Osoby, które obejrzały już finał serialu The Last of Us, wiedzą, że w pewnym momencie ostatniego odcinka Joel i Ellie trafiają na pokryty zielenią dach budynku, gdzie czeka ich niemała niespodzianka. W końcu w postapokaliptycznym świecie nie spodziewamy się zwykle spotkania pokojowo nastawionej żyrafy, która jeszcze pozwala się pogłaskać.
Żyrafa prawdziwą gwiazdą The Last of Us
Wiele osób założyło z góry, że pojawiające się w odcinku zwierzę to efekt CGI i nawet narzekało na jego słabe wykonanie. Tym bardziej miłą wiadomością jest, że kilkumetrowa gwiazda The Last of Us nosi imię Nabo i mieszka w Calgary Zoo w Kanadzie. Tam też kręcono zdjęcia do wspomnianej sceny. Choć CGI nie było potrzebne do stworzenia samej żyrafy, wykorzystano je do odtworzenia lokacji z gry. Zarówno Pedro Pascal i Bella Ramsey, jak i Nabo zagrali na tle blue screena, a połączenie zdjęć z pracą artystów VFX pozwoliło uzyskać efekt, jaki możemy zobaczyć w odcinku.
Scenograf produkcji, John Paino, wypowiedział się na temat tej sceny dla magazynu Variety, przyznając, że prawdopodobnie może zaliczyć ją do najbardziej skomplikowanej kombinacji różnych elementów w swojej karierze. W czasie zdjęć opiekunowie z zoo towarzyszyli ekipie filmowej i zadbali o komfort zwierzęcia, bo nie było wiadomo, jak żyrafa zareaguje na obecność obcych.
Paino przy okazji powiedział też kilka słów na temat szpitala, w którym rozgrywa się jedna z najważniejszych części odcinka. Duże znaczenie miało tutaj przystosowanie lokacji, aby jak najbardziej przypominała tę z gry. Zdjęcia kręcono w opuszczonym szpitalu niedaleko miasta Calgary, a ekipa zadbała o to, aby nawet napisy i obrazy na jego ścianach wyglądały tak jak w pierwowzorze. Istotny stał się również wybór źródła światła – zdecydowano się na przenośne generatory, które pozwoliły na uzyskanie mrocznego i niepokojącego nastroju. Dzięki temu Joel zyskał w finale The Last of Us pasującą do swojej decyzji arenę.