Tak, o istnieniu Boba Rossa dowiedziałem się z trailera Deadpoola. Podobnie pewnie jak większość Polaków. Mimo że nie wyszukiwałem potem jego programów, to pełne odcinki The Joy of Painting zaczęły mi się podpowiadać na YouTube jakiś czas temu. Emitowany w latach 1983-1994 program mający na celu promowanie malowania jako źródła rozrywki, kreatywnego spędzania czasu i poniekąd leku na wszelkie zło, począwszy od stresu dnia codziennego po przypadki depresji, zapewne nie byłby tak wielkim hitem, gdyby nie prowadzący program Bob Ross. Programy, w których malarze na oczach widzów tworzyli obrazy, nie były czymś nowym, Ross miał już poprzedników, ale jego pogodna natura, spokojny głos i niesamowicie charyzmatyczna osobowość sprawiły, że to właśnie Przyjemność malowania stała się programem numer jeden w amerykańskiej TV dla wielbicieli malarstwa i nie tylko.
Przez szept i pędzel do serca publiki
Nic więc dziwnego, że Netflix, po sukcesie takich produkcji, jak Król tygrysów, sięgnął po życiorys kolejnej gwiazdy telewizji. Mogłoby się wydawać, że życie takiego spokojnego jegomościa jak Bob Ross raczej nie dostarczy skandali czy niejednoznacznych wątków. Życie jak zwykle okazuje się pisać scenariusze, które mają niejednokrotnie nie tylko drugie, ale i trzecie dno. Zmarły w 1995 roku Ross pozostawił po sobie ponad trzydzieści tysięcy dzieł, co spowodowało, że jest uznawany za najpłodniejszego malarza w historii. Tam, gdzie wielki talent, pojawiają się szybko ludzie, którzy zwietrzą w tym interes. I właśnie na tym skupi się dokument o amerykańskim artyście, co sugeruje już podtytuł dokumentu zawierający słowa zdrada i chciwość.
Życie Rossa niekoniecznie należało do kolorowych. Nieudane małżeństwo z pierwszą żoną, romans w czasie trwania drugiego związku i koniec życia naznaczony tragedią i utratą małżonki oraz stresem związanym z współpracą z właścicielami praw do marki Bob Ross, co doprowadziło do podupadnięcia na zdrowiu artysty i jego przedwczesnej śmierci. Netflix skupia się na relacji malarza z małżeństwem Kowalskich, właścicieli Bob Ross INC, oraz ich walki z każdym, kto stanie im na drodze w zbijaniu fortuny na nazwisku dobrodusznego malarza. W tym samego syna Rossa, Steve’a, który wbrew temu, jaka była wola ojca, został odcięty od programu i nie zobaczył ani krztyny ze spuścizny rodzica. Można powiedzieć, że to duże spoilery, ale Netflix doskonale wie, jak budować napięcie, i nawet znając te tajemnice, zaskoczy was.
Przyjemność malowania i gorycz biznesu
Nie wdając się głębiej w wydarzenia, jakie są pokazane w filmie, aby nie przesadzić ze spoilerami, odpowiem na pytanie, czy historia Boba Rossa jest na tyle ciekawa, aby polski widz nieznający bohatera filmu Netflixa, niepróbujący swoich sił w malarstwie albo nawet niezainteresowany tematem znajdzie coś dla siebie? A czy ten sam widz był wcześniej zainteresowany chuderlakiem z perezą, który gdzieś w Stanach ma swoje prywatne ZOO z tygrysami? No właśnie nie, a może zdrada i chciwość, które pojawiają się w dokumencie o malarzu, który chciał w życiu nieść wyłącznie przesłanie szczęścia i wolności, jakie daje malowanie, to nie ten sam level, co planowanie morderstwa nielubianej konkurentki. Ale dokument ogląda się równie ciekawie, a po jego zakończeniu jestem pewien, że nie jeden widz sprawdzi na YouTube przynajmniej pojedynczy odcinek The Joy of Painting i wraz z Bobem zanurzy się w kreowanym przez niego krajobrazie. Co osobiście gorąco polecam.