Mściciel w hokejowej masce z obozu Crystal Lake jest szeroko znaną postacią w popkulturze nawet w nadwiślańskim kraju. Nic dziwnego, że pojawiły się szybko podobne produkcje. Niektóre są wręcz bliźniaczo podobne, co nie oznacza że gorsze.
Letnie obozy dla młodzieży w latach 80’tych były ekstremalnie niebezpiecznym miejscem. Bigfoot był takim obozem grozy jeszcze zanim zaczął na nim grasować morderca dzieci. Pracownik obozu, niejaki Cropsy nie dość, że był pijakiem obalającym dwie butelki whisky dziennie przy pracy, to jeszcze znęcał się psychicznie i fizycznie nad obozowiczami bez żadnego wyraźnego powodu. Grupa prześladowanych chłopców postanawia zrobić mu psikusa, aby tym samym utrzeć nosa prześladowcy i zemścić się za uprzykrzanie wakacyjnego odpoczynku. Niestety, jak to bywa, żart idzie za daleko i Cropsy staje w płomieniach niczym żywa pochodnia i wpada do jeziora przyobozowego. Udaje mu się przeżyć, ale po pięciu latach spędzonych w szpitalu na bezowocnych próbach nieprzyjmujących się przeszczepów skóry, były pracownik obozu Bigfoot czuje co najmniej niechęć do młodzieży spędzającej czas na beztroskiej rozpuście nad jeziorem w okolicy jego byłego miejsca pracy.
Dziwaczny prawiczek trzymający się na uboczu, mięśniak grożący słabszym chłopakom pobiciem za byle co, notoryczny podrywacz, który kobietę szanuje wyłącznie do czasu zaciągnięcia do łóżka i cały tabun pięknych obozowiczek. Standard wśród uczestników letniego obozu w USA. W jakiej kolejności będą ginąć i to czy po pięciu latach od wydarzeń z początku, na miejscu znajdzie się przynajmniej jeden z uczestników spisku przeciwko byłemu opiekunowi Bigfoot jest raczej łatwe do rozszyfrowania. Co prawda zgon można zaliczyć tutaj nawet jeśli jest się bohaterem wstrzemięźliwym seksualnie, ale cała reszta przygód w tym slasherze to schemat powielony w scenariuszu tak bardzo, że pewnie autor nie wyjechał nawet za linijkę. Ale czy to źle?
Otóż nie, a głównym tego powodem może być obecność na planie ojca chrzestnego filmów gore, czyli Toma Savini. Ten zresztą zrezygnował podobno z pracy nad Piątkiem Trzynastego 2 żeby wziąć udział przy produkcji The Burning. Mając nijaki budżet Tom stworzył bardzo dobre widowisko, zaczynając od charakteryzacji poparzonego mściciela, a kończąc na efektownych scenach gore z udziałem szlachtowanych nastolatków. Wyróżnia się zwłaszcza scena masowej rzezi na tratwie, która odbiega tutaj od schematu wybijania ofiar pojedynczo i na uboczu. Aktorstwo za to jest raczej marne. Debiut na dużym ekranie zalicza tu Fisher Steavens (przejrzyjcie filmografię, jeśli nie kojarzycie nazwiska to wychowani na kinie lat 90’tych na pewno kojarzą większość filmów z jego udziałem), ale nie pomaga to grze reszcie ekipy, która chyba nawet nieprzesadnie się stara jakby zdając sobie sprawę, że w kinie klasy B nie jest to wymagane. Mimo to, jest to zdecydowanie godny polecenia slasher, zwłaszcza jeśli jesteś już znudzony oglądaniem w kółko historii rodziny Voorhees i chciałbyś wybrać się nad inne jezioro. Cropsy i jego zemsta na pewno nie zawiodą w trakcie seansu.
Strid