fbpx

Recenzja Monster Hunter Rise na PS5 – czy warto odpalać „dwuletnią” grę?

17 stycznia 2023,
15:13
Tomasz Wasiewicz

Nie jestem fanem serii. Kilkukrotnie i na różnych sprzętach próbowałem swoich sił. Pierwszy raz w 2008 roku, kiedy kupiłem ją jako pierwszy tytuł do mojego PSP. Niestety za każdym razem dość szybko gubiłem się w mnogości opcji i nie potrafiłem wkręcić na tyle, żeby chcieć kontynuować swoją przygodę. Nie zrozumcie mnie źle. Idea okładania wielkimi mieczami i strzelania z ogromnych dział do gigantycznych potworów brzmi dokładnie tak dobrze dla was, jak i dla mnie. Jednak to seria Souls była dla mnie tą przystępniejszą, gdzie się spełniam z tymi aktywnościami. Czy zatem Rise może zmienić moje zdanie na ten temat?

Z armatą na niedźwiedzia

Jestem absolutnie pozytywnie zaskoczony. Potrzebowałem tylko odrobiny więcej motywacji pod tytułem „musisz napisać recenzję” i nie może to być tekst na podstawie godziny grania. Inaczej znów bym się odbił, ale trzeba przyznać, że wystarczyła krótka lektura poradnika dla nowicjuszy, bym odkrył jedno zdanie zmieniające wszystko. Otóż tak jak we wspominanej serii Souls mamy kilka ścieżek i w tym przypadku jedna jest mocno wskazana dla nowych postaci. Jeśli z jakiegoś powodu pójdziemy inną poziom trudności może pokazać nam nasze miejsce, a my nigdy nie odczujemy radości ze zwycięstwa i natychmiastowej gratyfikacji w postaci nowego pancerza ze skóry jeszcze ciepłego truchła gagatka, którego biliśmy ostatnie 20 minut. Polecam!

9.0 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Grafika
  • Design strojów i potworów
  • Niesamowita mnogość wyborów ekwipunku, a nie są one generowane losowo!
  • Euforia towarzysząca zwycięstwu
  • Zwierzęcy towarzysze
  • Tytuł zapewnia wiele godzin rozgrywki
  • Cena – połowa premierowych tytułów AAA
  • Trudne wejście w świat gry
  • Mnogość wyborów początkowo może przytłoczyć
  • Brak mechaniki zakotwiczenia kamery na wrogu

You died

Nie da się chyba uniknąć napisania recenzji tej produkcji, nie wspominając o serii Souls. Podobieństwa narzucają się same. Obie gry pochodzą z Japonii, w obu polujemy na ogromne stworzenia przy użyciu wielkich broni, tarcz, broni zasięgowej, w obu możemy bawić się w „fashion souls”. Niestety mimo tego nie postawiłbym tych tytułów obok siebie. Nawet biorąc poprawkę na to, że oba są wymagające i mogą doprowadzić do wściekłości. Na przykład osobę, która właśnie ukończyła samouczek, zaczęła pierwszą misję na najłatwiejszym poziomie wyzwania i kończy się jej czas ustawiony na 50 minut, bo za słabo bije przeciwnika…

Który zresztą zabił moją postać już dwukrotnie. Trzeci zgon również uznawany jest za porażkę. Także godzina zmarnowana, poczucie przegranej potworne. Nie najlepszy początek, przyznacie. Ciężko nawet stwierdzić, co poszło nie tak. Gra na starcie zarzuca nas setkami linii tekstu w postaci różnych pisanych samouczków. Zostałem zachęcony do tego, żeby wziąć to zadanie. Było na poziomie pierwszym z siedmiu. Dlaczego zatem nie mogłem przez tyle czasu pokonać przeciwnika? Dodam, że używałem największego z dostępnych mieczy, który zadaje większe obrażenia od pozostałego oręża.

Predefiniowana postać przygotowana do wyzwania na arenie

Bądź bohaterem, podnoś się po każdym upadku

Ileż to razy widzieliśmy w filmach, jak główny bohater pada na ziemię, obity, sponiewierany, ale resztkami sił wstaje i wygrywa starcie? Dokładnie trzeba było to zrobić i tutaj. Widzicie, sprawa się ma tak, że w naszej wiosce Kamura mamy siostry bliźniaczki. Obie dają nam zadania, ale szkopuł polega na tym, że jedna daje łatwe-łatwe służące do zbudowania postaci i poznaniu świata oraz przejściu kampanii dla pojedynczego gracza. Druga zaś daje łatwe-w-cholerę-trudne zadania, które tak naprawdę są endgamem tytułu. Te same potwory mają więcej życia i biją mocniej.

Co więcej, po wymaksowaniu zadań z poziomów 1-3 u pierwszej postanowiłem zmierzyć się ze swoją nemezis z początku przygody. Raz, że w teorii była oznaczona jako poziom trudności jeden na siedem, a dwa, pokonywałem już ten typ potwora kilkukrotnie i szło mi to bardzo sprawnie. Trzydzieści minut później ledwo zipiąc, ubiłem gadzinę, rozumiejąc już wszystko. Bo widzicie, Monster Hunter to tytuł, który stawia na rozgrywkę zespołową z innymi łowcami i przez to właściwe wyzwania dostosowane są do faktu, że graczy jest czterech, a nie jeden i jego wierny pies.

Łowca jeżdżący na psie

Jak, z czym, kim i na kogo?

Same ważne pytania. Nasz łowca lub łowczyni ledwo zdaje egzamin, by móc się tak tytułować i już musi ruszyć w bój. Oto po 50 latach spokoju wioska jest atakowana przez hordę potworów, które wpadły w dziwny szał bitewny. Podobne wydarzenie miało już miejsce, ale tym razem to my musimy stawić mu czoła. Powoli będziemy oczyszczać okolicę, z co raz to groźniejszych osobników, by ostatecznie stawić czoła samemu Magnamalo. Przyznacie, że już samo imię budzi respekt?

Początkowo wybieramy głównie rodzaj oręża, z jakim chcemy ruszyć na polowanie. Jest tego trochę. Miecze małe i duże, młoty, lance, tarcze, działa ręczne. Każdy z nich wpływa na szybkość naszego ruchu i to jakie uniki będziemy mogli stosować. Choć już długi miecz jest tak naprawdę wielkim, to wybrałem jeszcze większy i trzymałem się tego wyboru do końca. Od zawsze byłem fanem zadawania pojedynczych ciosów o dużej sile. Warto zaglądać do kowala, bo dość często pojawiają się u niego nowe wersje broni w danej kategorii, które możemy sobie wykuć. Więcej obrażeń czy dodatkowe uśpienie/podpalenie/zatrucie, to często być albo nie być na polu bitwy.

Dziwny miecz na dziwnego stwora

Słowo klucz – różnorodność

Z każdym zabitym potworem pojawiają się za to nowe zbroje. Te są niesamowicie zaprojektowane i super jest móc ubrać się tak w komplet, jak i pomieszać części pancerza z różnych skór, piór, pazurów i innych części składowych smoka, wielkiej kury bądź złowieszczego pancernika. Jestem pod ogromnym wrażeniem tak dużej różnorodności, ale i tego, że to wszystko do siebie pasuje. Z jednej strony zachęca do polowania na te same osobniki, a z drugiej nie trzeba tego robić więcej niż dwa – trzy razy, by mieć komplet ubioru. Wszystko to dlatego, że często wprowadzane są nowe potwory, a z nimi nowe pancerze. Nie ma nudy! Wielki plus za to.

Wspomniałem o potworach. Te dzielą się na dwie kategorie: małe i duże. Niech was to jednak nie zmyli. Małe rzadko bywają faktycznie niewielkich rozmiarów. Tak naprawdę to podział bardziej powinien być na zwykłe i bossów. Właściwie polujemy na wszystkie. Nie tylko są one źródłem cennych materiałów do produkcji broni i pancerzy, ale też za ich pokonanie lub złapanie wypełniamy zadania dodatkowe, które z kolei dają nam przedmioty do ulepszeń.

Menu rozwoju rodzaju broni

Dopóki nie zagłębiłem się mocniej w rozgrywkę w Monster Hunter nie miałem pojęcia jak wiele różnych potworów w grze się znajduje. Projektanci są niesamowici, powołując do życia tak kolorowe, zmyślne, a jednocześnie anatomicznie sensowne stworzenia. Wielki szacunek za to, bo to zwyczajnie robi wrażenie. Ma się ochotę zatrzymać czas w miejscu i podziwiać każdy element, atak, ruch i zastanawiać się, jakie zwierzę było do tego inspiracją. Każdy z nich ma inny system walki, inne słabe punkty i inne elementy, których można ich pozbawić potężnym uderzeniem. Moment, w którym uciąłem ogon wielkiej wywernie, na długo ze mną zostanie jako świetne wspomnienie.

Oprócz standardowych misji, podczas których musimy pokonać lub złapać konkretnego potwora, mamy też misje mniejszej wagi polegające na zebraniu materiałów dla wioski. Są wyzwania na arenie, gdzie wyłącznie stajemy jeden na jeden (później jeden na dwa), ale też zupełnie inny typ misji przypominający gry tower defence. Pokonujemy fale wielkich przeciwników, za co rozwijamy obronę, budujemy nowe pułapki, przyzywamy bohaterów, czy stawiamy wieżyczki zasilane mieszkańcami. Cel? Nie pozwolić stworzeniom dostać się do wioski. Jest to też świetny sposób na zdobycie większej ilości składników z bestii. Mało? Możecie też swobodnie przemierzać każdą z lokacji bez licznika czasu.

Działonowy podczas obrony wioski

Największe wady Monster Hunter

Zdecydowanie trudne wejście w tytuł nie pomaga polubić się z Łowcami Potworów. Jeśli jednak czytacie te słowa, gdyż od zawsze słyszeliście o serii, ale jakoś nigdy nie mieliście okazji spróbować i teraz macie ochotę, to śmiało, zróbcie to! Pamiętajcie, tylko żeby zacząć robić zadania od dziewczyny na targu, obok lokalnego sołtysa, kowala i sklepiku. Z tego co czytałem opinie w sieci, próbując znaleźć poradnik „for dummies”, okazuje się, że gra, gdy zadebiutowała na Switchu, a później na PC miała jeszcze bardziej wyboisty start. Także czujcie się ostrzeżeni, ale nie zrażeni.

Drugim dużym minusem, do którego idzie się przyzwyczaić, jest brak zablokowania kamery na przeciwniku. Tradycyjnie w tego typu tytułach jest to opcja dostępna po wciśnięciu prawego grzybka. Nie ma lekko, trzeba samemu się pozycjonować względem potworów. Choć praktyka czyni mistrza, to nawet po przejściu fabularnej części produkcji nadal miałem problemy, żeby idealnie trafić orężem. Tym bardziej że postać podczas ataku się blokuje w danym kierunku. Nie można więc go zmienić, aż do czasu wyprowadzenia kolejnego ciosu. Gorzej, jak nie trafimy serią ciosów, wtedy musimy się modlić, żeby stwór nie postanowił użyć swojego silnego ataku.

Złe pozycjonowanie się względem przeciwnika

Dobre rady

I to by było na tyle. Tak naprawdę, jeśli ogarniecie wytwarzanie przedmiotów, nauczycie z nich korzystać, dobierzecie odpowiednio ekwipunek do przeciwnika, wyślecie zwierzaki na misje po więcej surowców, to będziecie się świetnie bawić. Tyle tylko, że to tytuł określany w niektórych źródłach jako MMO. Samodzielnie można spędzić około trzydziestu godzin na różnych zadaniach, wyzwaniach, arenach. Jeśli chcemy porządnie zapolować, potrzebujemy innych ludzi.

Niestety, ja otrzymałem dostęp do gry na dwa tygodnie przed premierą. Trofea nie działają, dodatki, które również były w kluczu nie chciały się zainstalować, gdyż nie są wystawione na serwery Sony. Nie znalazłem też drugiego redaktora, z którym mógłbym zagrać, a próbowałem codziennie w różnych godzinach. Zatem to, co czytacie, to recenzja wersji dla pojedynczego gracza. Już sama warta uwagi, nie wierzę, żeby wspólne rajdy na naprawdę przepotężne, genialnie zaprojektowane stwory nie miały dać jeszcze więcej frajdy. Tak czy inaczej, ja biegałem z wiernym kotem i nowością w serii – psem, na którym można jeździć, a który też bierze udział w bitwach.

Dziennik łowcy

Dzięki osobnemu menu możemy nie tylko przemalować nasze zwierzaki, a tych wynająć możemy całe mnóstwo, ale też odpowiednio je uzbroimy czy wybierzemy umiejętności wspomagające jak leczenie, ocucanie nas ze snu, czy odciąganie wrogów. Żeby nie dzielna Koralina – nadworny healer i Sheldon – tank nie dałbym rady nawet kurosmokowi z kamieniem w łapach. Mieszkańcy wioski zlecają nam zadania poboczne, dzięki którym możemy sprawić, że te będą jeszcze bardziej przydatne. Nie są tylko tłem.

Naprawdę dużo przedmiotów

Odpowiedź na pytanie z tytułu

Tak, warto zainteresować się dwuletnim tytułem wydanym pierwotnie na Nintendo Switch. Grafika jest przepiękna, nad geniuszem projektantów potworów, pancerzy i broni już się zachwycałem. Jeden jedyny raz miałem pelerynę przenikającą przez miecz, a tak wszystko wygląda obłędnie. Nowości w postaci psa, na którym można jeździć, czy opcji poruszania się w pionie dają radę. Kolejne mapy są coraz większe z dodatkowymi punktami ekspedycyjnymi, które można odblokować. Całość daje poczucie, że będziecie się dobrze bawić przez mnóstwo godzin w premierowej cenie o połowę mniejszą od typowego tytułu AAA.

Jasne, można by się przyczepić, że robimy tu wciąż to samo. Weź misję, złap lub zabij potwora, wróć, odbierz nagrodę, weź zadanie na jeszcze trudniejszego przeciwnika, powtórz. Taka też była moja pierwsza myśl, ale dałem się zaskoczyć. Z przyjemnością co wieczór wracałem do tego świata. Z ciekawością brałem nowe zadanie, żeby dowiedzieć się, co też twórcy wymyślili dla mnie na dzisiaj. Wyobrażam sobie, jak całą drużyną idziemy na polowanie. Na samą myśl się uśmiecham. To zaskakująco świetna gra, tylko dajcie się jej poznać. Odwdzięczy się wam, zapewniam.

Ucieczka przed Magnamalo

Tomasz Wasiewicz

Przede wszystkim jestem graczem. Uwielbiam fantastykę w każdej postaci. Od książek, przez filmy, muzykę, komiksy, po gry. Jestem niepoprawnym kolekcjonerem, zwłaszcza jak gry mają w zestawie steelbook. Zapraszam na mój Instagram po więcej szczegółów. Mimo kariery zawodowej związanej z innymi tematami najbardziej lubię rozmawiać o grach. To jak, pogadamy?