fbpx

Recenzja filmu Antidotum – wizyta u chirurga jak na NFZ

1 września 2021,
10:29
Strid

Przebudzenie się po zabiegu wycięcia wyrostka nie należy do przyjemnych, ale też nie jest to wielka tragedia. No, chyba że budzimy się jak Sharyn, bohaterka horroru Antidotum, w pokoju bez okien z jednym łóżkiem, do którego jest przypięta za pomocą skórzanych kajdan.

Plakat filmu Antidotum

Film ma całkiem ciekawą fabułę i szybko przechodzi do konkretów bez zbędnej ekspozycji. Niestety brak budżetu i niesamowite niedbalstwo twórców kładą obraz na łopatki, nie pozwalając mu wyciągnąć głowy nawet do skali przeciętnego filmu.

4 /10
Ocena redakcji
serwisu GamesGuru
  • Pomysł na fabułę
  • Aktorzy się starają
  • Bardzo niski budżet
  • Fatalne efekty CGI
  • Mało scen gore
  • Niedbałość twórców widoczna na każdym kroku

Sharyn, która właśnie miała operację, może mieć powody do zaniepokojenia nie tylko ze względu na miejsce, gdzie wylądowała po zabiegu. Rana pooperacyjna wydaje się być prawie całkowicie zagojona i kobieta nie jest pewna, jak długo leżała nieprzytomna, a tajemniczy lekarz nie udziela jej żadnych szczegółowych informacji ponad to, że podawane jest jej tajemnicze antidotum potrafiące wyleczyć niemal każdą przypadłość i zagoić najcięższą ranę w mgnieniu oka, co pomoże w testach nad substancją. Sharyn może spacerować po swoim oddziale, ale nie dalej. Może też rozmawiać z innymi pacjentami, ale nie kontaktować się z rodziną. Nie wie, kiedy opuści placówkę, lecz szybko przekonuje się, że badania prowadzone nad tytułowym antidotum sprowadzają się do zadawania pacjentom niewyobrażalnych ran, nie stosując żadnej anestezjologii. Zupełnie jakby sadystyczny personel czerpał przyjemność ze znęcania się nad pacjentami. Wkrótce Sharyn przekona się, że rzeczywistość jest jeszcze bardziej przerażająca.

Wycięty wyrostek i amputowana noga

Intrygujące, prawda? Fabuła może nie jest zbyt oryginalna na pierwszy rzut oka, ale dzięki temu, że twórcy nie przynudzają zbędą ekspozycją i od razu przechodzą do mięska, film ogląda się z ciekawością do pełnego rozwiązania historii pechowej pacjentki. Do intrygi dochodzą jeszcze sadystyczne zabiegi, takie jak nabijanie na pal, odcinanie języka, spalanie żywcem czy wydłubywanie gałek ocznych – wszystko w celu sprawdzenia, czy antidotum poradzi sobie z takim przypadkiem. I wszystko dałoby całkiem ciekawy obraz, gdyby nie największa wada Antidotum.

Pacjenci w komplecie

Film ma ekstremalnie niski budżet, przez co większość okaleczeń ma miejsce poza ekranem. Co prawda zobaczymy pewne brutalne sceny gore – obcięte kończyny, poderżnięte gardła i oczodoły pozbawione gałek ocznych – ale już palenie żywcem poznamy tylko z opowieści. Nabijanie na pal również zostanie nam przedstawione przez opowieść ofiary z zakrwawionym dołem odzienia. Trochę szkoda, bo był potencjał na niesamowity body horror, ale w sumie nie ma się czemu dziwić, skoro budżetu zabrakło filmowcom nawet na to, aby ekipie chciało się rzetelnie wykonywać swoją pracę.

Tortura dla pacjenta i dla widza

Sztucznie wyglądające obcięte kończyny to coś, do czego przyzwyczaiły nas filmy klasy B, ale takie wpadki, jak charakteryzacja nietrzymająca się aktora, to już niewybaczalne błędy. Domyślam się, że wypłata dla aktorki była zbyt mała, aby ta zgoliła włosy na łyso, ale nawet jeśli przełknąć nałożony na jej głowę balon symulujący łysinę i powodujący wrażenie, że u dziewczyny zdiagnozowano wodogłowie, to już oddzielanie się elementu charakteryzacji od skóry i prezentowanie zupełnie nieprzylegających kantów gumy jest czynem niewybaczalnym i kłującym widza w oko.

Sharyn w trakcie zabiegu

To samo, kiedy w czasie sceny zastrzyku ewidentnie widać przyklejony do ramienia aktorki plaster sztucznej skóry, który jest nawet o kilka odcieni jaśniejszy niż jej własna skóra. A aktorka ma jasną karnację, więc to spore niedociągnięcie. Wszystko jednak blednie w finale, kiedy mamy parominutową scenę nagraną w całości na greenscreenie przy wykorzystaniu CGI. Film miał premierę w 2021 roku. Tę scenę widocznie kręcono w 1992 przy użyciu starego Commodore. Biedne oczy widza, przyszykujcie krople, jeśli zdecydujecie się na seans.

Kto sobie na to zasłużył?

Czy mimo tego warto film obejrzeć? To trochę taki guilty pleasure. Fabuła jest ciekawa, ale główny twist rozgryzamy, zanim zbliży się połowa filmu. Skoro już się zaczęło, to chce się finał historii zobaczyć, ale trzeba być przygotowanym na to, że jest to obraz bardziej przypominający pracę zaliczeniową na amerykańskiej filmówce, która nie jest uczelnią specjalnie wysokich lotów. Można, nie trzeba, no, chyba że bawi was wyłapywanie tego, co się na ekranie nie powinno znaleźć, ale autorzy położyli na tym lachę i nie usunęli babola nawet w post produkcji.

Strid

Recenzuje komiksy i gry Indie. Fanatyk gatunku soulslike.