Kiedy poziom stresu wykracza poza skalę, wczorajsze deadline’y stają się jutrzejszymi briefingami, a ty czujesz się jak sardynka w puszce mielonki, pora na uderzeniową dawkę relaksu. Weź pudełko Kohaku i poczuj się jak ryba w stawie. Niech medytacyjne układanie kafelków z karpiami koi twoje zszargane nerwy ukoi.
Przed zażyciem przeczytaj instrukcję lub skonsultuj się z kreatywnym recenzentem.
Kafelek do kafelka a gra się zrobi niewielka
Od czasów Carcassonne gry kafelkowe są tym dla familijnego grania, czym gripexy dla kryzysowego zarządzania zespołem. Zapewniają pełną obsadę stanowisk przy stole.
Wszystkie możliwe mutacje Kingdomino łączą ze sobą małych i dużych. Pomysłowe Kakao pozwala za pomocą kafelków zarządzać robotnikami. Do poczciwych Zamków Burgundii bez żenady zasiądą nawet miłośnicy srogiego euromóżdżenia. Kafelki mogą przybrać tetrisowe kształty i piąć się tarasami ku andyjskim szczytom w Lamalandzie. Kaskadia wabi na stół cały zwierzyniec. Niezbadana planeta wystrzela układanie kafli na rubieże galaktyki. Spiel des Jahres zgarnęło Dorfromantik, które w swojej istocie jest puzzlami z delikatną sugestią gry.
W eksploatowanym z każdej trony temacie układania kawałków tektury trudno wymyślić coś nowego. Dlatego Kohaku nawet nie próbuje. Ono stawia na maksymalną prostotę. Jest zen. Jak ryba.
W moim akwarium, gdzie kwiaty rosną
Kohaku jest grą o zakładaniu stawu. Nad stawem się medytuje, pisze haiku, maluje akwarele, ucieka przed żoną. Jeśli nie masz miejsca na wykopanie dołka, ogarniasz sobie akwarium. W ostateczności w sukurs przybywa pudełko z grą. Chodzi o to, żeby mieć gdzie trzymać rybki. Jak widzisz te wszystkie wodne żyjątka, to zapominasz, że masz do czynienia z suchym abstraktem.
Komponenty gry wyglądą przesympatycznie. Kolorystyka kafelków i planszy jest stonowana, relaksująca, taka w sam raz działkowo – rybna. Ręka sama wyciąga się, żeby poukładać spławiki. Niczym ławica mieniących się całą gamą słonecznych barw karpi napływają wspomnienia…
Mam do Kochaku głęboko osobisty, mistyczny wręcz stosunek. Dawno temu, ojciec zostawił mnie z wędką nad stawem z zadaniem złowienia sobie przekąski. Dni mijały, a ja zdążyłem zaprzyjaźnić się ze staruszką, która przechodziła codziennie ścieżką nad tym niezwykle spokojnym oczkiem wodnym. Pewnego razu zapytała, czy coś złowiłem. Nic, proszę pani, nawet żaby nie chcą brać. Bo to, chłopczyku, zbiornik przeciwpożarowy jest. Od tego czasu wiem, że ryba to stan umysłu.
Sztuka kładzenia kafelków bez pomocy packi
Wielki filozof planszowego Wschodu, Kungfucjusz, zwykł mawiać po partyjce Kohaku:
„Zasady gry powinny być jak konstrukcja nunczaka norisa. Każdy załapie je w półobrocie, ale jaki użytek zrobi z tej wiedzy, to już jego sprawa.”
Na jedynej planszy obecnej w grze leżą sobie naprzemiennie ułożone kafelki rybek i ozdób. Z tej siatki gracz, który wykonuje ruch, dobiera sąsiadującą parę karpia z ozdobą. Zebrane kafelki umieszcza w swoim układzie przestrzegając prawideł filozofii naprzemienności. Następnie wystawka zostaje uzupełniona w bardzo zmyślny sposób. Jeżeli zostały zebrane kafle z innych pól niż dwa centralne, przesuwa się z rzeczonych miejscówek odpowiednie kafelki na właśnie zwolnione miejscówki. W ten sposób nowe kafelki zawsze trafiają na środek planszy, a reszta ekspozycji zmienia się w przewidywalny sposób. Można sobie zaplanować to i owo, a nawet plan w miarę wykonać, o ile ryba zechce brać i reszta graczy nie przeszkodzi, o co łatwiej przy grze w parze. Ten patencik jest najbardziej gamerską rzeczą, jaką Kohaku ma do zaoferowania.
Kafle ryb służą do maksymalizowania punktów zbieranych z ozdób, z którymi sąsiadują. W przypadku kwiatów liczy się kolor ryby przepływającej po sąsiedzku, przy czym dwubarwne karpie gwarantują więcej okazji do udanego punktowania. Żabki żywią się ważkami z przyległych żetonów. Inne kafelki punktują za zgromadzony wokół narybek. Motylki zgarniają punkty za ryby obecne w liniach poprowadzonych pionowo i poziomo od kafla, na którym przysiadły. Kamiennym rzeźbom jest obojętne, jaki karp im towarzyszy, bo ryba jest ryba. Żółwie są tak bardzo samowystarczalne, że zawsze dają pięć punktów.
Kohaku zapewnia wystarczająco dużo różnorodnych okazji do zapewnienia sobie po kilka punktów. Z każdej konfiguracji sparowanych żetonów da się coś wykrzesać. Zachowując zasady zdrowego rozsądku parę można rozdzielić, żeby każdemu kafelkowi znaleźć dobrze punktujące miejsce. Skuteczne zoptymalizowanie swojego układu pod względem punktowych korzyści to już inna para kaloszy.
Kiedy nie da się już uzupełnić planszy o nową parę żetonów, gra kończy się, zatem można złożyć wędkę, zabrać wiaderko do domu i powiedzieć żonie, że wędkowanie nie polega na wyciąganiu ryb z wody, tylko ustalaniu, kto zwyciężył. Po rozpatrzeniu po kolei każdego z kafelków ozdób w swoim układzie oraz dodaniu okazjonalnych punktów za cenne karpie, można cieszyć się z uzbieranych punktów i filozoficznie stwierdzić, że wszystko to i tak jest bez znaczenia. Vanitas vanitatum et omnia carpio.
Kohaku jest terapeutyczne jak karmienie rybek, łączy przyjemne z pożytecznym
Każdy, kogo zanęci powabny wygląd Kohaku, uczciwie przestrzegam, że jest to zdecydowanie gra dla carebearów. Tu każdy układa swoją sadzawkę, tak troszkę kombinując jak nie w tę, to w drugą mańkę. Zmienność wystawki żetonów jest na tyle bezproblemowa, że można skupić się na celach krótkoterminowych i płynąć z prądem rozgrywki. Nieco urozmaicenia wnoszą karty celów, które dają graczom dodatkowe opcje punktacji po spełnieniu określonych warunków. kto woli w samotności mącić wodę w stawie, może rozegrać sobie pasjansa w towarzystwie Danny’ego, bota podbierającego kafle z wystawki. Żadna z opcji rozgrywki nie wywołała u mnie wstrząsu poznawczego. Z Kohaku jest tu trochę jak z sushi. Jeśli twój organizm gwałtownie reaguje, to zjadłeś złe sushi, nie ważne jak intensywny był twój początkowy entuzjazm.
Jest za co lubić Kohaku. Wygląda jak akwarium twojego najlepszego kolegi. Ma tak proste zasady, że praktycznie gra się samo. Powtarzanie tych samych czynności w jednostajnym rytmie może być jak kojąca mantra. Jeśli kto potrzebuje odprężenia i relaksu, to tutaj znajdzie tego po same brzegi. Tylko, że ja nie szukam aż takiego chilloutu. Jestem jak szczupak w konewce. Coś się polać musi. Mącenie toni leży w mojej naturze.
Granie w Kohaku przywodzi na myśl spotkanie ze starym znajomym, kiedy widzicie się podczas grilla na działce i musicie pogadać o starych czasach:
– Pamiętam, że miałeś kiedyś takie fajne akwarium.
– O tak. Zbzikowałem na punkcie rybek. Relaksowały mnie.
– I jak się teraz rybki mają?
-Teraz mam kota.
Dziękujemy Nasza Księgarnia za przekazanie egzemplarza gry.