fbpx

Codzienna dawka planszówkowych nowin!

Wracaj do nas regularnie i bądź na bieżąco!

Recenzja Wyprawa do El Dorado: Złote świątynie – Mój mały Brzdęk

25 października 2024,
22:50
Piotr Borlik

Wyprawa do El Dorado skradła serca tysiącom graczy, oferując łatwą, ale angażującą i emocjonującą rozgrywkę. Piękne ilustracje Vincenta Dutrait, sprytny i łatwy do zrozumienia deck building oraz poczucie prawdziwego wyścigu idealnie wpasowały się w wymagania familijnych graczy. Nic więc dziwnego, że Reiner Knizia wyprodukował (w przypadku tego autora to słowo wydaje się całkiem na miejscu) kolejne dodatki urozmaicające rozgrywkę, aż wreszcie skusił się na samodzielny sequel, który nie dość, że odświeża rozgrywkę, to dodatkowo można połączyć go z grą podstawową, by poczuć się jak prawdziwy poszukiwacz skarbów.

To wciąż stara dobra Wyprawa do El Dorado ze wszystkimi jej plusami. Być może to efekt nowości, ale wydaje się ulepszoną wersją swego starszego brata. Pozycja niemal obowiązkowa dla rodzinnych graczy, którzy wcześniej nie mieli styczności z pierwowzorem. O ile jednak nie jesteś absolutnym maniakiem serii, nie mam przekonania, czy warto mieć oba tytuły na półce.

7 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru

Angażująca rozgrywka

Proste zasady

Intuicyjny deck building

Poczucie wyścigu

Możliwość połączenia z grą podstawową (tylko dla maniaków)

Nie na tyle inny, by trzymać na półce obok oryginalnej Wyprawy do El Dorado

We wspomnianej wcześniej Wyprawie do El Dorado gracze przedzierali się przez skomplikowane tereny, by dotrzeć do legendarnego miasta El Dorado. Hołdując zasadzie, że najważniejsza jest podróż, a nie cel, po dobiegnięciu na linię mety nie mieliśmy okazji poznać ów mitycznego miejsca. Reiner Knizia najwyraźniej uznał jednak, że zasady są po to, by je łamać, dzięki czemu w Wyprawie do El Dorado: Złote świątynie dostaliśmy możliwość eksplorowania miejsca, do którego we wcześniejszych rozgrywkach wielokrotnie docieraliśmy.

Do biegu, gotowi, start

W Wyprawie do El Dorado: Złote świątynie eksplorujemy tytułowe świątynie, by zdobyć drogocenne kryształy. Naszym celem jest zebranie po jednym z trzech rodzajów kryształów i ucieknięcie z miejsca zdarzenia, nim uczynią to inni gracze. W zależności od liczby graczy i stylu ich gry, czasem będzie to zadanie łatwiejsze, a czasem trudniejsze, gdy ciągle przyjdzie nam przepychać się z innymi i zastępować im drogę. Gra na szczęście jest tak zaprojektowana, że o ile nie popełnimy rażących błędów, nikt nie powinien zostać z tyłu i do samego końca towarzyszyć nam będą emocje, kto pierwszy zdobędzie upragnione skarby. Zadanie to za każdym razem będzie inne dzięki kafelkom planszy. Teoretycznie instrukcja zaleca kilka sprawdzonych wariantów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by samemu zabawić się w starożytnego architekta i zbudować planszę po swojemu.

Grosza daj strażnikowi

By dostać się do skarbów, przyjdzie nam przemieszczać się po zróżnicowanych terenach. Czasem będziemy musieli przepłynąć na drugi brzeg przy użyciu kart z symbolami wioseł, czasem oświetlić sobie drogę symbolami pochodni, czasem symbolami maczet utorować sobie drogę przez bujne krzaczory, a czasem zużyć pieniądze, żeby… W sumie nie do końca wiadomo, po co. Cztery podstawowe symbole znajdziemy na kartach, zarówno tych słabych, podstawowych, jak i znacznie silniejszych, w które będziemy mogli wyposażyć się w trakcie rozgrywki. Stawia to graczy przed ciekawym dylematem, czy zużywać karty na przemieszczanie się, czy jednak trochę zwolnić tempo i wydać je na zakup potężniejszych kart. Wybory stają się ciekawsze, gdy do gry wchodzą jednorazowe karty, którą kuszą liczbą symboli do zużycia, ale straszą jednorazowością.

Strażnicy są jak pudełka czekolady, nigdy nie wiesz, na jakiego trafisz. No, prawie nigdy.

Po drodze do upragnionych skarbów napotkamy kilka dodatkowych utrudnień. Jednym z nich są strażnicy, których zakrytych w losowy sposób rozkładamy na planszy. Za każdym razem, gdy gracz zdecyduje się przejść obok takowego, przyjdzie mu ponieść karę. Niestety nie są do dotkliwe kary, w pudełku znajdziemy tylko cztery rodzaje strażników, przez co odkrywaniu ich nie towarzyszą większe emocje, a ich obecność traci na znaczeniu podczas planowania ścieżki.

Nieco większe wyzwanie stanowią jednorazowe blokady, z którymi musi uporać się pierwszy gracz, który zechce przejść z jednego kafelka na drugi. Konieczność posiadania określonego typu symbolu potrafi spowolnić, ale z drugiej strony pokonana blokada trafia do zasobów gracza i może okazać się kluczowa podczas rozstrzygania remisów. Te, zwłaszcza przy graczach na zbliżonym poziomie, pojawiają się zaskakująco często, co z jednej strony gwarantuje emocje do samego końca, z drugiej jednak każe zastanowić się, jak wielki wpływ mamy na własne poczynania. Owszem, nikt nie ciągnie nas za rękę i nie zmusza do podejmowania decyzji, ale czasami odnosiłem wrażenie, że o ile gracz nie popełni rażącego błędu i nie ma wybitnego pecha przy dociagu kart, niezależnie od obranej trasy dotrze do celu w podobnym czasie.

Wielka wyprawa do El Dorado

Wyprawa do El Dorado: Złote świątynie jest grą samodzielną, co nie stoi na przeszkodzie, by łączyć ją z podstawką i wcześniejszymi dodatkami. Dodatkowa instrukcja sugeruje trzy układy plansz: łatwy (podstawka + omawiana gra), średni (podstawka + Demony dżungli + omawiana gra) i trudny ( ten sam układ, ale z innymi kafelkami). Autorzy zezwalają również na dowolną zabawę w architekta, niemniej mam spore wątpliwości, czy wariant ten sprawdza się aż tak dobrze. Niewątpliwą zaletą Wyprawy do El Dorado: Złote świątynie jest krótki czas rozgrywki, dzięki czemu młodsi i mniej doświadczeni gracze wysiedzą do końca bez poczucia zmęczenia. Bardziej doświadczeni gracze również powinni być zadowoleni z proporcji czasu rozgrywki do intensywność doznań, jeśli jednak gra dzięki mieszaniu dodatków miałaby trwać dłużej, wolałbym sięgnąć po nieco bardziej skomplikowany tytuł oparty na podobnych mechanikach.

Grę otrzymałem od wydawnictwa Nasza Księgarnia, co nie miało wpływu na treść recenzji i wystawioną ocenę.

Piotr Borlik

Polski pisarz, autor popularnych powieści kryminalnych, znany przede wszystkim z serii „Boska proporcja”. Urodził się w 1986 w Bydgoszczy. Absolwent Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy, z tytułem inżyniera. W trakcie studiów zaczął tworzyć pierwsze opowiadania, interesował się także grami logicznymi. Został mistrzem Holandii oraz laureatem trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Najlepiej czuje się mieląc jedne surowce w drugie i ścigając się na torach. Tam, gdzie inni wytykają brak klimatu, on skupia się na temacie i spójnych z nim mechanikach. Bynajmniej nie oznacza to, że odmówi epickiej przygody, zwłaszcza gdy ma okazję poprowadzić sesję RPG.

Komentarze

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najpierw najnowsze Najpierw najstarsze
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze