Nie ma dobrego czasu dla celowniczków arcadowych na nowoczesnych konsolach. Są co prawda gry na VR, ale ja nie nadaję się do spędzenia w hełmie dłużej niż pięciu minut, a i nie za bardzo da się tam zagrać w coopie, czyli tak jak powinno się w nie grać. Joycony Switcha posiadają żyroskop, więc dziwi mnie to, że na rynku praktycznie brak odpowiednich nakładek i gier pozwalających szaleć w strzelankach przed TV z konsolą Nintendo. Te, które widziałem do tej pory jakością wołają wręcz o pomstę do nieba. Dlatego ucieszyłem się na wieść o tym remake-u. Bo strzelanie do żywych trupów nigdy nie sprawiało tyle radości, jak trzymając guna w łapie i celując prosto w ich czaszki.
Widoczny stan rozkładu, ale są i oznaki życia
Pierwsze, co zrobiłem włączając grę, to zmieniłem sterowanie z gałki na żyroskop i przestawiłem opcje na sterowanie w multi pojedynczym joyconem. Jeden w rękę wziąłem ja, drugi małżonka i ruszyliśmy do rezydencji celem czyszczenia jej ze spleśniałych ciał i innych potworności czających się w kątach. Na start poszedł tryb classic, czyli standardowa punktacja, liczba kredytów to 10 i suma obejmuje obu graczy (w trybie rywalizacji każdy graczy ma swoją pulę kredytów), a po jej wyczerpaniu płacimy za kolejne życie punktami zdobytymi w czasie rozgrywki. Wpadamy więc w bramę, celujemy i walimy w przegniłe ścierwo nacierające wprost na nas. Parę strzałów i padły zombiaki oraz nasze nadgarstki.
Od razu przyznaję się, że nie rozważam nawet grania w ten gatunek inaczej niż przy użyciu żyroskopu i nie pytajcie nawet, o to jak steruje się gałką albo innym kontrolerem. Może zabrzmię jak PCtowiec krzyczący, że w FPS nie gra się na padzie, ale opisywany gatunek to nie FPS tylko celowniczek i nie wyobrażam sobie, aby latać krzyżykiem po ekranie gałką, myszką czy przyciskami pada. I tak mam już od czasu Operation Wolf na Pegasus. Jeśli więc zamierzasz grać inaczej niż wykorzystując żyroskop w joyconie to skończ tę recenzję tu i teraz. Do widzenia.
Padają zombie i nadgarstki
Jak więc gra się przy użyciu joycona w remake House of the Dead? Pierwsze podejście było marne, ciężko było utrzymać celownik we właściwym miejscu na ekranie, a dłoń męczyła się bardzo szybko. Przez to odłożyłem rozgrywkę na następny dzień z poczuciem, że chleba z tego nie będzie. Jednak drugie podejście nie dość, że od razu okazało się milsze ze względu na to, że zaczęliśmy bardziej czuć celownik to i udało się w trybie klasycznym dobrnąć do końca wycieczki przez cztery lokacje. Szybko się zaczęło i szybko się skończyło, ale wskoczyliśmy od razu w tryb hordy, czyli story mode ze znacznie większą ilością przeciwników na ekranie i rozpoczęliśmy rzeź od nowa i znowu była ona znacznie bardziej miodna niż poprzednio. HotDR zyskuje więc na smaku w miarę jedzenia, chociaż są elementy, które potrafią go popsuć.
Zacznijmy od tego, że remake ma ulepszoną grafikę, ale poza lepszą rozdzielczością grafika nadal straszy. Fakt, jest zdecydowanie bardziej szczegółowa i bogatsza niż oryginał, ale ciągle brzydka. Nie wiem czy ze Switcha nie da się wyciągnąć niczego lepszego, ale mam nadzieję, że zapowiedziane wersje na konsole nowej generacji będą wyglądały o niebo lepiej. Na chwilę obecną zwalam to więc częściowo na ograniczenia sprzętowe, ale Megapixel Studio mogłoby się bardziej postarać. Sama rozgrywka, zwłaszcza w nowym trybie punktacji, gdzie o zgon nie jest łatwo sięga 30 minut. Krótko, ale House of the Dead to nie jest gra na godziny. To szybki, arcadowy szpil przeznaczony na krótkie posiedzenia, a zwłaszcza na imprezy i zasiadając we dwójkę ze sporą widownią dookoła.
Przeładuj broń i od nowa i od nowa
Gra posiada bardzo duże replay value. W takcie przechodzenia bohaterowie mogą pójść różnymi ścieżkami, gra posiada więcej niż jedno zakończenie, a gameplay powoduje, że po prostu chce się zagrać jeszcze raz i postrzelać w uroczo rozpadające się czerepy wrogów. Brzydka grafika nie odbiera chęci na szybki szpil. Szybki, bo chęć tę odbierze sam kontroler. Joycon bez żadnej nakładki daje się utrzymać w dłoni maksymalnie przez te 30 minut i potem należy dłoń rozmasować. Jeśli więc posiadacie jakiś kawałek plastiku na ten element konsoli Nintendo to wykorzystajcie go, ale mimo to na pewno będziecie zadowoleni kiedy już dłoń się przyzwyczai do chwili niewygody. Jeśli wasze gałki dryfują (o co nie trudno w joyconie) sprawdźcie w opcjach i wyłącznie sterowanie hybrydowe, tak aby celownik sterowany był wyłącznie żyroskopem i tak bezużyteczny joycon znowu staje się fajnym kontrolerem.
Mam wrażenie, że bardzo często powtarzałem się w tej recenzji, ale czy warto sięgnąć po ten remake? Jeśli masz Switcha z joyconami i zamierzasz grać w trybie wieloosobowym używając żyroskopu, to zdecydowanie warto! Jeśli masz Switcha w wersji light albo z jakiegoś powodu nie lubisz sterowania żyroskopem to albo nie powinieneś sięgać po ten tytuł albo po prostu ja nie rozumiem dlaczego miałbyś chcieć w niego grać. Ale co się komu podoba. Moja ocena jest dedykowana grze w wersji żyroskopowej z założeniem, że Megapixel postarają się bardziej przy grafice dla remake’u części drugiej i albo obniżą cenę albo za te 169 zł na start zaoferują wersję z nakładką na joycona. Jeśli w przyszłości wydadzą za to pakiet wszystkich części z taką nakładką zarówno cena będzie adekwatna jaki i ocena w recenzji znacznie wyższa.
Grę do recenzji dostarczył wydawca Forever Entertainment S.A.