Wyprawa do El Dorado to jedna z najpopularniejszych gier Reinera Knizii. Kim jest doktor Knizia nie muszę chyba tłumaczyć? Jeśli jednak nie kojarzycie tego nazwiska, to jest to prawdopodobnie najpłodniejszy projektant gier planszowych. Na swoim koncie ma już ponad 700 tytułów! Niektórzy się nawet śmieją, że pomysły na kolejne 2000 gier trzyma w szufladzie i wyciąga losowo raz na jakiś czas.
Co do samej Wyprawy do El Dorado, na polskim rynku ukazała się za sprawą wydawnictwa Nasza Księgarnia. Oprócz samej gry podstawowej, dostępne są dwa dodatki: Demony dżungli, oraz Mokradła i smoki. Na przyszły rok Nasza Księgarnia zapowiedziała premierę kolejnej gry z serii o podtytule Złote świątynie. Będzie można grać w nią samodzielnie, lub łączyć z podstawową Wyprawą do El Dorado i dodatkiem Demony dżungli. Jak więc widać, tytuł ten ma się dobrze i jest wciąż rozwijany.
Czym jest Wyprawa do El Dorado?
Wyprawa do El Dorado to nieskomplikowana, familijna gra o wyścigu do tytułowego miasta El Dorado. Mechanicznym trzonem rozgrywki jest tu budowa naszej talii. Każdy z graczy zaczyna z identycznym zestawem ośmiu kart, z których do turę dobiera na rękę cztery. W swojej turze zagrywamy karty z odpowiednimi symbolami, aby przemieszczać naszego odkrywcę na kolejne pola na planszy.
W trakcie rozgrywki będziemy dokupywać z rynku nowe, mocniejsze karty do naszej talii. Umiejętne rozbudowywanie jej i pozbywanie się słabszych, niepotrzebnych kart jest kluczem do zwycięstwa. Wygrać może bowiem tylko jedna osoba, która przed innymi dotrze do celu naszej podróży.
Wygląd i wykonanie
Oprawa wizualna gry stoi na wysokim poziomie. Graficznie wszystko jest bardzo spójne. Za wszystkie ilustracje odpowiada Vincent Dutrait. Spod jego ręki wyszły także grafiki do takich tytułów jak Yellow & Yangtze, Robinson Crusoe, czy Plemiona Wiatru.
Jednak jego dokonania artystyczne są niemniej imponujące do doktora Knizii. Pan Dutrait przyłożył już rękę do oprawy graficznej prawie dwustu gier i dodatków. Jeśli tak jak ja jesteście fanami jego twórczości, nie zawiedziecie się wyglądem Wyprawy do El Dorado.
Jakość komponentów także jest bardzo dobra. Zarówno drewniane meeple, jak i tekturowe żetony wykonane są solidnie. Podobnie z kartami, są grube i sztywne, dzięki czemu naprawdę wygodnie się je tasuje.
Jedyny drobny zarzut jaki mam, to grubość dużych płytek terenu. Przy ich gabarycie są odrobinę za cienkie i np. w moim egzemplarzu przyjechały lekko wygięte w łódkę. Nie było to jednak nic, czego nie dałoby się naprostować.
Jak zobowiązuje tradycja wydawnictwa Nasza Księgarnia, na pudełku z grą ukryty został ufoludek. W przypadku dodatku Mokradła i smoki macie do znalezienia nawet dwa kosmiczne ludki. Spowodowane jest to tym, że oryginalnie poza granicami Polski został on wydany jako dwa osobne dodatki.
Wrażenia z rozgrywki
Jak już wcześniej wspomniałem, Wyprawa do El Dorado jest lekkim i prostym, familijnym tytułem. Poziom skomplikowania jest tu typowy dla Reinera Knizii. Zasady wytłumaczycie współgraczom w 5-10 minut i już można zasiadać do partii, która zajmie od trzydziestu do sześćdziesięciu minut.
To co od początku rzuca się w oczy i jest nawet zaznaczone w instrukcji, to regrywalność. Dzięki swojej konstrukcji, płytki terenów pozwalają na ułożenie trasy wyścigu na ponad 100.000 różnych sposobów. Robi wrażenie, a dodatki jeszcze bardziej zwiększają liczbę możliwych układów.
W instrukcji mamy przygotowanych sześć propozycji różnych tras, podzielonych na trzy poziomy trudności. Jednak już po pierwszej rozgrywce, z pomocą wskazówek od autora, będziecie w stanie układać swoje fantazyjne kompozycje płytek.
Do zabawy może zasiąść od dwóch do czterech osób. O ile w każdym składzie osobowym Wyprawa do El Dorado sprawuje się dobrze, o tyle najprzyjemniej grało mi się we dwójkę. Jedyna różnica względem rozgrywek na trzech i czterech graczy jest taka, że zamiast jednym, każdy kieruje dwoma pionkami poszukiwaczy.
W takim układzie, aby wygrać trzeba doprowadzić do El Dorado obydwa swoje meeple. Wymusza to nieco inne prowadzenie rozgrywki, bo nie możemy inwestować w ruch tylko jednego odkrywcy.
Nie byłem nigdy miłośnikiem mechaniki deck building. Nie byłem też jej wrogiem. Mówiąc potocznie, ni mnie ona grzała, ni ziębiła. Bardzo pozytywnie mnie zdziwił więc fakt, że tutaj zacząłem czerpać z niej przyjemność.
Miłośników zabawy w formule „full contact” muszę zmartwić. W grze podstawowej interakcji między graczami nie uświadczycie prawie wcale. Sprowadza się ona do wykupienia karty z rynku przed przeciwnikiem, lub zablokowania mu drogi na trasie, tak żeby musiał Was ominąć.
Podsumowanie
Wyprawa do El Dorado niewątpliwie jest bardzo dobrze działającym tytułem. W swojej turze mamy do dyspozycji tylko trzy rodzaje akcji, ale to w zupełności wystarcza. Gra nie jest w żadnym razie niepotrzebnie przekombinowana. Do wykonania mamy jedno zadanie i musimy to zrobić jak najsprawniej. Wielkim atutem jest oprawa wizualna, która bardzo uprzyjemnia rozgrywkę.
Mimo to, gra w Wyprawę do El Dorado mnie wynudziła. Zdecydowanie preferuję gry z negatywną interakcją, a tej tutaj brak. Jedyne co musimy robić to przeć ciągle naprzód w kierunku mety. Jeśli preferujecie bardziej zaawansowane tytuły, ten może się okazać dla Was za mało angażujący. Ale!
Jak wspominałem wcześniej, do tej gry powstały jeszcze dodatki. Zmieniają one diametralnie moje podejście do Wyprawy do El Dorado. Razem z grą podstawową otrzymałem do recenzji dodatek Mokradła i smoki. Wprowadza on aż 9 modułów, które możemy niezależnie od siebie dodawać do gry.
Eliminują one moje główne zarzuty do tej produkcji. Nagle na planszy pojawiają się dodatkowe przeszkody, odnogi, miejsca, które musimy odwiedzić i wiele więcej. Oprócz tego dochodzi alternatywny sposób wygranej i co najważniejsze dla mnie, niewielka, aczkolwiek bardzo przyjemna doza negatywnej interakcji.
Więcej o tych modułach możecie przeczytać w rankingu, który sporządziłem. Najlepsza w tych dodatkach jest właśnie ich modułowość. Nie jesteśmy zmuszeni do korzystania ze wszystkich. Jeśli coś nam nie pasuje, zwyczajnie to pomijamy podczas przygotowania rozgrywki. Jednocześnie nie sprawiają one, że gra się robi ciężka. Dalej pozostaje przyjemnym tytułem familijnym.
Sama gra podstawowa mnie nie kupiła i usiadłbym do niej tylko gdyby to było konieczne. Z dodatkami jednak zyskała bardzo wiele i nie wyobrażam sobie gry bez nich. Teraz będę chętnie do niej wracał, nie tylko podczas spotkań z początkującymi planszówkowiczami. W końcu nie samymi ciężkimi eurasami człowiek żyje.
Za dowód jak polubiliśmy z żoną tą grę, może świadczyć to, że już zdążyliśmy dokupić sobie drugi dodatek – Demony dżungli. Zapewne kiedy ukażą się już Złote Świątynie, także je dołączymy do kolekcji.
Komu poleciłbym ten tytuł
W pierwszej kolejności jest to pozycja dla graczy familijnych. Poradzą z nią sobie i starsi, i młodsi bawiąc się przy tym tak samo dobrze. Odnajdą się tu także fani budowania talii i wyścigów.
Wyprawa do El Dorado może spokojnie służyć za wprowadzenie nowych osób w świat gier planszowych. Idealnie też się sprawdzi jako forma relaksu po ciężkim dniu w pracy.
Komu nie poleciłbym tego tytułu
Z pewnością nie jest to gra dla osób, którym uwłacza granie w coś co ma ocenę ciężkości gry na BGG poniżej 3,8/5. Oprócz tego Wyprawa do El Dorado jest tytułem na tyle uniwersalnym, że ciężko mi zdefiniować grupy, które powinny ją omijać szerokim łukiem.
Kącik koszulkoholika
Jestem typem osoby, która kompulsywnie koszulkuje wszystkie karty w posiadanych grach. Także postanowiłem sporządzić dodatkowo ten segment dla osób, które zechcą zakupić powyższy tytuł żeby oszczędzić im czasu na szukaniu właściwego rozmiaru koszulek.
Do zakoszulkowania Wyprawy do El Dorado wraz z dodatkiem Mokradła i smoki będziecie potrzebować:
- 86 koszulek w formacie 59×92 mm do gry podstawowej
- 20 koszulek w formacie 59×92 mm do dodatku
Egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie do zrecenzowania od wydawnictwa Nasza księgarnia. Wydawca gry nie miał wpływu na kształt niniejszej recenzji, ani moją ocenę.