jest zdecydowanie lepszy, choć niekoniecznie równy. Zrobię więc szybki przelot po każdym z odcinków, aby określić mój stosunek do całości.

Trzy roboty drogi ucieczki to powrót znanych robocich bohaterów, animacja humorystyczna i sympatyczna, ale raczej dla młodszych widzów. Niekomfortowa podróż od razu ucieszy fanów Lovecrafta. Wielki krab przemawiający przez zwłoki ofiar i umowa z kapitanem odnośnie reszty załogi statku? Najdłuższy odcinek, ale dla mnie absolutnie wybitny. Puls własny maszyny włączyłem drugi raz, aby sprawdzić czy nie przesadzam, kolejne stracone 17 minut i łącznie już 44 na ten marny epizod. Noc minitrupów to siedem minut osładzających gorycz po poprzednim odcinku. Masa śmiechu i zaskakujący pomysł dla fanów zombie i nie tylko. Kill Team Kill to pozycja obowiązkowa dla wszystkich posiadaczy obu jąder, które ciągle pompują testosteron do krwi i mózgu.

Dla mnie jeden z najlepszych epizodów w całym serialu, a jeśli jesteś fanem kina akcji i gry Broforce, wrócisz do tego odcinka nie raz. Rój to podwodny Avatar dla ubogich, do tego z beznadziejnym zakończeniem, serio zamiast 17 wystarczyło zrobić 20 minut i dać historii jakąś ostrą trzyminutową pointę, a tak, strata czasu. Epizod słaby fabularnie i wizualnie. Szczury Masona to ponownie powrót do formy i świetna, humorystyczna opowieść o walce farmera z rozwiniętymi gryzoniami. Walka wydaje się nierówna, ale po której stronie leży nierówność? Wspaniały odcinek.

Pogrzebani w podziemnych korytarzach to ponownie powrót do Lovecrafta. Wizualnie odcinek nie zachwyca, ale fani samotnika z Providence będą zachwyceni. Aż prosi się o rozwinięcie. I na koniec Jibaro. Jest to historia najbardziej kompletna. Od początku do końca wszystko się tu zgrywa. Sama strona wizualna to największe osiągnięcie grafiki we wszystkich epizodach serialu. Cudowna choreografia, doskonały montaż dźwięku. Zdecydowanie epizod do którego będę wracał bardzo często i jeśli miałbym komuś polecić tylko jeden odcinek z całego serialu to mój wybór pada właśnie na Jibaro.

Jak widać sezon dla mnie jest dość nierówny. Odcinki albo mnie zachwycały, albo całkowicie odrzucały poza pierwszym, który jest po prostu ok. Cieszę się za to, że ten sezon zawiera znacznie więcej pozytywnych epizodów niż poprzedni. Nie mogę się już dzięki temu doczekać czwartej odsłony, bo po poprzedniej na trzecią czekałem bez entuzjazmu. Bardzo miłe zaskoczenie. 9/10.

Komandosi z animacji Kill Team Kill
Kill Team Kill (2022), reż. Jennifer Yuh Nelson. Netflix.

Spod pióra Ewy Chyły

Ja, w przeciwieństwie do Michała, nie będę opisywać każdego z odcinków, a jedynie highlightyzgadzam się natomiast z opinią, że sezon jest bardzo dobry, lecz bardzo nierówny. Najsłabszym ze wszystkich odcinków tej odsłony (i według mnie całego serialu) jest odcinek Rój. Ani fabuła nie porywa, ani graficznie nie zachwyca, ani coś co miało chyba być szokującym twistem na koniec nie wywołuje emocji. Mamy tu niby i kosmos, i sceny seksu, choć w ogóle nie czułam żadnego napięcia ani żadnych uczuć pomiędzy bohaterami, jednak nic co pokazuje ten odcinek nie sprawia, aby warto było go zapamiętać. Czas przeznaczony na ten odcinek uznaję za stracony.

Drugi od końca tabeli jest według mnie odcinek Kill Team Kill – był zwyczajnie nudny i trochę nawet przysypiałam, może dlatego, że mam zbyt niskie stężenie testosteronu we krwi i nie posiadam wspomnianych przez Michała jąder – odcinek bardzo męski, ociekający tą męskością, jednak poza tym buchającym testosteronem nic w nim nie zauważyłam. A co z drugim końcem rankingu? Miejsce drugie zajmuje u mnie Puls Własny Maszyny – odcinek piękny i głęboki – chętnie wrócę do niego wielokrotnie. Science Fiction w wydaniu metafizycznym, oglądałam go jak sen.

Dla mnie top of the top całej serii. A miejsce pierwsze to niekwestionowanie Jibaro. Co tu się odwaliło, to ja nawet nie. Jak to możliwe, że ktoś stworzył tak piękną animację? Ten odcinek ma wszystko, wygląd, dźwięk, ruch, emocje. Poprzeczka jest tak wysoko, że nie wiem co musi pojawić się w świecie animacji, żeby przebiło w mojej ocenie Jibaro. Można oglądać wciąż i wciąż i napawać się geniuszem tego odcinka. Bez Jibaro oceniłabym cały sezon zdecydowanie niżej, może nawet o dwa oczka. A tak, daję mocne 9/10.

Spod pióra Doroty Żak

Gdybym miała zrobić osobisty ranking najlepszych sezonów Miłości, śmierci i robotów, trzeci trafiłby na ostatnie miejsce. O ile nadal pamiętam wiele odcinków z poprzednich odsłon – świetnej pierwszej i trochę słabszej drugiej – o tyle w tej czuję, że niewiele historii zostanie ze mną na dłużej i zupełnie nie mam potrzeby, żeby wracać do nich w przyszłości. Mimo to jest tutaj kilka dobrych shortów. Świetny jest Puls własny maszyny (dla mnie pierwsze miejsce), poetycka i barwna podróż po księżycu Jowisza, Io. Znajdzie się tam samotność wśród gwiazd, próba zrozumienia czegoś obcego i upór człowieka w przetrwaniu – motywy, które można świetnie ograć w kosmicznym science fiction, co udowadnia Puls. Wysoko stawiam też Jibaro – chociaż nie jest moim osobistym faworytem, bo zmęczył mnie formą animacji, więc raczej nie zdecyduję się na powtórny seans – wyróżnia się fantastycznymi projektami postaci, lokacji i montażem dźwięku, a do tego ma niesamowity klimat, który od razu kojarzy mi się z Zielonym rycerzem Davida Lowery’ego. Do tego sama idea, żeby skonfrontować ze sobą syrenę i głuchego wojownika, to wystarczająco, żeby mnie zaciekawić.

W ocenie Kill Team Kill stoję gdzieś pomiędzy opiniami Ewy i Michała i głównie doceniam ten odcinek za dynamiczną animację, poza tym bez szału (no i kto wpadł na to, że zrobienie z niedźwiedzia grizzly Terminatora napakowanego wszczepami to dobry pomysł?). Za to zdecydowanie się zgodzę, że najgorszą częścią całego sezonu jest Rój: nieangażująca historia, nieinteresujący bohaterowie i nuda od strony wizualnej. Dużo lepszym wykorzystaniem czasu byłby powtórny seans Pulsu własnego maszyny. Albo Niekomfortowej podróży. Nie dość, że zaciekawił mnie ponury klimat statku niosącego śmierć, to jeszcze ucieszyłam się, słysząc Troya Bakera, jak zwykle w formie, podkładającego głos pod głównego bohatera. Trzy roboty: Drogi ucieczki wciągają tak samo jak epizod z tymi bohaterami z sezonu pierwszego, a Szczury Masona i Noc minitrupów są zabawne i całkiem urocze, mimo pewnej dawki brutalności. Zostają jeszcze Pogrzebani w podziemnych korytarzach, czyli znowu grupa żołnierzy na misji w hiperrealistycznej animacji – to już chyba gdzieś widzieliśmy? Może dlatego nie widzę w tym odcinku nic, co by go wyróżniało z masy innych podobnych historii i nawet próba dorzucenia lovecraftowych wątków go nie ratuje. Zgadzając się, że poziom jest nierówny, przyznaję ocenę 7/10.

Bohaterowie animacji Jibaro
Jibaro (2022), reż. Alberto Mielgo. Netflix.

Spod pióra Bartka Sobolewskiego

Krew, krew i jeszcze więcej krwi. Tak podsumowałbym trzeci sezon Miłości, śmierci i robotów. Co prawda, pierwszy odcinek pod tytułem Trzy Roboty: Drogi ucieczki, który ponownie ukazuje nam trio maszyn z pierwszego odcinka pierwszego sezonu, jest spokojny i bez przemocy. Podobnie jak poprzednio ekipa podróżuje po post apokaliptycznym świecie rozmyślając nad sprawami, które dla człowieka wydają się najważniejsze, ale da robotów są błahe i bezsensowne – a tym razem były to próbuj przetrwania. Mały spoiler: w ostatniej scenie dałem się nabrać kto będzie w hełmie. Tu animacja niczym nie różni się od wspomnianego pierwszego odcinka, jest wesoła, barwna i dość wierna rzeczywistości. Generalnie nie obraziłbym się, gdyby to sympatyczne Trio dostało własną mini serię. Ocena odcinka 8/10.

Drugi odcinek zatytułowany Niekomfortowa Podróż mogę śmiało uznać za najbrutalniejszy. Bestie z oceanów, śmierć towarzyszy i rozterki nad ratowaniem siebie albo innych. Przede wszystkim skupmy się na oprawie graficznej. Jest ona podobna do odcinka piątego z drugiego sezonu pod tytułem Wysoka Trawa. Tu też klimat jest dość mroczmy i spora część akcji dzieje się albo w nocy, albo w mroku ładowni. Historia trzyma poziom i do końca nie jesteśmy pewni intencji bohatera. Solidne 7/10.

W trzecim odcinku, Pulsie własnym maszyny, zagłębiamy się w tematy egzystencji, ale nie w formie fizycznej. Ludzka świadomość to tylko impulsu nerwowe w naszym mózgu i właśnie do tego nawiązuje ten odcinek. Skoro możemy przenosić impulsy elektryczne w komputerach, to dlaczego nie da się ich przenieść z umysłu? Albo wręcz połączyć umysł z czymś innym? Jeżeli chodzi o grafikę to jest ona kolorowa, ale po krótkim czasie zaczyna być męcząca. Fabuła może i ciekawa, ale na pewno pisząc ją ktoś nie był trzeźwy, dlatego 5/10 to max tego, co mógłbym dać.

Odcinek czwarty, Noc minitrupów, to słodka i krótka animacja oparta na miniaturach. Dialogi są, ale polegają bardziej na wysokich i piskliwych głosikach malutkich ludzi niż na sensownych wypowiedziach. Okazuje się, że niewiele trzeba do zagłady ludzkości, która może być dużo szybsza niż w The Walking Dead. Wesoła i kilkuminutowa odskocznia, która pozwoli nam odetchnąć przed kontynuacją krwawej jatki, za co szczerze pokuszę się o ocenę 9/10.

Lokacja z animacji Noc minitrupów
Noc minitrupów (2022), reż. Robert Bisi, Andy Lyon. Netflix.

Odcinek piąty, czyli Kill Team Kill, naśmiewa się z archetypu drużyny komandosów, którzy nie są może zbyt grzeczni, ale na tyle szurnięci by walczyć do upadłego. Co prawda nie musieli się oni mierzyć z niewidzialnym kosmitą, ale ten odcinek skłonił mnie do przemyśleń co takiego te taje agencje faktycznie chowałby w lasach. Tu ponownie uprzedzę, krew (i nie tylko) leje się ładnym strumieniem.

O odcinku szóstym pod tytułem Rój w pełni zgodzę się z poprzednikami. Ten epizod kompletnie nie porywa, a wręcz jest niesmaczny. Co prawda, grafika jest zrobiona dość ciekawie, ale sama historia kompletnie nie porywa. Mogę to ocenić najwyżej na 4/10 za dobre chęci.

Siódma część, czyli Szczury Masona, to wesołe spojrzenie na walkę ze szkodnikami, które całkiem nieźle potrafią się przystosować. Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, więc wesołe i ciekawie narysowane robociki towarzyszą nam praktycznie cały czas. Świat jest kolorowy i pełen życia. Dowiadujemy się też, że nie taki szkodnik straszny jeśli go bliżej poznasz. Podobnie do odcinka czwartego jest to mały odpoczynek od brutalności (przynajmniej wobec ludzi) i ponownie bez skrupułów mogę dać 8/10.

Odcinek ósmy, czyli Pogrzebani w podziemnych korytarzach. Początek niczym z Medal of Honor albo innej strzelanki, gdzie odważni amerykańscy żołnierze próbują odbić jednego ze swoich z rąk terrorystów. Okazuje się, że w grocie czai się coś więcej niż kilku facetów z kałachami. Tu, podobnie jak w całym sezonie (no może poza pierwszym odcinkiem), krew z ekranu aż się wylewa. Animacja jest zrobiona na naprawdę wysokim poziomie. Momentami wydawało się wręcz, że to przerobiony film aktorski. Historia według mnie jest ciekawa, ale to zapewne przez fakt, że sam interesowałem się niegdyś bardziej mrocznymi tematami różnych religii. Za całość (ale głównie za grafikę) mogę ocenić ten fragment na 7/10.

I ostatni dziewiąty, czyli Jibaro. Tu twórcy ponownie poszli w oprawę graficzną kosztem mowy. I w sumie trudno się dziwić, skoro główny bohater jest głuchoniemy. Historia mogłaby być ciekawsza, ale to właśnie na aspektach wizualnym mamy się skupić. Dopracowany ruch monet na stroju syreny, jakość wody i otoczenia. To wszystko składa się na miły dla oka finał sezonu, z kolejnym morałem. Chciwość potrafi zniszczyć człowieka. Za animację mógłbym pokusić się o wysoką ocenę, ale jak wspomniałem: fabuła ciągnie ten odcinek w dół na ocenę 5/10.

Lokacja z animacji Pogrzebani w podziemnych korytarzach
Pogrzebani w podziemnych korytarzach (2022), reż. Jerome Chen. Netflix.

Spod pióra Danuty Repelowicz

Jeśli chodzi o animację i science fiction, jestem bardzo wybredna i ani trochę się tego nie wstydzę. Od twórców decydujących się na działanie w tych dwóch konwencjach wymagam przede wszystkim błyskotliwości i kreatywności, bo uważam, że nauka i animacja są niezbadanymi kontynentami na polu mediów audiowizualnych. Tym, którzy się ich nie boją, dają potężne narzędzia ekspresji twórczej – a wystarczy odrobina wyobraźni i otwarty umysł.

Których niestety w tym sezonie zabrakło. Trzeci sezon Miłości, śmierci i robotów uderza w znane i ograne tony – od jednorodnego stylu animacji, któremu brak osobowości, aż po typowe dla gatunku motywy. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że nie wnoszą do nich nic interesującego ani nie mają na tyle charakterystycznej oprawy graficznej, żeby zapadać w pamięć (z paroma wyjątkami).

Nie chcę jednak wyjść na malkontentkę, dlatego pora na kilka słów uznania. Puls własny maszyny to przykład tego, że da się wyjść poza granice wewnętrznego Układu Słonecznego (czytaj: Księżyc i Mars) i wykorzystać jego różnorodność do stworzenia całkiem interesującego settingu, który jest idealną przestrzenią na rozważania o świadomości, życiu i śmierci. Dodajmy do tego psychodeliczny klimat stworzony przez biochemię głównej bohaterki i sprzęt, który pozwala zobaczyć widzieć otoczenie na innych długościach fal. Jako ludzie widzimy tylko wąski zakres spektrum promieniowania elektromagnetycznego – światło widzialne. Pozostała część spektrum to dla nas tajemnica, ale i ciekawy kierunek rozważań. Jak postrzegalibyśmy rzeczywistość, gdybyśmy potrafili widzieć fale radiowe czy promieniowanie podczerwone? Oczywiście odcinek nie eksploruje tego wątku, a jedynie go zarysowuje, ale to wystarczyło, żeby mnie zainteresować. Chętnie zobaczyłabym więcej w temacie. Jedyny mankament? Na Io nie ma metanowych jezior. Jest za to najsilniejszy w naszym systemie planetarnym wulkanizm. Twórcy chyba pomylili go z Tytanem, na którym rzeczywiście występuje takie zjawisko, ale doceniam dobre chęci.

Bohaterka animacji Puls własny maszyny
Puls własny maszyny (2022), reż. Emily Dean. Netflix.

Kolejne kudos dla Nocy minitrupów. Ten krótki, ale treściwy film to satyra na całą konwencję horroru o truposzach i ludzkość w ogóle. Zaczyna się od przygodnego seksu na cmentarzu, a kończy na Ziemi widzianej z galaktycznej perspektywy. A wszystko przy dźwiękach O Fortuny, Dziewiątej Symfonii Dvoraka i Dies Irae Verdiego. Odkrywcze? Nie. Zabawne? Bardzo. I prawdopodobnie najbardziej realistyczne przedstawienie zombie apokalipsy (jeśli do takowej miałoby kiedykolwiek dojść), jakie kiedykolwiek zrealizowano. Fantastyczny epizod wojowników Shaolin, którzy jako jedyni odparli atak!

Wreszcie Szczury Masona – uroczy, krwawy (tak, celowo postawiłam te dwa wyrazy obok siebie) i zabawny odcinek, który potrafił połączyć ze sobą GMO, dobrodusznego Szkota ze strzelbą, antropomorficzne szczury i roboty. A wszystko to przy dźwiękach dud na starej farmie. Short na najwyższym poziomie – nie przynudza, nie sili się na powagę i nie udaje czegoś, czym nie jest. Na plus bardzo satysfakcjonujące zakończenie, które jest fajną puentą całego pomysłu.

A teraz parę słów na temat reszty odcinków. Trzy Roboty: Drogi ucieczki to zdecydowanie najlżejszy z prezentowanych filmów i moment na rozładowanie napięcia. Rój to nieudany konstrukcyjnie i fabularnie odcinek, który stara się wypaść poważnie i głęboko, ale jest niedopasowany do krótkometrażowego formatu serialu i przez to ponosi porażkę. Kill Team kill i Pogrzebani w podziemnych korytarzach to z kolei dość średnie opowiadania o zespołach żołnierzy, którzy widzą rzeczy przerastające możliwości ich rozumowania. Przyzwyczajeni do rozwiązywania problemów siłą i generalnie bezrefleksyjni nigdy nie wychodzą z opałów żywi, albo w najlepszym wypadku mocno pokiereszowani – innymi słowy nuda. Jibaro i Niekomfortowa podróż to skręt w stronę fantasy, w obu przypadkach niespodziewany i nawet oryginalny, ale serial przyzwyczaił mnie do science fiction, dlatego nie mogłam pozbyć się wrażenia, że akurat te dwa epizody nie pasowały do reszty. To jednak nie odejmuje im uroku. 

Podsumowując – sezon średni z dobrymi momentami.

Szczur z animacji Szczury Masona
Szczury Masona (2022), reż. Carlos Stevens. Netflix.

Spod pióra Huberta Kalisza

Każdorazowo, gdy powracam do Miłość, śmierć i roboty urzeka mnie świeżość, jaką epatuje ta seria na tle bliźniaczych produkcji na Netflixie. Rozstrzał tematyczny stanowi o sile serialu, którego poszczególne odcinki wpadną w gusta bardzo różnego typu odbiorców. Po dwukrotnym seansie trzeciego sezonu z przyjemnością mogę poinformować, że całość wróciła do formy po poprzednio zauważalnym spadku.

Ponownie znalazło się parę perełek, do których będę wracał, jak i odcinków nieco bardziej schematycznych, wpadających w utarte tropy, jednakże wyegzekwowanych technicznie na dostatecznie wysokim poziomie, aby nie wpłynąć zbyt negatywnie na moją ocenę sezonu. Lśni zdecydowanie Jibaro od uwielbianego przeze mnie Alberto Mielgo. Ten hiszpański reżyser i animator odpowiedzialny wcześniej za nagrodzonego Emmy Świadka z pierwszego sezonu antologii powraca tutaj z historią w klimatach nieeksplorowanego dotychczas przez siebie fantasy. Mimo że w trakcie nie pada ani jedno słowo wyrazisty styl Mielgo wyciska z tej pozornie prostej fabułki całe spektrum emocji. Miazga. Do gustu przypadł mi również Puls własny maszyny, który po pełnej napięcia i zgoła wciągającej Niekomfortowej podróży daje widzowi czas na filozoficzną kontemplacją na powierzchni nieprzyjaznego Io. Narracyjnie to jest bomba do której rozbrojenia potrzebny jest powtórny seans.

Za najsłabszy odcinek uznałbym Noc minitrupów. Całość kończy się szybciej, niż się zaczęła, a i przesłanie nie jest niczym, czego nie eksplorowałyby Trzy roboty: Drogi ucieczki. Nie zadziałał dla mnie również humor, czego nie mogę powiedzieć o Szczurach Masona, gdzie podczas seansu towarzyszył mi ciągły banan na twarzy. Mam takie ogólne wrażenie, że odcinki Miłość, śmierć i roboty poruszają się w dwóch osiach. Z jednej strony mamy odcinki poważne i z reguły ambitniejsze, a z drugiej strony taką zabawę formą i scenariuszem. To takie nieodparte wrażenie, że to właśnie za to fani pokochali Miłość, śmierć i roboty. Serial Tima Millera stanowi pewną celebrację animacji jako sztuki i formy przekazu. Jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co ci się trafi!

Michał Chyła: 9/10

Ewa Chyła: 9/10

Dorota Żak: 7/10

Bartek Sobolewski: 6.5/10

Danuta Repelowicz: 5,5/10

Hubert Kalisz: 7/10

Wielu autorów

Dziennikarski dream team. Najzabawniejsza redakcja w galaktyce. Najlepszy zespół, na jaki możesz trafić w swojej ulubionej grze multiplayer. Namaszczeni przez Guru Gier. Mówią na nas różnie. Zawsze jednak sprowadza się to do tego samego: niezależnej zgrai szaleńców-pasjonatów, którzy postanowili wspólnymi siłami odbetonować polską skostniałą branżę dziennikarstwa gamingowego.