Do tej pory z marką Diablo byłem związany na komputerach osobistych. Od części pierwszej przemierzałem korytarze, siekając i rażąc magią szkielety, demony i ich panów. Nie zliczę, ile razy udało mi się zgładzić tytułowego gagatka. Wszystko to na marne. On zawsze wraca. Za każdym razem. A jednak w przypadku części czwartej w ogóle się nie pokazuje. Przynajmniej na razie. Może to dlatego, że grałem na PS5? Czy Diablo bez Diablo może być dobre? Jak powiedział klasyk – jeszcze jak!
Tym razem główną złą jest Lilith. Kim jest, skąd pochodzi i jakie ma zamiary, to główne pytania, na które przyjdzie nam odpowiedzieć podczas długiej na około 20 godzin kampanii fabularnej. O ile jednak nie będziecie lecieć na łeb, na szyję z tymi zadaniami, pierwsze przejście może zająć wam więcej czasu. Ja właściwie tylko wyczyściłem pierwszą krainę i stuknęło mi godzin 38. Zgadza się, przed nami zdecydowanie największa odsłona zmagań z zastępami piekieł w historii. Wszystko to jest wciągające, angażujące i kompletnie się nie nudzi, a w każdej chwili ma się ochotę na więcej!
Prrrrr, koniku
Zagalopowałem się w poprzednich akapitach, ale to może dlatego, że naprawdę świetnie się bawiłem i chciałbym, żebyście wy też już mogli to przeżyć. Jak to w Diablo, mamy do wyboru kilka klas postaci. W Czwórce jest ich pięć. Możemy zostać Druidem, Barbarzyńcą, Czarodziejką, Łowczynią lub Nekromantką. Zawsze możemy wybrać dowolną posturę ciała i głosu, dodatki, tatuaże i wiele, wiele innych szczegółów. Nie jest to może The Sims, ale jak na hack and slash jest bardzo dobrze. Do tego już od pierwszych chwil możemy transmutować ubiór, aby wyglądać szałowo w otaczającej czerwieni.
W pierwszej chwili mapa przeraża wielkością. Jednak wraz z rozgrywką i odblokowanymi punktami teleportacyjnymi wszystko staje się bardziej przystępne. Tym bardziej że gdzieś w połowie fabuły zyskujemy dostęp do wierzchowca. Mogłoby się wydawać, że jest to zbędny dodatek. Nic bardziej mylnego! Koń to nie tylko sposób na szybszą podróż, ale też możliwość unikania potyczek. Koniec z narzekaniem na to, że spóźniliśmy się na wydarzenie globalne, bo utknęliśmy na szeregowych przeciwnikach. Nasza dzielna Płotka przewiezie nas bezpiecznie do celu.
Jasne, nadal wrogowie mogą nas zrzucić z końskiego grzbietu, jeśli zadadzą odpowiednią liczbę obrażeń. Mamy jednak na to kontrę w postaci szarży. Nie zadaje ona obrażeń, ale pozwala przemknąć przez grupę demonów. Do tej pory jeszcze ani razu mnie ten ruch nie zawiódł. Nowe konie możemy kupić albo dostać w nagrodę. Dodatkowo możemy naszego rumaka ubierać w różne zestawy kosmetyczne w postaci zbroi dla konia (ach, wspomnienia pierwszego w historii DLC) czy siodła. Oczywiście mnóstwo z tych rzeczy można kupić za prawdziwe pieniądze w sklepie produkcji. Trzeba zaznaczyć, że żaden z tych przedmiotów nie wpływa na parametry, jedynie na wygląd.
Kariera wędrowca
Wycinek Sanktuarium, który przyjdzie nam zwiedzać w Czwórce, podzielony jest na pięć większych krain, w ramach których mamy po kilkadziesiąt mniejszych obszarów. Za odkrycie każdego dostajemy doświadczenie i punkty sumujące się do puli znajomości danego regionu. Warto te punkty zbierać, bo nagrody są bardzo bogate. To nie tylko złoto i doświadczenie, ale przede wszystkim dodatkowe punkty rozwoju naszej postaci, których nigdy za dużo, czy zwiększenie ilości butelek z życiem, które będziemy przy sobie nosić. Warto więc chwilę poświęcić na eksplorację. Oprócz samego odwiedzenia lokacji, do puli wliczają się posągi Lilith, dające także zwiększenie atrybutów postaci, odkryte kamienne teleporty, ukończone zadania poboczne czy losowo generowane lochy.
Za pierwsze przejście tych ostatnich jest zawsze dodatkowa nagroda w postaci specjalnej runy, którą później można wygrawerować na ekwipunku. Runy te często dostępne są dla konkretnych postaci i dla wybranego typu przedmiotu. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby główną postacią odblokowywać sobie runy dla innych bohaterów na serwerze. W ogóle powyższe bonusy liczą się dla wszystkich stworzonych przez nas wędrowców. Miło jest później zacząć nową postacią z kilkunastoma punktami rozwoju na starcie.
Punkty zdobywa się do poziomu pięćdziesiątego, później co ćwierć poziomu zyskujemy jeden punkt do znanego już systemu Paragon. Generalnie zdobywając wszystkie możliwe i tak będzie ich za mało, żeby rozwinąć w pełni naszą postać. Dlatego warto się zastanowić nad tym, jak chcemy grać. Oczywiście, za niewielką opłatą można albo odzyskać punkty pojedynczo, albo zresetować całe drzewko i zacząć od nowa. System Paragon skupia się bardziej na zwiększaniu statystyk postaci, ale też ma pewne pasywne umiejętności, które można odblokować. Wszystko wygląda na bardzo przemyślane i nie znalazłem tutaj nic, do czego można by się przyczepić.
Nic nieznaczące narzekanie
Czy mamy do czynienia z grą idealną? Nie jest tak dobrze. Błędów technicznych jest trochę. Część wynika z największego dla mnie mankamentu, czyli konieczności grania online. Nawet chcąc samemu pobiegać po Sanktuarium, musimy połączyć się z serwerami Blizzarda, a te lubią padać. Wyobraźcie sobie, że w piątek siadacie po pracy przed konsolą, aby odpocząć po całym tygodniu ciężkiej harówy. Zimny napój w dłoni, wygodna kanapa. Nic tylko szlachtować demony, prawda? A tu nagle wyrzuciło was z gry po paru minutach. Zostajecie umieszczeni w kolejce, gra każe wam czekać godzinę, żeby powiedzieć, że jest błąd połączenia i znów lądujecie w kolejce…
Idzie się wkurzyć. Tego wieczoru przeszedłem całe demo Lies of P, które krótkie nie jest i przed snem nie udało mi się już zagrać w Diablo. Nie jest to też odosobniony przypadek, ostatnio kolega w ciągu dnia, w niedzielę bardzo chciał pograć i też serwery nie śmigały. Dlatego za to obniżyłem ostateczną ocenę produkcji. Wróćmy do bardziej pospolitych problemów technicznych. Postacie czasami znikają podczas filmików na silniku gry. Dość często przeciwnicy zastygają po śmierci, zamiast elegancko się przekręcić i paść. Jeśli za szybko się przemieszczamy, gra potrafi nam postawić niewidzialną ścianę, blokując postać, zanim nie doczyta następnej krainy.
Raz nie mogłem zrobić jakiejkolwiek akcji. Wciskanie przycisków nie działało. Musiałem przeładować połączenie z serwerem, żeby się to naprawiło. Do tego gra często cięła się podczas wydarzeń globalnych, na które zbiegali wszyscy śmiałkowie, którzy trafili ze mną do tej samej instancji Sanktuarium. Dało się ukończyć wyzwanie, ale było to mało przyjemne. Ja gram na PS5, moi koledzy grający na Xboxie twierdzą, że u nich sytuacja nie występuje. Znów przychodzą na myśl te nieszczęsne serwery. Zobaczymy, jak dalej ta sytuacja się rozwinie.
Czy to dobrze, że tutaj tak pięknie?
Grafika najnowszej odsłony Diablo jest rewelacyjna. To nie tylko przegenialne animowane przerywniki, które mogłyby być sprzedawane jako osobny produkt. To też świetnej jakości dialogi na silniku gry (oprócz tych ze znikającymi postaciami). Niemniej jednak przez zdecydowaną większość czasu robią kolosalne wrażenie. To niezwykłe, że udało się Blizzardowi stworzyć silnik zdolny nie tylko do młócki, ale też do fabularnych momentów. Mało? Gra wprowadziła punkty widokowe na najbardziej okazałe miejscówki. Dzięki nim przystaniemy na chwilę i będziemy mogli podziwiać kunszt grafików. Bardzo fajna sprawa.
To, że stroje wyglądają obłędnie i świetnie komponują się z naszymi nawet najbardziej odjechanymi bohaterami, to już tradycja. Przyznaję natomiast, że czasem ciężko było mi się rozstać z jakimś wyglądem, bo udało mi się stworzyć ciekawą kompozycję. Oczywiście to nic, że moja czarodziejka biega z gołymi ramionami po śniegu. Nie jest jej zimno i to wcale nie dlatego, że wyszkoliłem ją w magii ognia! Największe wrażenie zrobiło jednak na mnie bieganie po wydmach. Takiego uczucia zmian wysokości jeszcze nie widziałem. Ma się wrażenie, że faktycznie przemieszcza się przy bardzo dużej różnicy wysokości. Oklaski na stojąco.
Oczywiście nie jest tak kolorowo, jak to było w Trójce. Wszystko jest szare, bure, jakby przykurzone. Paleta kolorów zdecydowanie została przybrudzona. Nie zmienia to jednak faktu, że wygląda to obłędnie. Dokładnie tak jak sobie to wyobrażałem. Na to wszystko dochodzą hektolitry krwi wylanej z wrogów, kolorowe czary i umiejętności naszych wędrowców, odcinające się od tej domyślnej kolorystyki. Chce się grać, chce się obserwować te wszystkie zdarzenia, chce się oglądać przerywniki. Także pięknie nie znaczy tutaj pstrokato. Nie martwcie się.
Dobrze napisana historia
Mogłoby się wydawać, że produkcja z gatunku siecz i rąb nie musi stawiać na fabułę, tak samo jak Call of Duty nie kupuje się dla kampanii dla pojedynczego gracza. Ktoś tutaj jednak stwierdził, że miłośnicy różnych doznań znajdą w Diablo coś dla siebie i bardzo dobrze! Pierwsze trzy akty możemy przechodzić w dowolnej kolejności. Pomaga w tym fakt, że przeciwnicy są zawsze skalowani do naszej postaci. Dzięki temu, jeśli wymaksowaliśmy śnieżną krainę w becie, warto złapać od niej oddech i udać się do drugiego bądź trzeciego aktu. Tak naprawdę aktem tutaj nazwany jest jeden z głównych wątków.
Kiedy pozamykamy te trzy, dalej pójdziemy bardziej liniowo, choć wciąż z zachowaniem pewnej swobody. Fajnie tutaj to wyszło. Miałem poczucie, że faktycznie mogę priorytetyzować rzeczy, które mi wydają się ważniejsze, ale też mogłem wybierać wyzwania, które przede mną staną. W ramach zadań będziemy robić bardzo ciekawe, dotąd niespotykane aktywności. Twórcy naprawdę poszaleli w kwestii urozmaicenia, żeby nikt się nie nudził. Jednocześnie zadbali o fanów serii, dając im możliwość ponownego zabicia ulubionych bossów z poprzednich odsłon. Nawet nie wiecie, ile frajdy sprawiło mi bicie Rzeźnika czy Andariel.
Nie przedłużając…
Dlaczego jeszcze tu jesteście i czytacie? Aaaa, wiem, zamówiliście grę i będzie jutro? W takim razie faktycznie możecie doczytać artykuł do końca. Zanim przejdę do podsumowania, mam jeszcze kilka rzeczy do napisania. Zacznę od tej złej. Jest jedna mechanika, która wybitnie mi niepodeszła i są to przeklęte kapliczki. Do tej pory te cudowne miejsca gwarantowały nietykalność, większą prędkość czy siłę. Tutaj faktycznie, jeśli kapliczka ma pozytywny efekt, to zazwyczaj jest potężny. Miałem jednak odczucie, że częściej jest ona przeklęta i wtedy aktywowała wydarzenie, na które nie miałem ochoty ani czasu. Od pewnego momentu przestałem sprawdzać, co dana kapliczka robi, po prostu.
Oczywiście wydarzeń znanych z Trójki jest całe mnóstwo i bez tego. Do nich jednak możemy dołączyć świadomie w każdej chwili. Oprócz przeklętych kapliczek znalazły się też skrzynie, ale na szczęście, występują one znacznie rzadziej. Są to jednak wszystko pierdoły. Prawda jest taka, że jeśli możecie grać, bo serwery wam na to pozwolą, to będziecie w siódmym nieb piekle. Swoboda, jaką gra oferuje, możliwość biegania na konsolach we dwójkę na jednym sprzęcie, czy w większej ekipie po sieci daje mnóstwo radości. To po prostu bardzo solidna produkcja, w którą trzeba zagrać. Com rzekł, rzekłem!